Tadeusz Ferenc jest prezydentem Rzeszowa nieprzerwanie od 2002 roku. Stawia m.in. na dialog z mieszkańcami, rozwój architektoniczny – to tu powstała pierwsza w Polsce okrągła kładka nad jedną z głównych ulic. Ważna w mieście jest także kwestia ekologi, rekreacji, edukacji i szkolnictwa wyższego – na kierunek medyczny ubiegało się tutaj 60 osób na jedno miejsce. Gratulujemy Panu Prezydentowi takich wyników oraz uzyskania tytułu Lidera z powołania w kategorii Lider rozwoju regionalnego.
Panie Prezydencie, Rzeszów należy obecnie do najlepiej rozwijających się miast w Polsce. Co na to wpływa?
Jest we mnie chęć i dążenie do tego, by nieustannie coś zmieniać, żeby wprowadzać to, co widziałem na świecie, co będzie dobre dla naszego miasta i jego mieszkańców. Dziś rozmawiałem z architektem, który mówił o pomyśle zagospodarowania ulicy Mickiewicza. Nie chciałbym, aby był to projekt podobny do tych, które już zrealizowaliśmy. To musi być coś nowego. Chciałbym też, aby do tej dyskusji włączyli się także mieszkańcy. W czasie takiej burzy mózgów powstają najlepsze projekty. Tak było np. z pierwszą w Polsce tzw. okrągłą kładką nad jedną z głównych ulic. Dyskusje były gorące, jedni chwalili, inni krytykowali. A teraz? Jest to niezwykła atrakcja. Na pochylniach organizujemy pokazy mody, koncerty… Tam młodzi umawiają się na randki. Albo przy fontannie multimedialnej. Na pokazy przychodzi kilka tysięcy osób. Na bulwarach (latem) lub w jednej ze szkół (zimą) organizujemy sobotnie potańcówki. Nie spodziewałem się, że 400 osób może być tak pochłoniętych tańcem. I to ludzie dojrzali, seniorzy.
Zbudowałem targowisko, na które zjeżdżają się ludzie ze Słowacji, Czech i Ukrainy. Od kwietnia będzie uruchomione lotnicze połączenie do Stanów Zjednoczonych, już mamy podpisane umowy. Mamy też podziemną trasę turystyczną o długości 400 metrów. Wybudowano ją w XIV wieku, aby pełniła rolę schronienia podczas najazdów Turków i składu towarów. To wszystko było zawalone. Odkopaliśmy to i w tej chwili mamy mnóstwo zwiedzających.
Co Pana Prezydenta inspiruje, motywuje do tych działań? Czy pańskie podróże po świecie miały wpływ na wygląd Rzeszowa?
Oczywiście. Weźmy np. kolorowe osłony na kosze, które zainstalowaliśmy – widziałem je w Dubaju. Okrągłą kładkę natomiast zapamiętałem z wizyty w Szanghaju. Autobusami autonomicznymi, które chcemy mieć w Rzeszowie, jeździłem po Rotterdamie. W ogóle dużo po świecie jeździmy, a to na kongresy, a to na spotkania z władzami miast partnerskich. Dzięki inspiracji podróżami wybudowaliśmy też most za 60 milionów dolarów. Cała dokumentacja była już przygotowana, gdy akurat przebywałem w Jerozolimie. Ujrzałem tam piękny most. Zrobił na mnie tak duże wrażenie, że gdy wróciłem, kazałem przerobić dokumentację. I oto mamy go!
Z Dubaju przywiozłem również inny pomysł. Tam postawiono klimatyzowane przystanki dla podróżnych. Pomyślałem sobie, że przystanki w naszym mieście też można klimatyzować latem, a do tego ogrzewać zimą. Jak wróciłem, przekazałem inżynierom temat do przemyślenia. No i wymyślili. Dzięki instalacji fotowoltaicznej przystanki w Rzeszowie są ogrzewane. Koszt takiej instalacji to około 1900 zł. Oczywiście takie przystanki muszą być odpowiednie, aby spełniać swoją funkcję. Za tę inwestycję spotkała mnie fala ostrej krytyki. Wielu osobom nie spodobał się mój pomysł. Ale w tej chwili, gdybyśmy poszli na niektóre przystanki, to zobaczymy siedzących ludzi, którzy nie marzną. I to jest najważniejsze.
Kolejną rzeczą, którą możemy się pochwalić, to letnie plaże na dachach. I rosną u nas palmy! Gdy byłem w Gainesville na Florydzie, podziwiałem tam przepiękne palmy. Widoki te zapadły mi głęboko w pamięć, więc po powrocie na spotkaniu z dyrektorami i zastępcami, które robimy w każdy poniedziałek, powiedziałem: „W przyszłym tygodniu mają wyrosnąć palmy na kąpielisku”. Jak się odwróciłem, to pewnie sobie pokazywali, że mam nie po kolei w głowie, ale za tydzień rzeczywiście były tam palmy, przywieziono je w skrzyniach.
Dołączyliśmy też do grona miast, które jakości wody pitnej i użytkowej pilnują za pomocą systemu biomonitoringu, którego głównym elementem są żywe małże.
Praca na tym stanowisku to Pana pasja. Skąd w Panu tyle energii?
Mnie to nie męczy. Wprost przeciwnie – ja szukam kłopotów. Bo proszę sobie wyobrazić, że chcemy kolejne okoliczne miejscowości przyłączać do Rzeszowa. Kiedy spotykam się z mieszkańcami tych wiosek, to czasem mnie wyzywają… A potem, jak wynika z badań Wydziału Socjologii Uniwersytetu w Rzeszowie, są z tego zadowoleni. 93 procent mieszkańców nie chciałoby być już w starej gminie.
Czyli na początku zmiany są trudne, a potem ludzie się przyzwyczajają i akceptują pańskie decyzje.
Młodzli ludzie do 24. roku życia w stu procentach akceptują nową gminę, bo widzą efekty takich zmian. W te okoliczne miejscowości zainwestowaliśmy już dwa miliardy złotych. Powstała w nich infrastruktura podziemna i naziemna, placówki kulturalne i edukacyjne. W sumie realizujemy teraz ponad trzysta inwestycji. I to mnie właśnie buduje.
W tej chwili wznosimy 24 wieżowce. Niektórzy nie chcą takich wysokich budynków, ale przecież wszystkie są potrzebne. W centrum budujemy tzw. plac garncarski, który zaprojektowali architekci z Hiszpanii.
A skąd czerpią Państwo środki? Na pewno pochodzą one z podatków, ale część to zapewne fundusze unijne?
Zaskoczę panią – dostaliśmy 6 miliardów złotych dotacji.
Panie Prezydencie, Rzeszów to rzeczywiście dobre miejsce na biznes i na życie. Macie uniwersytet, uczelnię medyczną, kształcicie pilotów…
Wybudowałem mieszkania dla wykładowców uniwersyteckich, żeby chcieli u nas pracować, bo rzeczywiście zainteresowanie studiami jest ogromne. Na jedno miejsce na wydziale lekarskim jest 60 chętnych. Uważam, że uniwersytet to podstawa rozwoju miasta. Wielu wykształconych ludzi potem zostaje, prowadzą firmy, przyczyniają się do rozwoju miasta. Nasza Politechnika jest też bardzo znana, a przede wszystkim najbardziej oblegany kierunek – lotnictwo.
Dobry lider potrafi się też wspierać ekspertami, prawda?
Zgadzam się. Ja np. szukam wsparcia ekspertów głównie w obszarze ekonomii.
Myślałam, że to Pan Prezydent jest ekspertem w tej dziedzinie.
Tak, jestem ekonomistą, ale podczas zarządzania takim ogromnym miastem napotykam wiele spraw, na których mogę się nie do końca znać, np. jeśli chodzi o inwestycje czy wydatki. Ale nie mam skrupułów, gdy trzeba wyrazić własne zdanie, zwłaszcza jeśli jestem do czegoś przekonany. Wtedy uparcie bronię swojego stanowiska.
Jestem człowiekiem konsekwentnym. Gdy trzeba działać, nie ma dla mnie znaczenia, która jest godzina, bo ja prezydentem jestem zawsze. Kiedyś wyjeżdżałem do Warszawy i na rondzie zauważyłem wypadek. Telefonicznie wydałem polecenie, żeby zmienić tam cykl świateł. Kiedy wracałem o godzinie pierwszej w nocy, zauważyłem, że sygnalizacja niestety nie działa tak, jak powinna. Znowu sięgnąłem po telefon. I ściągnięto mechaników, którzy poprawili te światła. O siódmej rano pojechałem i sprawdziłem.
Więc zarządzanie to nie wszystko, trzeba jeszcze mieć nad wszystkim kontrolę.
Chodzi o to, żeby współpracownicy nigdy nie czuli się zbyt pewnie, odrobina napięcia jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Ja zawsze jestem na posterunku.
Gospodarka, edukacja są bardzo ważne, ale istotna jest również ekologia. Jak miasto dba o sprawy związane ze środowiskiem naturalnym?
Staram się na własnym przykładzie pokazać, co można zrobić dla środowiska. W moim ogrodzie, który ma 40 arów, założyłem instalację fotowoltaiczną. Zaprosiłem trzydziestu dziennikarzy, aby wszystko obejrzeli i zadbali o odpowiednią promocję. W efekcie wiele osób u siebie pozakładało fotowoltaikę.
W tej chwili z całą bezwzględnością prowadzimy akcję likwidacji starych kopcących pieców. Mamy ich do wymiany jeszcze 144. Tam, gdzie likwidujemy piece, chcę prowadzić ciągi ciepłownicze, ale ludzie są oporni, bo wymaga to rozkopania ogródka. Mam nadzieję, że to wkrótce się zmieni. Kupiłem też urządzenia dla policji, które mają kontrolować układ wydechowy w samochodach. Są również nowe autobusy elektryczne, w tej chwili jeździ ich 77. Wprawdzie normy zanieczyszczenia powietrza nadal są przekroczone, ale robimy, co możemy.
W Rzeszowie mieszka na stałe 220 tysięcy ludzi. Czy tak jak w przypadku innych miejscowości w kraju można powiedzieć, że liczba mieszkańców wzrasta?
Tak, bo do Rzeszowa napływa coraz więcej osób. Niektórzy się śmieją, że „Ferenc wysysa mieszkańców z innych miejscowości”. Mam nadzieję, że wkrótce zamieszka tu także legenda polskiej lekkoatletyki, Władysław Kozakiewicz, który ostatnio poszukiwał dla siebie działki. Zarekomendowałem mu piękne miejsce – Matysówkę. A koło tej Matysówki są moje rodzinne tereny odziedziczone po przodkach. Nazywają je Ferencówką.
Jest pan człowiekiem niezwykle oddanym miastu. Zapewne łączą Pana z Rzeszowem więzy emocjonalne, rodzinne?
Tak. Urodziłem się tutaj i jestem rzeszowianinem z dziada, pradziada.
Pańska rodzina ma tutaj głęboko zapuszczone korzenie. Przypuszczam, że czuje się Pan nie tylko mieszkańcem Rzeszowa, ale przede wszystkim jego gospodarzem i to nie tylko z racji pełnionej funkcji.
Tak, odpowiadam tutaj za wszystko. Nawet za zachowanie moich urzędników. Ostatnio mieliśmy specjalne szkolenie nt. Obsługi petentów. Zdarzały się bowiem różne przypadki, które mi się nie podobały. Po dwóch czy trzech tygodniach urzędowania dotarły do mnie skargi, że w wydziale komunikacji są ogromne kolejki. Poszedłem tam, niby coś załatwić. I co widzę? Kolejka stoi, a urzędniczka kręci się na obrotowym krześle. W ciągu pięciu minut zorganizowałem naradę i kolejki się skończyły.
Jest Pan niekwestionowanym liderem, który swój urząd piastuje nieprzerwanie od 17 lat. Proszę mi powiedzieć, czy liderem człowiek się rodzi, czy się nim staje?
Wydaje mi się, że z pewnymi predyspozycjami człowiek się rodzi. W dzieciństwie, jak bawiliśmy się w wojnę, to zawsze dowodziłem, byłem generałem. Potem przez 18 lat grałem zawodowo w piłkę nożną na pozycji rozgrywającego. Nosiłem też opaskę kapitana drużyny Avii Świdnik. A później, jako poseł IV kadencji Sejmu, byłem mistrzem parlamentu w tenisie ziemnym.
To stąd ta kondycja! A dzisiaj jak często znajduje Pan czas na ruch, sport?
Wczoraj byłem w pracy do godziny 22. Potem trochę ćwiczyłem w domu, gdzie mam niewielką siłownię. Mam też ściankę na podwórzu do odbijania piłek i maszynę do wyrzucania piłek, więc często, nawet o godzinie 21, włączam światła i gram. Również pływam tak często, jak się da. W Rzeszowie funkcjonuje także lodowisko. Można też biegać, bo pobudowałem ścieżki biegowe z nawierzchnią, którą się wykłada na stadionach. Są więc liczne możliwości do uprawiania sportu! Moja żona ćwiczy tai-chi, jest niezwykle aktywna i towarzyska. Oboje tańczymy na odbywających się w mieście potańcówkach. Przychodzę co najmniej na godzinę i tańczę z obecnymi tam paniami. Kiedyś zrobiono mi zdjęcia i nagrano filmy, gdy tańczyłem na bulwarach. Okazało się, że trafiły daleko poza Polskę, komentowano je nawet w Hiszpanii! Wspomniane potańcówki na bulwarach organizuje dom kultury. W sumie podczas mojej kadencji wybudowaliśmy już 16 takich domów. Kultura jest potrzebna, bo łączy ludzi. Na przykład wtedy, gdy w każdy weekend na rynku odbywają się koncerty.
Jest Pan człowiekiem niezwykle zajętym, o której wobec tego zaczyna się Pański dzień?
Budzik dzwoni o godzinie 6. Wcześnie rano bądź późno wieczorem lubię jeździć po mieście z żoną, żeby zobaczyć to, co jest złe, co trzeba poprawić. O wyglądzie miasta decydują czasem takie drobne sprawy, jak na przykład krzywy znak drogowy, w który ktoś uderzył samochodem. A potem jak ktoś inny jedzie i zobaczy ten uszkodzony znak, to nie powie, że kolega go przewrócił, tylko że prezydent nie dopilnował i dlatego krzywo stoi.
Mam satysfakcję z tego, co mi się udało, ale to wszystko dzięki tutejszym ludziom, którzy są wspaniali. Cieszą się miastem oraz dobrze myślą i mądrze mi podpowiadają. Dzisiaj na przykład mam spotkanie w jednej z dzielnic. Będę uważnie słuchać mieszkańcow, bo oni najlepiej znają problemy swojej dzielnicy. Oczywiście decyzje o dużych inwestycjach podejmujemy w ratuszu, ale w kwestii małych inwestycji największą wiedzę o najważniejszych potrzebach – oświetleniu, chodnikach, kanalizacji, budowie szkoły czy żłobka – mają ludzie w terenie.
Niektóre decyzje muszą być podejmowane dość szybko – taka jest ich specyfika. Ale bez wątpienia muszą być dobrze przemyślane…
Tak. Dam przykład z dzielnicy Budziwój, gdzie domy i gospodarstwa były regularnie zalewane. Gdybym czekał, aż zostaną zrobione odpowiednie plany inwestycji mającej przeciwdziałać temu zjawisku, to tereny te pewnie jeszcze kilka razy byłyby zalane. Podjąłem więc decyzje o zamontowaniu tam rur odpływowych o średnicy 2,5 m, czyli szerszych niż standardowe. Docierają też do mnie na przykład informacje o tym, ile samochodów przejeżdża każdą drogą – zainstalowaliśmy specjalny system, który to oblicza. Wiadomo, przy drogach trzeba budować rozjazdy, ronda czy sygnalizację świetlną. Planowanie oczywiście jest ważne, ale rozwój miasta jest tak dynamiczny, że plany szybko stają się nieaktualne. Wiele decyzji strategicznych musi być po prostu podejmowanych na bieżąco.
Pańskie najważniejsze plany i marzenia?
Miasto wszerz i wzdłuż. I wzwyż. I napływ kolejnych mieszkańców. Bardzo mi zależy na tym, żeby studenci tu zostawali. Oczywiście nie krytykuję wyjeżdżających, bo przecież sam pracowałem za granicą. Człowiek ma zupełnie inne spojrzenie na świat, kiedy wyjeżdża, ale chciałbym ich tu zatrzymać.
Anna Szwed, Paulina Zdancewicz