Odpowiedzialność, rzetelność i praca z pasją
Marek Szymański, prezes Franke Polska, uwielbia wyzwania oraz budowanie od podstaw. Założone przez siebie fabryki zlewozmywaków nazywa „swoimi dziećmi”. Jest świetnym menadżerem, chwalonym przez pracowników za wyrozumiałość, ale też narzuca im wysokie standardy. Pomimo licznych sukcesów, potwierdzonych wieloma nagrodami, pozostał skromnym, aczkolwiek niezmiernie pracowitym i ambitnym.
Obecne funkcje
Marek Szymański żartuje, że był prezesem oddziału w Polsce na podstawie powołania na to stanowisko przez Radę Nadzorczą koncernu FRANKE, a obecnie jest zatrudniony w tej samej spółce i nie jest już prezesem z powołania, tylko z umową o pracę.
Od 20 lat związany jest ze szwajcarską marką Franke. Od 2006 roku piastuje stanowisko Prezesa Zarządu Franke Polska oraz jednocześnie Dyrektora Regionalnego Europy Wschodniej. Za sprawą jego zaangażowania udało się przeprowadzić restrukturyzację firmy, zwiększyć udział w rynku i wzmocnić pozycję handlową marki. Obecnie Franke Polska zatrudnia prawie 80 osób, ma znaczący udział w polskim rynku zlewozmywaków i konsekwentnie rozwija sprzedaż innowacyjnych urządzeń kuchennych.
W 2014 roku został także powołany na stanowisko Prezesa Zarządu Polsko-Szwajcarskiej Izby Gospodarczej. Do jego zadań należy promowanie i wspieranie rozwoju polsko-szwajcarskich stosunków gospodarczych oraz działalności biznesowej firm członkowskich, a także zapewnienie dynamicznego rozwoju Izby, w oparciu o nowatorskie projekty adresowane do firm stowarzyszonych.
Czas nabywania kompetencji lidera
– We wczesnej młodości nie wstępowałem w szeregi żadnej organizacji, bo chodziłem do szkoły w okresie PRL-u i wszystkie one były wtedy określone politycznie – przyznaje Marek Szymański. – Być może moje tzw. przywódczo-organizacyjne zainteresowania przejawiały się podczas przygotowań do wspólnych wyjazdów z przyjaciółmi. Z reguły to on wybierał miejsca wypraw, organizował bilety, zbierał od nich pieniądze. Był skarbnikiem od zawsze i wszyscy mieli do niego zaufanie w tej kwestii, bo było wiadomo, że „pieniądze się go zawsze trzymały”, i prywatnie, i jak widać biznesowo – potrafił nimi sprawnie zarządzać.
Uważa, że „zestawu narzędzi” niezbędnych do wykonywania ról menadżerskich dostarczyły mu m.in. szkoły, do których uczęszczał. Najpierw ukończył Liceum Ogólnokształcące nr L im. R. Barbosy, należące do czołówki polskich szkół, które szczególnie rozwijało kompetencje młodzieży związane ze zdrową rywalizacją poprzez przygotowania do licznych konkursów i olimpiad. Następnie studiował ekonomię w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie (wtedy SGPIS). Później wyjechał za granicę i skończył studia w Niemczech – nauki ekonomiczne, na kierunku zarządzanie przedsiębiorstwem, ze specjalizacją marketing, koszty i produkcja oraz zarządzanie przedsiębiorstwami energetycznymi.
Umiejętności osiągania celów i wygrywania nabył także poprzez uprawianie różnych sportów, będąc, jak żartuje prezes Szymański, przeciwieństwem W. Churchilla, który zapytany jak dożył w tak doskonałej kondycji tak pięknego wieku, odpowiedział bardzo krótko: „no sports”. – A ja grałem bardzo namiętnie w piłkę nożną, w wieku młodzieńczym było to moją ogromną pasją. Chyba nawet całkiem nieźle to robiłem, ale niestety z powodów zdrowotnych musiałem przestać, pewnie po prostu za dużo spędzałem czasu na boisku, bo ciągle miałem naderwane mięśnie – wspomina. Grał także często w badmintona. – Strasznie mi się zawsze podobał ten sport, ale nie jestem pewny, jak długo będę go jeszcze uprawiał, bo jest zbyt szybki, zbyt agresywny, a ja zawsze gram na sto procent.
Zdobywanie szlifów zawodowych
– Nigdy nie bałem się żadnej pracy, zawsze traktowałem to jako mój obowiązek, żeby zarobić na siebie i rodzinę. Po wyjeździe z Polski w 1985 roku, kiedy znaleźliśmy się z żoną w Niemczech bez pieniędzy dorabiałem, sprzątając stajnię – wspomina Marek Szymański. Natomiast pierwsze poważne doświadczenia zawodowe zdobywał w branży budowlanej i samochodowej, prowadząc własną działalność gospodarczą. Założył warsztat samochodowy, a później firmę remontową. Pracował także w dużej hurtowni dentystycznej, oferującej około 60 tys. artykułów: od plomb po fotele dentystyczne – był tam szefem eksportu. – Firma ta zajmowała się sprzedażą szerokiego asortymentu dla dentystów i protetyków. Była to trudna praca, bo wymagała gruntownej wiedzy na temat wszelkich właściwości produktów – opowiada pan Marek.
Proces poszukiwań odpowiedniej branży został zakończony, kiedy w wieku 29 lat Marek Szymański trafił do firmy Franke, gdzie pracował na różnych stanowiskach. Zaczął od funkcji szefa kontrolingu na Europę Wschodnią. – Funkcja ta brzmiała dumnie, ale w całej Europie Wschodniej mieliśmy wtedy tylko jedną spółkę – była to właśnie Franke Polska, która została założona chyba pół roku przed moim rozpoczęciem pracy i zatrudniała wtedy 4 osoby, osiągając wówczas miesięczne obroty mniejsze niż moja pensja w Niemczech. To było raczkowanie, dosłownie sam początek – śmieje się prezes. – Początki nie były łatwe, ale mieliśmy doskonały szwajcarski produkt oraz odwagę, żeby ruszyć na wschód i bardzo szybko ten biznes w Polsce rozwinęliśmy. Następnie Koncern kupił kolejną spółkę w Gdyni, później założono firmę w Czechach, a następnie w Rosji i na Ukrainie. Były to bardzo burzliwe, ale i ciekawe historie, które dostarczyły prezesowi wiele przydatnych doświadczeń.
Najtrudniejsze było dla niego osobiście przekazywanie tych „gotowych dzieci”, jak nazywa założone przez siebie firmy w różnych krajach. – W każdym miejscu historia toczyła się podobnie, czyli najpierw musiałem zarejestrować spółkę w urzędach, znaleźć jakąś lokalizację dla niej, osobę zarządzającą i personel. Takie startowanie zupełnie od zera to było wyzwanie! – puentuje. – Jednak nie przeceniam własnego udziału, bo miałem za sobą koncern, który był gotowy na inwestycje i podjęcie ryzyka. Dlatego podziwiam ludzi, którzy doszli do wielkich osiągnięć i udało im się rozwinąć własny biznes z własnych środków.
Jednak tworzenie przez prezesa Szymańskiego kolejnych organizacji Franke w Europie Wschodniej było ogromnym wyzwaniem i wymagało nieprawdopodobnego zaangażowania. Wspomina on historię z Jekaterynburga w Rosji, gdzie właśnie tworzyli spółkę. Przyleciał na lotnisko zupełnie sam, nikt na niego nie czekał, był to dla niego prawdziwy „koniec świata”, na dworze -40 stopni C i w tych warunkach jeździł taksówkami od hali do hali, w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na produkcję zlewozmywaków. Jednak on lubi takie wyzwania – już po trzech miesiącach ruszyła tam pierwsza produkcja zlewozmywaków. Jeszcze później koncentrował się na tym, żeby jakość tych produktów była jak najwyższa, na miarę szwajcarskiej marki. Zawsze był pasjonatem osiągania najwyższych standardów czy to w produkcji, czy w zarządzaniu personelem – stawiając na przyjazną atmosferę pracy.
– Na pewno ten moment przekazania nowostworzonego zakładu – „mojego dziecka” – w cudze ręce jest najtrudniejszy, bo to 100% zaangażowanie w tym miejscu dobiega końca i trzeba to oddać komuś innemu. Pojawiają się myśli czy on zrobi to równie dobrze, a może jeszcze lepiej od tego, jak byśmy my to chcieli zrobić sami, a sami nie możemy – podsumowuje. – Trzeba jednak się z tym pogodzić, bo następny projekt już czeka, już gdzieś indziej trzeba było jechać i tworzyć nową spółkę. Niektóre ze spółek trzeba było też „uzdrawiać”, przeprowadzając restrukturyzację czy zmieniając prezesów. Prezes Szymański nie ukrywa, że jest dumny z założonych przez siebie oddziałów Franke, które są dzisiaj fantastycznym organizacjami, przynoszą zyski i świetnie funkcjonują, produkując najwyższej jakości artykuły i dając zatrudnienie setkom ludzi.
Beata Sekuła