Rozmowa z Robertem Biedroniem, Prezydentem Miasta Słupsk, przeprowadzona podczas wręczenia nominacji do tytułu: Lider z powołania w trakcie VIII Europejskiego Kongresu.

0
1648

Jego współpracownicy mówią o nim, że jest zawsze uśmiechniętym tytanem pracy. Charakteryzuje go dystans do siebie oraz kreatywne działanie, nie zawsze cieszące się popularnością wśród innych polityków. Jest miłośnikiem podróży. Uwielbia poznawać nowe zwyczaje, smaki i kultury. Odwiedził sześćdziesiąt krajów, nie był jeszcze w Japonii i w Chinach. Skończył czterdzieści lat i oczekuje, że kolejne lata spędzi w sposób równie aktywny, a co najważniejsze, pozostając w zgodzie ze sobą.

 

 Panie Prezydencie nawiązując do nominacji do konkursu Lider z powołania, jak z perspektywy czasu ocenia Pan swoje predyspozycje?

– Od dzieciństwa wiedziałem, że coś jest na rzeczy. Nie wiem skąd to się bierze, ale czułem, że nie jestem taki sam, jak inne dzieciaki. Zawsze organizowałem drużyny, które na podwórku urządzały wypady, eskapady, podróże, wojny międzypodwórkowe. W szkole buntowaliśmy się przeciwko naszym wychowawcom i nauczycielom. Stałem na czele tego buntu. Później byłem przewodniczącym internatu. Zawsze, przez całe moje życie było tak, że stałem na czele czegoś i to było dla mnie bardzo trudne. W tym sensie, że nie potrafiłem przejść obojętnie obok wielu rzeczy, mimo że inni przechodzili. Nie byłem w stanie tak postępować.

Później, kiedy zacząłem działać społecznie, zakładałem kolejne organizacje pozarządowe. Teraz jestem tu gdzie jestem, jestem liderem miasta Słupska. To duża odpowiedzialność. Pewnie tak będzie do końca życia. To są pewne cechy, które się ma. Nie wiem skąd one się biorą, pewnie to jest zbadane i ktoś to wie… Bycie liderem to pewnego rodzaju przekleństwo, ponieważ sprawia, że nic nie pozostaje obojętne. Człowiek nie potrafi obojętnie przejść obok wielu spraw, a to nie ułatwia życia. Staje się ono wtedy poprzez takie zaangażowanie, tak mówi moje doświadczenie, zdeterminowane publicznie. Można zresztą używać wielu górnolotnych słów. Natomiast tak to wygląda z moich obserwacji i z autopsji.

Sądzi Pan, że może to wynikać z wartości jakie zostały przekazane Panu w domu rodzinnym?

– Myślałem o tym, często jestem pytany o takie rzeczy. Mam nadzieję, że są jakieś mądre badania na ten temat. Z mojego doświadczenia wynika, że tak. Moja mama była działaczką „Solidarności”. Wydaje mi się, że ktoś staje się liderem, kiedy zaczyna dostrzegać, że świat, otoczenie jest niezgodny z oczekiwaniami. Myślę, że to się może też stąd brać. Ja tak miałem ze względu na swoją wiarę, a raczej jej brak. Czy może ze względu na swoją orientację seksualną. Zacząłem zauważać, że jeżeli chcę żyć na swoich warunkach, jeżeli chcę przeżyć to życie normalnie, po swojemu, jeżeli nie chcę się dać wpakować w „garnitur”, który mi nie pasuje, to muszę zacząć z determinacją działać, zmieniać coś. Stąd się wzięło prawdopodobnie moje zamiłowanie do bycia liderem.

Pokonał Pan wiele przeszkód, przełamał w Polsce wiele barier zarówno tych mentalnych, społecznych, jak i kulturowych. Skąd Pan czerpał siłę i odwagę?

– Myślę, że to cechy osobiste, które się po prostu ma. Oraz trochę naiwności, że można zmieniać świat. Czasami słusznie, a czasami nie. Człowiek musi być odrobinę naiwny, bo jeżeli będzie zbytnim realistą to się podda. Zdecyduje, że ten świat jest tak bardzo trudny do zmiany, że się nie da. Trzeba mieć mnóstwo naiwności, żeby wierzyć, że zostawi się jakiś znaczący ślad gdzieś w życiu. Trzeba więc posiadać pewne cechy osobiste i połączyć z tą naiwnością. Istotne jest także, aby otaczać się ludźmi, którzy nas wspierają, którzy gdzieś zawsze pod koniec dnia będą. To daje świadomość, że wróci się do bezpiecznego portu, gdzie ktoś czeka i zrozumie. Będzie rozmowa, przegada się problemy. Ważne żeby czuć, że jest się blisko kogoś. Ja tak mam z moim partnerem, który mnie wspiera od czternastu lat. Bez niego na pewno nie byłbym tu, gdzie jestem. To jest fantastyczne, posiadanie takiego wsparcia, poczucia, że każdą sytuację mogę przegadać. To daje dużo energii. W moim przypadku to także rodzina, znajomi, przyjaciele, moje otoczenie. Staram się nie zadawać z ludźmi, którzy zatruwają moją przestrzeń i ściągają mnie w dół. W Polsce jest to bardzo powszechne. Nie wspieramy się, nie lubimy ludzi, którzy odnoszą sukces. Zazdrościmy, często niezdrowo. To jest dla mnie bardzo trudne i dlatego unikam takich ludzi. Trzymam się od nich z daleka, ponieważ próbują mnie zarazić tą negatywną energią. Nie jest to łatwe, w polityce takich ludzi jest sporo. Kiedy się jest prezydentem miasta, to siłą rzeczy trzeba zadawać się z różnymi osobami, politykami. Robię to na tyle, na ile potrzeba. Unikam zbyt częstych kontaktów, w przeciwnym razie nie byłbym w stanie funkcjonować.

Odkąd jest Pan Prezydentem Słupska, tzn. od 2014 roku, wiele dobrego wydarzyło się dla miasta. Zdrowa żywność w szkołach, remont mieszkań socjalnych, zielone miasto, nie jest Panu obcy los zwierząt. Poza tym zrezygnował Pan z limuzyny i do pracy jeździ Pan rowerem… Jest Pan niezwykle medialną postacią.

– Dzisiaj do hotelu przyjechałem prywatnym samochodem, bo na rowerze za daleko (śmiech). Myślę, że o mnie się piszę z powodu tego, kim jestem. To jest interesujące, to sprawia, że ktoś interesuje się tym, co robię. Jest przecież wielu fantastycznych samorządowców, którzy robią wspaniałe rzeczy. To nie jest tak, że ja to wszystko wymyśliłem. Często korzystamy z dobrych praktyk, które są zaczerpnięte z innych miast. Zbieram je, wybieram te najlepsze, a to się kumuluje wszystko dzisiaj w Słupsku. Nie jestem geniuszem. Bardzo często jest tak, że ci fantastyczni wójtowie, burmistrzowie czy prezydenci, nie tylko w Polsce, robią te rzeczy. Ja tylko potrafię to przełożyć na język słupski.

Przełożyć i wdrożyć, bo to działa. Ostatnio był Pan w Stanach Zjednoczonych. Jakie tam dobre praktyki Pan podpatrzył dla Słupska i dla naszego kraju. Mam nadzieję, że więcej osób będzie mogło skorzystać z tych pomysłów.

Przede wszystkim współpraca między ludźmi. Spotkałem się np. z jednym z burmistrzów amerykańskich miast i kiedy zapytałem go, jakie są jego obowiązki, powiedział, że bezpieczeństwo. Mówię „dobra , a oprócz bezpieczeństwa?”. Na co on odpowiada „No nic, tyle, to wszystko”.

Tylko tyle i aż tyle.

Tylko tyle albo aż tyle. Mówię „Ale co z kulturą, z mieszkaniami, z infrastrukturą, z transportem?”. A on odpowiada „Nie, nie…To wszystko jest organizowane przez społeczeństwo obywatelskie. Jeżeli ktoś chce mieć dobry spektakl, ktoś chce mieć ładną okolicę, ktoś chce mieć dobry transport, to mieszkańcy sami się organizują i sobie to w jakiś sposób regulują. Ja nigdy nie będę wiedział tak dobrze jak społeczeństwo mojego miasta, jaką sztukę teatralną chcą zobaczyć czy jakiej drużynie chcą kibicować. To oni wiedzą lepiej, co chcą oglądać. A skoro tak, to ja im udostępniam tylko i wyłącznie możliwości. Daję im infrastrukturę, przestrzeń do tego, a oni sami się organizują, sami decydują, co chcą oglądać, kiedy i gdzie”. To jest fantastyczne. Marzę o tym, żeby kiedyś też polskie społeczeństwo było tak dojrzałe, tak samozorganizowane, żeby mogło korzystać z takich dobrych praktyk. My, samorządowcy, nawet jeśli będziemy świetnymi zarządcami, nawet jeśli będziemy się starali najlepiej jak potrafimy, żeby spełnić oczekiwania mieszkańców, to nigdy nie będziemy w stanie w stu procentach zrobić to tak dobrze, jak zrobią to sami mieszkańcy. Oddajmy większość decyzji, aktywności mieszkańcom. Tym lepiej dla nas, dla naszych miast, one będą po prostu bardziej oddawały ducha społeczności, będą bardziej wyczuwały te potrzeby, które są w społeczności lokalnej.

Oczywiście, dzisiaj korzystam z pewnych narzędzi, robię to często w sposób niesztampowy, wystawiając kanapę na ulicę albo stawiając miski z wodą w upalny dzień dla psów przed urzędem. Tylko, że to nadal jest niewiele. Jak sprawić, to jest ważne pytanie, żeby zachęcić wszystkich mieszkańców albo zdecydowaną większość, tych wszystkich, którzy chcą w tym uczestniczyć, do współdecydowania, współtworzenia naszych miast? To jest bardzo trudne, ale wiele się nauczyłem w tym zakresie właśnie w Stanach Zjednoczonych.

Jestem pod wrażeniem. Jeszcze jedna rzecz mnie bardzo interesuje. Pana dzień zaczyna się bardzo wcześnie i kończy bardzo późno. Jak Pan osiągnął taką perfekcję w organizacji czasu?

Nie osiągnąłem. To jest gra zespołowa, a jak Pani jest już na takim etapie jak ja, to ma Pani zespół fantastycznych ludzi, którzy po prostu Pani pomagają. To nie jest tak, że Biedroń jest idealnie zorganizowany. Nie jest idealnym facetem itd. Żeby osiągać sukces, żeby dobrze funkcjonować, trzeba zaufać ludziom, trzeba budować dobry, zgrany zespół i wtedy będzie łatwiej. Myślę, że tak też wygląda mój dzień, jest często organizowany przez moich współpracowników. Tworzymy jeden zespół, w ramach którego współorganizujemy sobie pracę i wspólnie koordynujemy ją.

Sam Pan sobie wybiera zespół, sam Pan go tworzy. Czym się Pan kieruje?

To jest największe wyzwanie – dobry zespół. Myślę, że trzeba sobie dobierać ludzi, którzy mają pasję, którzy wykonują swoją pracę z pasją. Jak ktoś nie wykonuje swojej pracy z pasją to bez sensu, to nie ma się co męczyć. Mówiłem to często moim współpracownikom, asystentom, rzecznikom, prowadziłem kiedyś wydawnictwo, prowadziłem organizacje pozarządowe, byłem parlamentarzystą, miałem swoje biura poselskie. Dzisiaj jestem prezydentem, zarządzam 4,5 tys. ludzi. Jeżeli nie masz pasji, nie jesteś zaangażowany czy zaangażowana, to nie trać czasu, zrób to, co robisz z pasją. To jest najważniejsze.

Dużo Pan podróżuje. Pytam w kontekście planów wakacyjnych. Gdzie Pan najbardziej lubi się relaksować? Co Panu daje taki balans, w końcu musi Pan go mieć…

Tak, i to jest dla mnie ważne, zawsze staram się znaleźć tę przestrzeń, gdzie wyjadę w ciekawe, inspirujące miejsca. Najczęściej robię to zimą. Kiedy tutaj jest mroźno, śnieg itd., uciekam na drugi koniec świata, gdzie jest ciepło, gdzie jest słonecznie, to dodaje mi energii. Lubię poznawać nowe rzeczy, odkrywać nowe smaki, nowe kultury, zwyczaje, języki, wszystko, co mnie inspiruje. Zwiedziłem już sześćdziesiąt krajów, mam nadzieję, że kolejne sześćdziesiąt zwiedzę w najbliższych czterdziestu latach. Jakie miejsce jest dla mnie najciekawsze? Każde miejsce jest ciekawe. Nie byłem jeszcze w Japonii, w Chinach, w Argentynie, na Antarktydzie. Z chęcią je odwiedzę.

A czego Panie Prezydencie mógłby Pan życzyć mieszkańcom Śląska?

Żeby nie wytracali energii, którą mają, bo ta energia inspiruje całą Polskę. To, co dzisiaj dzieje się na Śląsku, ta pozytywna energia, dodaje sił. Śląsk powinien być dumny z wielu fantastycznych rzeczy, które tutaj się dzieją. Pomorze to również wspaniały region, też świetnie się rozwijający. Z zazdrością patrzymy na to, jak bardzo Śląsk dzisiaj ma wpływ nie tylko na gospodarkę, ale i na kulturę, i społeczeństwo polskie. Nie wytracajcie tej energii i dynamiki, bo to imponuje Polsce.

Dziękuje za takie energiczne życzenia, zwłaszcza że to jest region z którego pochodzę. A czego Panu można życzyć?

Żebym też nie wytracał energii, żebym miał tę pozytywną energię, którą ma Śląsk. Abym nigdy nie przestał być sobą, tego się obawiam.

Ale daje Pan radę.

Daję radę, ale nigdy nie marzyłem o tym, że będę parlamentarzystą czy prezydentem miasta. Dla mnie najważniejsze było, żebym był sobą. Tak długo jak będę sobą i będę pracował z fantastycznymi ludźmi, będę robił rzeczy z pasją, tak długo będę szczęśliwy . Chciałbym, żeby to zawsze trwało. W momencie, w którym przestanę być szczęśliwy, myślę, że będę potrzebował przypomnieć sobie Pani życzenia, które pewnie mi Pani za chwilę złoży, żeby się zreflektować i znów zacząć robić rzeczy z pasją. Tak właśnie działam i chcę, żeby tak zostało do końca.

Tego Panu życzę, nie będę wymyślała niczego innego, bo jest mi to bliskie, żeby w życiu nie tracić czasu na to, czego nie lubimy.

Tak, mamy tylko jedno życie. Myślę, że to też determinuje liderów. Kiedy lider czy liderka uzmysłowi sobie, że drugiej szansy nikt nam nie da, to będzie przenosił góry czy przenosiła góry, i to warto właśnie wtedy robić. Warto też, mimo wszystko, mimo, że rozpoczęliśmy ten wywiad od narzekania, że to jest jakieś przekleństwo bycie liderem, pamiętać, że jak się już jest tym liderem, to człowiek sobie nie wyobraża drugiego życia, innego, spokojnego…

Są też jasne strony tego liderowania, prawda?

Oczywiście, jest ich mnóstwo, np. można udzielić fantastycznych wywiadów, można dostać wspaniałe dyplomy, ludzie to doceniają. To jest miłe, kiedy chodzę tutaj po kongresie, spotykam mnóstwo osób, które inspiruję, którym dodaję energii, pozytywnej rzecz jasna. To jest piękne, że człowiek docenia działalność kogoś innego. Warto to robić , to ma sens.

A czy był taki moment, widziałam bowiem że nie jest Pan w stanie przejść, żeby ktoś do Pana nie podszedł i Panu nie pogratulował, że pojawiła się woda sodowa? (Śmiech)

Trzeba uważać, ponieważ ta woda sodowa może w każdej chwili uderzyć do głowy. Co trzeba robić, żeby jednak nie uderzyła? Trzeba być jak najwięcej wśród ludzi i żyć tak, jak ci ludzie żyją. Stąd ten rower, unikanie limuzyny, brak takiego patosu i tej całej prezydentury. To się niektórym nie podoba. Uważają, że prezydent powinien być poważny, dostojny itd. Jeżeli kiedyś taki będę, to przestanę być sobą i boję się, że wówczas uderzy mi woda sodowa do głowy. Widziałem takie przypadki w parlamencie, w samorządzie i nie chciałbym, żeby taki los mnie kiedyś spotkał.

Mam nadzieję, że nie spotka.

Dzięki, ja również.

Dziękuję bardzo za tę rozmowę, była niezwykle ciekawa i po prostu miła.

Wszystkiego dobrego. Dziękuję jeszcze raz za wyróżnienie i marzę o tym, żebyśmy byli takim społeczeństwem, gdzie wzmacniamy osoby, które są liderami i liderkami. To ważne, żeby kobiety wzmacniać w tych rolach, bo na tym też bardzo mi zależy, żeby było więcej kobiet, które przewodzą. Jeżeli kiedykolwiek będę mógł pomóc czy zainspirować, to jestem do Państwa dyspozycji.

To bardzo ważne, że dostrzega Pan, istotną rolę kobiet jako liderów w społeczeństwie.

Oczywiście, dostałem nawet nagrodę na Kongresie Kobiet w Warszawie. To bardzo miłe z ich strony.

Magdalena Saganowska

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj