Z Elżbietą Dzikowską, laureatką IV edycji programu Kobieta Charyzmatyczna, rozmawiamy o podróżach, pięknie, sztuce i miłości, a także o szamanach i… pierogach z jajeczkami mrówek.
Zazwyczaj z rozmówcami umawiam się w miejscach ich pracy lub w kawiarniach. Pani zaprosiła mnie do swojego domu. Czy jest Pani osobą ufną, czy to wyjątkowa sytuacja?
Jestem bardzo ufna i sądzę, że w dużym stopniu ułatwia mi to życie. Moim zdaniem, jeśli człowiek jest pozytywnie nastawiony do świata i uśmiechnięty, wywołuje te same reakcje u innych. Będąc życzliwą w stosunku do świata, z taką samą życzliwością się spotykam.
Czym jest według Pani strach i czego boi się Elżbieta Dzikowska – Kobieta Charyzmatyczna?
Ja się nigdy nie bałam. Również jako dziecko byłam odważna. Trudniej mi zatem zdefiniować strach niż odwagę, którą pojmuję jako wyższość ducha nad rozsądkiem. Strach jest podobno bardzo potrzebny, by unikać niebezpieczeństw. Myślę, że jestem osobą w czepku urodzoną i ufną wobec świata, o czym wspominałam wcześniej, dlatego nigdy nie znalazłam się w żadnej dramatycznej czy ekstremalnej sytuacji.
Nawet śpiąc wśród ludożerców?
Najwidoczniej nie byłam dla nich smakowitym kąskiem… A tak na poważnie, to kanibalizm już prawie całkowicie zanikł. Choć przyznam, że byłam kiedyś w wiosce Asmatów z indonezyjskiej prowincji Irian Jaya. Ich przodkowie w 1961 r. zjedli amerykańskiego antropologa Michaela Rockefellera, a w 1989 r. szanowanego w tamtej społeczności misjonarza. Wierzyli, że przejmą w ten sposób cechy osoby zjadanej.
A jakiej najdziwniejszej potrawy pani próbowała? Słyszałam, że były to pierogi z jajeczkami mrówek.
Zgadza się. Było to w Meksyku. Poza tym próbowałam wielu potraw niepopularnych w europejskim obszarze kulturowym, przygotowanych z mięsa węża lub krokodyla, czy zupę z jaskółczych gniazd. Nie traktuję tego jednak jako czegoś nadzwyczajnego, bo są to po prostu zwykłe potrawy dla ludzi żyjących w miejscach, które odwiedzałam.
Cofnijmy się do czasu, gdy planowała pani swoją przyszłość. Skąd myśl, by studiować sinologię?
Istniała obawa, iż pomimo świetnie zdanej matury, nie dostanę się na żaden kierunek studiów. Należałam bowiem do organizacji antykomunistycznej, byłam aresztowana i zwolniono mnie dopiero na mocy amnestii. Mogłam być więc zagrożeniem dla ustroju. Zdecydowałam się na sinologię, gdzie raz na dwa lata przyjmowano zaledwie 7 osób. Przyjęto mnie (po interwencji u komisji odwoławczej, bo zrazu i tu mnie nie dopuszczono do egzaminów), pewnie ze względu na fakt, że będę miała kontakt z małą grupą studentów. Studia zatem nie były związane z moją szczególną pasją związaną z Chinami, a raczej z pragmatyczną decyzją. Były jednak ciekawe i stanowiły dla mnie duże wyzwanie.
Ukończyła Pani także historię sztuki.
Jako absolwentka sinologii miałam problem ze znalezieniem pracy. Moim pierwszym płatnym zajęciem było odkurzanie książek w bibliotece uniwersyteckiej. Dopiero gdy nastała odwilż polityczna, zaczęłam realizować marzenie o studiowaniu historii sztuki. Był to dla mnie wspaniały okres. Skoncentrowałam się na sztuce współczesnej. Jestem krytykiem, należę do Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA, a jedną z najbliższych mi osób jest Wiesława Wierzchowska, do której uczęszczałam na seminaria… Jeśli już rozmawiamy o sztuce, to chcę powiedzieć, że nawet moi czworonożni pupile mają charakterystyczne imiona. Pies wabi się Lisa, a na kotkę wołam Mona. Zestawienie Mona Lisa nie jest tu przypadkowe. Ma artystyczny wydźwięk, a przy tym imiona zwierzaków są łatwe do zapamiętania. Sztuka jest jednym z najważniejszych aspektów w moim życiu i uważam, że tylko ona cię nie oszuka (śmiech).
Czym jest dla Pani sztuka i piękno? Czy są to wartości, które każdy tworzy indywidualnie, czy istnieją niezależnie od człowieka, same w sobie?
Sztuka i piękno to dla mnie wartości duchowe, najwyższe, które człowiek cały czas odkrywa. Ja zajmuję się głównie sztukami plastycznymi, lecz równie ważna jest dla mnie muzyka i literatura. Filharmonia to dla mnie drugi dom, wysoko cenię operę. Jeśli mówimy o książkach, to są wydawnictwa, które szanuję, na których nowości czekam z niecierpliwością. Miłość, praca i sztuka są dla mnie najważniejszymi wartościami w życiu. Różnymi, jednak nierozerwalnie ze sobą powiązanymi.
W jednym z wywiadów powiedziała Pani, że podróże dają możliwość obcowania ze sztuką i jest to najwyższa motywacja do poznawania nowych miejsc.
Zgadza się. Jednak obecnie taką motywacją są również ludzie. Kiedyś przede wszystkim obserwowałam zabytki i przyrodę, teraz przyglądam się człowiekowi. Poza tym świat bardzo się zmienia, a ja czuję potrzebę dokumentowania, by to, co odchodzi, nie poszło w zapomnienie. Stąd albumy „Drzwi i okna świata”, „Biżuteria świata”, „Uśmiech świata”, w przygotowaniu „Dzieci świata”, „Fryzury i nakrycia głowy świata”, „Świat, który odchodzi”. Lubię ludzi i szanuję to, co stworzyli. Niezależnie od tego, czy myślę o kulturze dalekich krajów, czy o Polsce, którą obecnie opisuję w cyklu książek „Groch i kapusta. Podróżuj po Polsce!” oraz „Polska znana i mniej znana”.
Dziś podróż jest łatwiej zorganizować niż kiedyś. W internecie są materiały o najdalszych zakątkach świata, mamy do dyspozycji smartfony, nawigację… Czy kiedyś, bez tych udogodnień, wyjazdy dawały większą satysfakcję?
Zależy to od tego, co chcemy osiągnąć. Czy zależy nam na samej drodze, podróży jako takiej, czy na zdobyciu określonego celu. Mnie zawsze zależy na tym drugim – na poznaniu i udokumentowaniu tego, czego doświadczam podczas drogi. Chcę uchwycić coś, co często jest ulotne, aby nie poszło w zapomnienie i mógł z tych wspomnień skorzystać inny człowiek.
Swoje podróże rozpoczęła Pani od Chin, później była Ameryka Południowa. Czy już wtedy czuła Pani, że będą one stanowiły tak ważną część życia?
Wyjazd do Ameryki Południowej był dla mnie bardziej koniecznością, niż wycieczką. Po zakończeniu studiów pracowałam w miesięczniku ,,Chiny”, który został zlikwidowany, podobnie jak magazyn ,,Afryka”. Na ich miejsce powstały ,,Kontynenty”, w których powierzono mi dział Ameryki Łacińskiej. Pierwszy wyjazd do Ameryki Południowej, statkiem handlowym, był zatem związany z pracą. Nie wiedziałam wtedy, jak potoczy się moja droga zawodowa i że tak wiele razy przyjdzie mi wracać do Meksyku czy Peru. Nie przypuszczałam też, że badać będę najbardziej odległe miejsca na świecie, o których istnieniu wtedy nie wiedziałam.
Pomimo możliwości zamieszkania w Meksyku, gdzie poznała Pani Tony Halika, wróciła Pani do Polski.
To prawda. Pracę i obywatelstwo proponował mi ówczesny prezydent Meksyku Luis Echeveria Alvarez. Tony również chciał, żebym została, jednak odmówiłam. Jestem Polką i Polska jest moją ojczyzną. Tu mam mój dom, moje ulubione teatry i filharmonie. Tu jest miejsce mojej pracy, tu mieszkają moi najbliżsi przyjaciele. Język polski jest moim językiem. Tu jest moje miejsce na ziemi.
Czy jest coś, co chciałaby Pani zmienić w naszym kraju, czego Pani nie lubi?
Żałuję, że zakorzeniona wśród moich rodaków jest tendencja do narzekania. Dlatego promuję uśmiech, który jest najkrótszą drogą dotarcia do drugiego człowieka. Ghandi powiedział, że „uśmiechając się, dajesz tak wiele, a nie tracisz nic”, a „uśmiechamy się wszyscy w tym samym języku” (cytat z książki Olivii Goldsmith). Uczę Polaków uśmiechu poprzez album i cykl wystaw „Uśmiech świata”. Chciałabym, by wokół było więcej wiary i dążenia do tego, by ludzie spełniali swoje marzenia.
Podróżuje Pani do miejsc, gdzie wierzenia i religia stanowią ważny element społeczny – silnie wpływają na codzienność, determinują sztukę – od muzyki począwszy, na architekturze kończąc…
W Ameryce Południowej dominuje synkretyzm, czyli połączenie religii i dawnych wierzeń – bardzo mnie to interesuje. W moich książkach opisałam mnóstwo kościołów – cenię sztukę sakralną tak samo jak inne jej rodzaje. Natomiast religia , wiara, to indywidualne potrzeby człowieka. Tak uważam i tego samego oczekuję w stosunku do własnej osoby. Najważniejsze, by człowiek był dobry, czyli nie krzywdził innych istot, był odpowiedzialny. Dobro pojmuję jako określoną relację jednostki ze światem.
„Niegdyś postrzegałam świat bardziej panoramicznie, teraz wchodzę weń głębiej…” – powiedziała Pani w jednym z wywiadów. Jak głęboko? Pomimo deklaracji pragmatycznego postrzegania świata, pojawiają się w Pani życiu osoby i historie, które poruszają tematykę związaną z rzeczywistością niematerialną. Opowiadała Pani kiedyś o seansie spirytystycznym, podczas którego wywoływano ducha Józefa Piłsudskiego…
Tak, to prawda. Brałam udział w takim seansie podczas rejsu statkiem handlowym do Meksyku. Podróżowała z nami wtedy znana spirytystka. Duch podobno się pojawił, jednak ja pozostałam sceptyczna. Czucie i wiara mniej do mnie przemawiają niż mędrca szkiełko i oko. Wprawdzie jestem autorką książki „Czarownicy”, w której opisałam praktyki m.in. szamanów z Ameryki Południowej, ale w odróżnieniu od Tony’ego, podeszłam do tych zagadnień z dystansem. Miałam też pomysł na podobną publikację, która miała być poświęcona polskim uzdrawiaczom. Poznałam najsławniejszych z nich, obserwowałam naukowe badania związane z tym zagadnieniem. Napisałam nawet 60 stron książki, lecz gdy nie odnalazłam żadnych empirycznych dowodów na istnienie pewnych zjawisk – zrezygnowałam. Wierzę jednak, że magia istnieje. Same stosunki międzyludzkie nacechowane są magią. Z jednymi osobami porozumiewamy się przecież doskonale, a w kontaktach z innymi brakuje tzw. chemii. Nawet ze zwierzętami porozumiewamy się bez słów. To właśnie jest dla mnie magia życia.
Rozmawiałyśmy o pracy i nauce, o pięknie – pozostaje mi poprosić o kilka słów o miłości, jednej z trzech najbardziej istotnych dla Pani wartości…
Miłość jest bardzo ważna, a w samej miłości nie tylko namiętność, ale także szacunek, kompromis i tolerancja. Brak jest spójnej definicji miłości, ale ona istnieje. Wszyscy to wiemy i każdemu życzę jej jak najwięcej. Trzeba jednak o nią dbać.
Magdalena Jasińska