Bobby Moore – synonim elegancji, narodowej dumy, skromności oraz wysokich piłkarskich umiejętności
Jeśli mielibyśmy wskazać piłkarza, który byłby synonimem elegancji, dostojności, narodowej dumy, skromności, wysokich piłkarskich umiejętności, synonimem sukcesu i szacunku, jakim był powszechnie darzony– myśl o wyborze Bobby’ego Moore’a nadeszłaby lotem błyskawicy.
Jego wyprostowana sylwetka daleka była od pełnej pychy postawy kolonizatorów świata, odzwierciedlała najlepsze cechy, jakie Brytyjczycy wnieśli na piłkarskie poletko. Bobby Moore to legendarna kapitańska „6” na koszulce z emblematem brytyjskich lwów, „6” równoważna „14” Cruyffa w holenderskiej piłce, to symbol i pomnik angielskiego futbolu. To jego kapitańskie ręce uniosły w górę Puchar Rimeta, piękną złotą statuetkę dla Mistrzów Świata w piłce nożnej roku 1966. Anglicy nigdy nie powtórzyli tego sukcesu. Moore reprezentacyjną koszulkę zakładał 108 razy, rozegrał także osiem meczów w drużynie Under 23 i osiemnaście (rekord) w młodzieżówce.
Legendarny Pele twierdził iż Bobby Moore był „the greatest defender” przeciwko jakiemu kiedykolwiek grał. Zaś Alf Ramsey uważał, że Anglia nie zdobyłaby tytułu Mistrzów Świata bez Bobby’ego, jako kapitana.
Wielu znawców futbolu podkreślało jego pewność gry, a przy tym grację, elegancję, styl, inteligencję i wizję boiskowych potyczek. W 1966 roku w dorocznym plebiscycie „Złota Piłka” francuskiego pisma France Football Bobby Moore uplasował się na 4 miejscu ustępując jedynie Bobby’emu Charltonowi, Eusebio i Beckenbauerowi. Po świetnym występie na meksykańskich mistrzostwach (1970) dziennikarze uznali Moore’a drugim piłkarzem świata. Od angielskiego obrońcy wyżej stawiano jedynie niemieckiego snajpera, króla strzelców MŚ, środkowego napastnika Gerda Müllera.
Wiele lat później, kiedy angielska federacja piłki nożnej budowała nowy stadion Wembley, kibice zdecydowali, że jeśli u jego wrót stać ma czyjś pomnik, będzie to sylwetka kapitana złotej jedenastki. Jest to imponujący sześciometrowy, ważący ponad 2 tony postument, na miarę i wagę wielkości angielskiej piłki, którą symbolizuje jej ówczesny kapitan.
Bobby Moore urodził się 12 kwietnia 1941 roku w Barking, niedużym miasteczku w granicach hrabstwa Essex, miasteczku które w 1965 roku włączone zostało administracyjnie do Londynu i dziś stanowi jedną z jego wschodnich dzielnic. Był jedynym synem Roberta i Doris. Jako 17-latek zadebiutował jesienią 1958 roku w pierwszym składzie londyńskiego klubu West Ham. Barw tego klubu bronić będzie przez wiele lat, przysparzając mu największych sukcesów w całej historii, sukcesów które definitywnie powiązane będą właśnie z postacią kapitana jedenastki.
W tym czasie klubową młodzież trenował Malcolm Allison –ceniony piłkarz, którego kariera przegrała z gruźlicą. To od niego Bobby nauczył się piłkarskiej filozofii, również tej „pierwszej reguły piłkarskiej” – „Jeśli dostaniesz piłkę, kto będzie tym do kogo ja podasz?”.
W 1960 roku Moore zaliczył cały sezon występów w pierwszym składzie. Obok niego w drużynie West Ham grali Geoff Hurst i Martin Peters, z którymi osiągnie wkrótce największe, nie tylko klubowe, ale także reprezentacyjne sukcesy. Trenerem West Ham był wtedy Ron Greenwood, a sukcesy klubu okażą się trampoliną dla całej angielskiej piłki.
Pierwszy występ w reprezentacji Anglii Moore zaliczył w wieku 21 lat. Był rok 1962. Anglicy zapewnili sobie prawo udziału w chilijskich Mistrzostwach Świata. Zakończyły się one dla nich w fazie ćwierćfinałów. Bobby rozegrał wszystkie cztery mecze, włącznie z ćwierćfinałową porażką z późniejszym triumfatorem całego turnieju – Brazylią. Od tego momentu rozpoczyna się piłkarska kariera pełna międzynarodowych sukcesów. Już w roku 1963 Bobby został wybrany do składu reprezentacji Anglii na prestiżowy pojedynek przeciwko drużynie Reszty Świata, jaki miał odbyć się na Wembley. W 1964 roku jako kapitan wzniósł na tym samym stadionie w geście triumfu Puchar Anglii, po zwycięstwie West Ham nad Preston. Jego świetna gra oraz klubowe sukcesy przyczyniły się do wybrania go Piłkarzem Roku w Anglii. Mając 23 lata był najmłodszym piłkarzem, któremu przyznano ten tytuł. Był już wtedy kluczowym zawodnikiem reprezentacji, którą niedawno objął Alf Ramsey. Rok później (1965) poprowadził West Ham do zwycięstwa nad TSV Monachium w finale Pucharu Zdobywców Pucharów, a trener Greenwood określił jego grę w tym spotkaniu jako technicznie perfekcyjną.
Mimo że Moore był pracowitym i zdyscyplinowanym sportowcem, miał jeszcze czas na życie osobiste. Christinę znał od czasu kiedy mieli po 16 lat. Pobrali się w czerwcu 1962 roku. Trzy lata później urodziła się córka Roberta, zaś po kolejnych trzech syn – Dean.
W roku 1966 Anglia była gospodarzem Mistrzostw Świata. Już chociażby z tego powodu należała do ścisłego grona faworytów. Jej siłę dokumentować miał zmysł taktyczny trenera Ramsey’a oraz wyrównany skład, z kilkoma wybitnymi zawodnikami, wśród których byli Bobby Charlton, Gordon Banks i Bobby Moore, pełniący zaszczytną funkcję kapitana drużyny. Zawodnikami od „czarnej roboty” byli Jackie Charlton i Nobby Stiles, płuca drużyny reprezentował Alan Ball, zaś bramkarz Gordon Banks zarażał kolegów pewnością swej gry. Turniej ten wyniósł angielską piłkę na wyżyny. Gospodarzom nieco pomógł fakt, iż rozgrywali wszystkie swe mecze na stadionie Wembley. Był to istotny czynnik, zwłaszcza podczas półfinałowego spotkania z Portugalią, która swe dotychczasowe mecze grała w Liverpoolu na stadionie Evertonu, i na ten ważny mecz musiała się przenieść do Londynu. Kluczowe role w angielskiej drużynie odgrywali trzej zawodnicy klubu West Ham, co dobitnie potwierdził zwycięski mecz finałowy Anglii z Niemcami. Geoff Hurst (3) i Martin Peters zdobyli wszystkie bramki, zaś kapitańska opaska, jaką nosił Bobby Moore pozwoliła jemu właśnie odebrać z ozdobionych eleganckimi rękawiczkami rąk królowej Elżbiety Puchar Rimeta. Bobby Moore uznany został najlepszym graczem mistrzostw, choć konkurencję (Eusebio, Bobby Charlton, Gordon Banks) miał ogromną.
Rok później odebrał prestiżowy Order Imperium Brytyjskiego (OBE) za zasługi dla piłki nożnej. W 1968 roku odbyły się, traktowane jeszcze wtedy z lekkim przymrużeniem oka, Mistrzostwa Europy, na których Anglicy pokonani w półfinale przez Jugosławię i jej asa Dragana Dźajića zdobyli jedynie brązowy medal.
Pokazem dojrzałości i doskonałości w grze Moore’a okazały się być kolejne Mistrzostwa Świata – w Meksyku (1970). Dostępna dziś na DVD dokumentacja meczowa z jego udziałem (legendarne pojedynki West Ham oraz wszystkie mecze Anglików z MŚ w 1966 i 1970) potwierdzą, iż w Meksyku doprawdy wzniósł się on na wyżyny. Trudno nie docenić tak dobrze grającego kapitana Anglików. Jego wślizgi, odbiory piłki, podania, spokój w grze, elegancja i sposób kierowania defensywą były doprawdy imponujące.
Trzeba jednak nadmienić, iż poza boiskowe okoliczności dla Anglików, zwłaszcza ich kapitana były dramatyczne. Południowa Ameryka, którą bardziej mentalnie niż geograficznie reprezentował Meksyk głodna była rewanżu. Po tym jak Europa „zabrała” w 1966 tytuł Ameryce, przyzwyczajonej do sukcesów dzieki kolejnym zwycięstwom Brazylii w 1958 i 1962; po tym jak wyrzucono na Wembley argentyńskiego piłkarza, osłabiając drużynę w ćwierćfinale właśnie w meczu z Anglią; po tym jak Schnellinger wybił ręką piłkę z okienka niemieckiej bramki, a sędzia tego nie dostrzegł, każąc potem sfrustrowanych Urugwajczyków usunięciem zawodnika z boiska, i jak zamiast 1-0 dla Urusi stało się 4-0 dla Niemców, kończących mecz z przewagą dwóch zawodników; po tym jak w prasie ukazały się słowa o „zwierzęcym zachowaniu piłkarzy z Południowej Ameryki” jakie miał wypowiedzieć Ramsey -….jakiś rewanż musiał nastąpić. Teraz to Anglicy byli „animals, british animals”. W dodatku – któż nie zna hasła „bić mistrza”?
Już na początku południowoamerykańskiego wojażu Bobby Moore został oskarżony o kradzież diamentowej bransoletki w hotelowym sklepie jubilerskim. („To tak jakby oskarżyć Matkę Teresę o znęcanie się nad dziećmi” – powie Gordon Banks). Pozostawiony bez pomocy prawnej, nie znający języka, przebywający w obcym kraju kapitan reprezentacji został aresztowany. Informowała o tym prasa na całym świecie. Ostatecznie zdołał dołączyć do drużyny tuż przed pierwszym meczem, ale najpierw przeżył pobyt w celi, przesłuchania i inne niezwykle frustrujące sytuacje. Sprawa ciągnęła się aż do roku 1975, kiedy ją ostatecznie zamknięto, definitywnie oczyszczając imię kapitana angielskiej drużyny.
Na porządku dziennym były też inne prowokacje. Anglikom zabroniono wwieść do Meksyku własną żywność. Na wchodzących na murawę piłkarzy wylewała się lawa antypatycznych zachowań, okrzyków, sypały się orzeszki, pomarańcze, monety, a zapewnienie bezpieczeństwa zawodników w trakcie meczu było ciągle dalekim punktem na liście działań organizacji futbolowych. Drużyna mimo to wierzyła, że zdoła powtórzyć sukces sprzed czterech lat. Jej skład oparty na weteranach wzbogacony był o nowe twarze – Alan Clarke, Collin Bell, Francis Lee czy Alan Mullery. Po skromnych zwycięstwach nad Rumunią i Czechosłowacją oraz porażce z Brazylią Anglia wyszła z grupy. Pele po meczu z Anglikami żegnał się z Moore’m słowami – „See you in the finale”. Jednakże Anglicy w ćwierćfinale trafili na Niemców. Przegrali. Wprawdzie zaczęło się dobrze – Mullery i Peters wyprowadzili drużynę na dwubramkowe prowadzenie, lecz Beckenbauer i Seeller wyrównali pod koniec meczu (do czego przyczyniło się zejście Charltona przy stanie 2-1), a w dogrywce Gerd Müller w swoim stylu dobił rywali.
W eliminacjach do kolejnych mistrzostw świata (1974) Anglia trafiła na Polskę. Tę historię znamy wszyscy bardzo dobrze. Można się jedynie zastanawiać, jak długo jeszcze pozostanie ona naszym wspominanym przez lata piłkarskim Grunwaldem.…
Paradoksalnie, dla nas Polaków, Bobby Moore stał się niejako kimś, kto wręczył nam „klucze do piłkarskiego raju”. Zwycięstwo na chorzowskim stutysięczniku z Anglią (2-0 w 1973 roku) zawdzięczamy jego kiksowi, po którym Lubański zdobył pieczętującą nasz sukces bramkę. W legendarnym rewanżu na Wembley Moore nie został już w ogóle wystawiony do składu. Zagrał jeszcze pożegnalny mecz towarzyski z Włochami, który był jego 108 występem w reprezentacji, rekordem pobitym dopiero wiele lat później przez niezniszczalnego bramkarza – Petera Schiltona (zaliczył w sumie 125 reprezentacyjnych występów). Moore zakładał opaskę kapitana w 90 meczach reprezentacji. Tylko trzynaście z nich Anglia przegrała. Anglicy nie zakwalifikowali się do dwóch kolejnych finałów MŚ w 1974 i 1978 roku, mimo dominacji na europejskim podwórku klubowym (Liverpool, Nottingham wygrywali kolejne edycje PEMK). Na mistrzostwach świata zagrali dopiero po 12 latach (!). Niezbyt chlubny koniec reprezentacyjnej kariery Moore’a był zatem symbolicznym kresem sukcesów narodowej piłki angielskiej. Był też powiązany z końcem Alfa Ramsey’a jako trenera, końcem złotej ery angielskiego futbolu.
Moore nie tylko zakończył swą reprezentacyjną karierę, ale na fali zachodzących i związanych z wiekiem zmian po 16 sezonach opuścił swój macierzysty klub – West Ham. Rozegrał w nim 642 mecze, co po dziś dzień stanowi klubowy rekord. Co ciekawe, rok później (1975) ze swym nowym klubem (Fulham) dotarł do finału Pucharu Anglii rozgrywanego jak nakazuje tradycje na stadionie Wembley, gdzie rywalizował…. ze swym poprzednim klubem. Fulham przegrał z West Ham 0-2.
Jako 17-letni zawodowy piłkarz Moore zaczynał od stawki… 12 funtów na tydzień. Następnie przez kilka lat jego tygodniówka wynosiła 20 funtów. Po zwycięstwie w finale Pucharu Anglii zarobki Bobby’ego wzrosły się 60 funtów. Drugie tyle otrzymywał za „pisanie” artykułów o piłce dla popularnego magazynu. Oczywiście pisał za niego tzw „ghost writer”, któremu Bobby tylko przekazywał swe uwagi i refleksje. Po triumfie w Mistrzostwach Świata tygodniowa stawka klubowa kapitana reprezentacji skoczyła do… 150 funtów. Podobne pieniądze dostawał za „działalność” dziennikarską. Dochodziło też honorarium z reklam (np. płatków śniadaniowych), nieporównywalnie niskie w porównaniu z dzisiejszymi. W swym najlepszym okresie jego roczne dochody wynosiły… 22 tysiące funtów (!!). Sen z powiek spędzał mu jednak nieudany zakup posiadłości, zakup który w bankom jedynie wiadomy sposób powiększał jego zadłużenie. Kiedy osiągnęło kwotę 100 tysięcy funtów Bobby zdecydował się na podjęcie nowych wyzwań.
W latach 70. amerykańska piłka była w swym niemowlęcym okresie. Potrzebowała najlepszych wzorców do dalszego rozwoju. Dziś śmiało możemy postawić tezę, iż udział reprezentacji USA na każdych kolejnych rozgrywanych od roku 1990 Mistrzostwach Świata zawdzięczać może obecności piłkarskich gigantów, którzy wtedy właśnie – w dekadzie lat 70. – skuszeni zostali do kontynuowania (bądź kończenia) swych karier w Stanach Zjednoczonych. Zarówno Pele, jak i Cruyff, Beckenbauer, Banks i wielu innych europejskich mistrzów piłki udało się za ocean. Ta „demonstracja kunsztu” odegra kluczową rolę w kreowaniu przyszłości futbolu (soccer) za oceanem. W grupie tej znalazł się także Bobby Moore. W roku 1976 dołączył do składu San Antonio i grał w amerykańskiej lidze NASL. Rok później (1977) licznik jego profesjonalnych meczów nabił magiczną liczbą – 1000. Amerykańska przygoda trwała nieco ponad dwa lata. Miała pomóc w rozwiązaniu jego finansowych problemów. Podobnie było z udziałem w filmie „Escape to Victory”, gdzie spotkał na planie Pelego i innych zawodników walczących tym razem zgodnie ze scenariuszem z nazistowską drużyną piłkarską, której pokonanie gwarantowało uwolnienie z obozu.
Po zakończeniu piłkarskiej kariery Moore bez większego skutku próbował swych sił jako manager kilku drużyn w Anglii, a także poza Europą. Zapraszany bywał jako ekspert do komentowania meczów reprezentacji podczas radiowych czy telewizyjnych transmisji.
W grudniu roku 1991 ożenił się po raz drugi. Był już wtedy kilka lat po rozwodzie z Tiną, z którą przeżył ponad 20 lat. Bobby nigdy nie był kobieciarzem, jednakże na widok stewardesy linii British Airways dosięgła go strzała Amora, była to miłość od pierwszego wejrzenia. Wziął pełną odpowiedzialność na siebie, kiedy rozwodził się z pierwsza żoną, choć związek z nową partnerką dość długo utrzymywał w formie platonicznej. Nie zdołał się jednak nacieszyć szczęściem ze Stephanie. Już pod koniec lat 80. usłyszał diagnozę o raku jelita grubego. Na początku roku 1993 zdecydował się na publiczne ogłoszenie wieści o swej chorobie. Kilka tygodni później – 24 lutego – niedługo przed swymi 52 urodzinami -zmarł. Prywatny, cichy i kameralny pogrzeb odbył się 2 marca.
Najzacniejsi piłkarze świata nie szczędzili rozemocjonowanych słów na wieść o jego śmierci. „Będąc wspaniałym człowiekiem, pozostanie na zawsze przykładem dla wszystkich sportowców” (Eusebio). „Zdobył szacunek i uznanie swą grą, ale też sposobem, w jaki się prowadził” (Gary Linker), „Był gentelmanem, a każda rzecz jaką robił zawsze nacechowana była jego dostojeństwem” (Bobby Charlton).
W podobny sposób wypowiadali się nie tylko piłkarze, którzy mieli okazję występować z nim na boisku – zarówno w jednej drużynie, jak i jako przeciwnicy – ale także ci reprezentujący następne pokolenia, rozumiejący, iż bez Bobby’ego Moore’a europejska, a w szczególności angielska piłka nigdy nie była by tym, czym się z jego udziałem stała. Oczywiście wyspiarski futbol miał również innych piłkarzy, którzy mogli by stanowić jego synonim np. Sir Bobby Charlton, Gordon Banks czy Sir Geoff Hurst, jednak to Moore swym przykładem i piłkarskimi umiejętnościami uwydatnił walory tego sportu w jego najczystszej postaci.
Pomnik jaki stanął przed nowym stadionem Wembley w 2007 roku był już drugim, na jakim utrwalono jego sylwetkę, bowiem kilka lat wcześniej niedaleko stadionu West Ham umiejscowiono postument Bobby’ego niesionego na rękach przez Hursta, Petersa i Wilsona. Był wzorowany na słynnej fotografii, która uchwyciła moment radości zawodników po epokowym triumfie na Wembley 1966.
Bobby Moore stał się legendą piłki, ikoną Anglii lat 60., postacią, której z uwagi na dumę, godność, powagę i styl jaki reprezentował bliżej było do rycerskości niż komercyjnych postaw, kreowanych dziś przez piłkarzy na potrzeby firm kosmetycznych, odzieżowych czy samochodowych. Stał się symbolem sukcesu swej generacji i wzorem dla przyszłych pokoleń. Zdyscyplinowany i skoncentrowany na grze był kimś, kto swą postawą na boisku sprawiał wrażenie, że piłka nożna to prosta, wręcz łatwa dyscyplina. Jako człowiek był uprzejmy, uporządkowany, zawsze przedkładający innych nad siebie. Zestaw cech, jakie reprezentował niezwykle trudno dziś w sporcie odnaleźć, nie mówiąc o dżentelmeńskiej filozofii zawodnika – żadnych fauli, niech zwycięży najlepszy.
Prof. Jacek Niedziela- Meira