Szybcy i wściekli
-
Mamo, wstań. Nie mogę znaleźć pasty do zębów, pomożesz? – zapytał Tomek o godz. 7.00 w sobotni poranek umiarkowanie grzecznym tonem, pochylając się nad łóżkiem, w którym spała z Konradem.
Użył znacznie milszej intonacji niż w innych podobnych sytuacjach, kiedy denerwował się, szukając czegoś, co akurat było mu potrzebne, żeby przygotować się do wyjścia. Tak, jak jego młodszy brat należał do osób punktualnych, często przychodził wręcz przed czasem. Tego wymagała dyscyplina sportowca.
-
Matka zawsze i wszędzie się spóźnia – często narzekali synowie Karoliny. Jeszcze kilka miesięcy po rozstaniu rodziców krytykowali ją dosłownie za wszystko, szczególnie, kiedy byli pod wpływem ojca, który buntował ich przeciwko byłej żonie, odbijając sobie na niej to, że dochodziła praw dzieci do alimentów.
-
Sam nie możesz poszukać sobie pasty?! – krzyknął na Tomka zdenerwowany Konrad, który pospałby trochę dłużej, gdyby były do tego warunki.
-
Dobra, pójdę poszukać starej pasty, bo chyba zapomniałam kupić nowej – kobieta próbowała załagodzić sytuację. – A nie możesz użyć tej? – zapytała syna, podając mu tubkę.
-
Nie, bo ta jest nieświeża. Jak nie masz innej, to daj mi lepiej gumę do żucia – odpowiedział chłopak.
-
Ok – zgodziła się i sięgnęła po paczkę w torebce. Czuła, że już ledwo daje radę z wszystkimi obowiązkami. Dzień wcześniej musiała być w redakcji, u komornika w spawie alimentów i wykonać wszystkie domowe prace, a ponieważ wieczorem wybrali się jeszcze z Konradem na basen, to zakupy zrobiła ekstremalnie szybko i przegapiła tą pastę. Szymon wniósł siatki, a oni pojechali dalej, a kiedy wrócili do domu, chłopcy już spali.
-
Co za debil – Konrad zaczął obrażać jej syna i podniesionym głosem powiedział: – Jak ci nie pasuje ta pasta, którą wczoraj myłem zęby, to idź sam sobie kupić! Głupek jeden, sam nic nie umie zrobić, a od innych tylko wymaga!
Karolina zamarła z oburzenia, słysząc te słowa wypowiedziane przez jej partnera, ale ułamek sekundy później Tomasz odpłacił mu pięknym za nadobne, wykrzykując:
-
Łysy cwel!
-
Jak ty ode mnie teraz dostaniesz! – Konrad zerwał się na równe nogi.
Karolina była jednak znacznie szybsza i błyskawicznie stanęła w drzwiach, blokując przejście do pokoju syna.
Po chwili obydwaj się wyciszyli, a kobieta podeszła do swojego partnera i wyszeptała:
– Nie możesz trochę wyluzować? Przecież wiesz, że Tomek zmienia szkołę i jest tym zestresowany – zdawała sobie sprawę, że chłopcy, a szczególnie starszy syn, powinni odnosić się do niej z dużo większym szacunkiem. Sytuację pogarszał fakt, że chłopak był tzw. cholerykiem. Wiedziała już, że jego zdenerwowaniu może przeciwdziałać tylko spokojem, konsekwentnym powtarzaniem mu tego, jak ma się zachowywać, ale bez gwałtownych reakcji. Z drugiej strony zdawała sobie sprawę, że jej facet pełni trochę rolę postrachu wobec chłopców i do pewnego stopnia było to jej pomocne. Jednocześnie jednak nie miała pojęcia, że dojdzie do tego, że Konrad zacznie obrażać jej synów i grozić biciem! Zdarzyło mu się już wcześniej strofować chłopców, ale teraz już drugi raz w ciągu miesiąca doszło do spięcia między partnerem Karoliny a jej synem. Poprzednim razem, chociaż był to jej weekend z chłopakami, Konrad w ogóle nie zaproponował wspólnego spędzenia czasu z dziećmi, tylko stwierdził, że sami pojadą na imprezę. Karolina zapytała, czy synowie dołączą do nich, ale okazało się, że jeden planował udział w podwórkowym turnieju piłki nożnej, a drugi miał zamiar oglądać mistrzostwa piłki ręcznej w Katarze. W sumie mogli już mieć swoje plany weekendowe, więc sobotni wieczór chłopcy spędzili bez Karoliny i jej partnera.
Kiedy wrócili następnego dnia, Tomek narzekał, że skręca go z głodu, a nigdy nie przejawiał ochoty do przygotowywania posiłków. Doszło do kłótni pomiędzy Konradem a chłopakiem, co skończyło się najpierw kilkudniowym milczeniem, a potem długą dyskusją i przepraszaniem. Mężczyzna po jakimś tygodniu zrobił dzieciom pizzę i przywiózł do ich mieszkania, a kiedy już ją zjedli, porozmawiali sobie szczerze, jak rodzina. Jej partner tłumaczył nastolatkowi, że jeśli był tak głodny, to przecież zamiast krytykować matkę, mógł jej pomóc w przygotowywaniu obiadu, żeby mogli go szybciej zjeść. Chłopak przyznał mu rację i panowie podali sobie rękę na zgodę.
Faktem było jednak, że chłopak nie miał ani specjalnych umiejętności manualnych, ani zainteresowań w kierunku prac domowych. Szymonowi natomiast zdarzało się brać za miotłę, szmatę i sprzątać swój pokój. Jego starszy brat był wielkim indywidualistą, lubianym przez kolegów, ale znacznie mniej chętnym do spotkań towarzyskich. Z kolegami spotykał się na treningach i sporadycznie wychodził z nimi na kebab czy do kina. Od kiedy znalazł się w nowym liceum, najlepszym w okolicy, praktycznie przestał uczestniczyć w imprezach. Jego nowi koledzy i koleżanki z klasy palili papierosy, nie stronili też od miękkich narkotyków czy alkoholu. Karolina ucieszyła się, że dostał się do klasy europejskiej, gdzie miał zwiększoną ilość godzin języków obcych, liczyła też, że szkoła przygotuje go do studiów prawniczych, bo miała najwyższe wyniki w zdawalności egzaminów i znajdowała się w czołówce najlepszych szkół ogólnokształcących w Polsce. Tomek interesował się przedmiotami humanistycznymi w gimnazjum i miał z nich bardzo dobre oceny, praktycznie niewiele się ucząc, po prostu należał do „słuchowców” i miał świetną pamięć. Poza domem był jednak bardzo wyciszony i spokojny, więc pomyślała, że może nie zostanie adwokatem czy prokuratorem, ale zawód notariusza wydawał się jej dla niego wymarzonym zajęciem. Miałby dochodową i spokojną pracę, kończyłby o 15 i zostałby mu jeszcze czas na amatorską grę w piłkę ręczną. Karolina nie wyobrażała sobie, że Tomek mógłby uprawiać ją profesjonalnie ze względu na swoje zdrowotne problemy we wczesnym dzieciństwie. Kiedy udało mu się dostać do gimnazjum sportowego nabrał jednak większej pewności siebie,ale i znacznie rozwinął się fizycznie, zdobywając z czasem nie tylko pozycję pierwszego bramkarza w drużynie, ale uzyskując liczne wyróżnienia jako najlepszy obrońca różnych turniejów. Jego klasowa drużyna uzyskała mistrzostwo województwa i została finalistą mistrzostw Polski. Dzięki temu chłopak otrzymał dodatkowe punkty, które zwiększyły jego szanse na dostanie się do tak elitarnego liceum. Sam też czuł się dumny, pomimo wrodzonej nieśmiałości, że na obydwu polach odniósł sukces, bo i bardzo dobrze zdał egzamin gimnazjalny. Karolina pamiętała, że na egzaminie końcowym w szkole podstawowej nie miał tak dobrych wyników, więc cieszyła się z jego postępów. Nowa szkoła miała dla Tomka dwie podstawowe zalety: była położona najbliżej hali sportowej, a do klasy III chodzili jego koledzy z drugiej drużyny, w której grał równolegle. Kiedy nie poszedł do liceum w jego poprzedniej szkole sportowej, gdzie została stworzona klasa o profilu piłka ręczna, grał już tylko dla starszego rocznika i do końca semestru wszystko było dobrze. Trochę marudził, że nauczyciele nie uczą, tylko wymagają, ale dał radę uzyskać pozytywne oceny, a nawet kilka piątek. Kiedy jednak w drugim półroczu rozpadł im się zespół, bo kilku dorosłych chłopaków awansowało do lokalnej profesjonalnej drużyny z czołówki polskiej ekstraklasy, a inni przestali grać czy to ze względu na kontuzje, czy przygotowania do zbliżającej się matury, Tomek został bez drużyny. Trener zrobił nowy nabór i znalazł kilku wysportowanych chłopaków, którzy jednak dopiero uczyli się zasad gry w piłkę ręczną. Wcześniej uprawiali inne sporty, jak koszykówkę czy football amerykański. Dla syna Karoliny była to totalna degradacja, denerwowały go ich strzały – przecież sam zajmował się tą dyscypliną już od ponad sześciu lat. Chłopak z każdym dniem stawał się coraz bardziej sfrustrowany. Twierdził, że nie zda dobrze matury, bo nauczyciele przyjęli system uniwersytecki, zadając im do przerobienia w domu większość materiału, który on realizował pobieżnie, ponieważ wracał późno po codziennych treningach czy meczach. Żartował, że rozwija się na nich fizycznie, a intelektualnie w siłowni. Stwierdził też, że w poprzedniej szkole nauczyciele bardziej przykładali się do tłumaczenia materiału podczas lekcji.
Pomimo tego, że w nowej klasie było sporo dziewczyn, z żadną też bliżej się nie zaprzyjaźnił, bo większość z nich paliła papierosy, a on jako sportowiec, dbający o zdrowie, skupiał się na higienicznym trybie życia. Chciał też osiągnąć maksymalny wzrost, chociaż niewiele mu już brakowało do wymarzonych dwóch metrów. Karolina zaczęła zastanawiać się nad przeniesieniem syna do szkoły sportowej. Były mąż także przychyłał się do takiej decyzji. Ponieważ Tomek nie pojechał na klasową wycieczkę, bo nie chciał tracić treningów – mógł wciąż uczestniczyć w zajęciach starej drużyny, gdyż pozwalał mu teraz na to czas, a trenerzy wyrazili na to zgodę, kobieta złożyła podanie o przeniesienie dziecka do „upragnionej” w tym momncie szkoły. Sam chłopak myślał, że nastąpi to dopiero w nowym roku szkolnym albo przynajmniej po świętach wielkanocnych, ale jego matka nie chciała zwlekać i pisać mu kolejnych zwolnień z lekcji, żeby mógł uczestniczyć w swoich ulubionych treningach.
Kiedy kilka dni wcześniej doszło ponownie do kłótni z Konradem, Karolina wyczuwała, że jej partner nie jest zadowolony z takiego obrotu sprawy, bo jak twierdził po porządnym liceum chłopak miał większe szanse dostać się na lepsze studia. Ona jednak, kierując się własnym doświadczeniem oraz intuicją matki wiedziała, że każdy musi iść własną drogą i być może Tomek będzie jednak studiować na AWF-ie, a nie na prawie.
Poprosiła Konrada, żeby już się nie kłócił z Tomkiem, ale mężczyzna zaczął się ubierać do wyjścia, więc kiedy to zobaczyła nie wytrzymała już tego napięcia i demonstracyjnie otworzyła mu drzwi. Spotkali się jednak po kilku dniach, żeby omówić jak do tego doszło i jak takim sytuacjom zapobiec w przyszłości. Mężczyzna twierdził, ze niepotrzebnie namieszała synowi w głowie tymi zmianami szkół. Uważał też, że w sumie nie było nic złego w tym, jak zareagował, a wręcz, że nastolatek zasługiwał na jeszcze większą reprymendę.
-
Ale nie możesz tak nazywać moich dzieci, jak to wczoraj zrobiłeś, ani grozić im pobiciem, bo jest to nie tylko karygodne, ale obecnie wręcz karalne – próbowała mu wytłumaczyć powagę sytuacji, z której mężczyzna wydawał się zupełnie nie zdawać sobie sprawy.
-
Sam tak byłem wychowywany i wyrosłem na porządnego człowieka, a poza tym chłopcy nie mogą cię traktować jak niewolnicy, no chyba, że ci się to podoba – powiedział z przekąsem.
Z jednej strony była zadowolona z tego, że nie mieszkali razem na co dzień. Jeden z jej uczniów zwierzył się jej kiedyś, że mieszkał w domu z matką, ojczymem i nowym braciszkiem. Jego ojciec nie płacił alimentów. Chłopak interesował się sztuką i chciał zostać projektantem mody. Być może był też homoseksualny. Ojczym nie tolerował jego osoby, a matka w dużym stopniu poszła na ustępstwa. Kiedy mąż jego mamy przebywał w salonie, chłopak nie mógł do niego wchodzić. Oglądał telewizję albo zasiadał wspólnie do posiłków z mamą tylko wtedy, kiedy jej męża nie było w domu albo w święta, kiedy przychodzili goście.
Karolina częściowo przyznawała rację Konradowi, że dobrze byłoby, gdyby jej chłopcy zachowywali się nieco grzeczniej, ale cóż mieli temperamenty sportowców, a żaden mężczyzna nie podjął się ich wychowania. Często też myślała o szkole, w której uczyła czy to piłkarzy z bursy w liceum sportowym, czy innych chłopców z rozbitych rodzin, którzy często pomimo pełnoletności zachowywali się dziecinnie, gorzej niż gimnazjaliści. Nie szanowali kobiet, a szczególnie łagodnych nauczycielek. Na każdym kroku było widać, że brakuje im pozytywnych wzorców męskich, a słabszych traktowali z pogardą. W poprzednich latach też zdarzali się jej trudni uczniowie, ale od kiedy liczba rozwodów tak gwałtownie wrosła, to brak kultury, szczególnie w przypadku chłopców, powalał. Kiedyś wystarczyło, że zmarszczyła czoło, sporadycznie podniosła na ułamek sekundy głos, a w klasie zapadała cisza. W końcu język angielski był przyjemnym i pożytecznym przedmiotem, no i obowiązkowym na maturze. Sama też była lubiana i szanowana przez swoich wychowanków. Teraz, tak ją wyprowadzali z nerwów swoim bezczelnym zachowaniem, że zdarzało się jej krzyknąć na nich. Szybko jednak zaniechała tej metody, bo nic ich nie powstrzymywało od zagłuszenia jej, np. kibolowskimi przyśpiewkami w jednej ze sportowych klas, w których uczyła. Było w niej dwudziestu czterech piłkarzy, a podział na grupy zaczynał się od liczby dwudziestu pięciu, więc miała w jednej klasie podwójną drużynę, a nie wolno jej było używać gwizdka w trakcie lekcji. Jeszcze bardziej utwierdziła się w przekonaniu, że tylko spokojem, cierpliwością i indywidualnym podejściem może osiągnąć tzw. sukces pedagogiczny. Niestety nie w każdej klasie to działało w 100%. Niektórzy próbowali wykorzystywać to, że z czasem stała się łagodniejsza, może też takie jej podejście było spowodowane współczuciem, bo częściowo rozumiała, jaki los spotkał tych chłopców, którzy mieli ograniczony kontakt z ojcami lub wręcz żaden. Wzywała rodziców do szkoły, gdy młodzież sprawiała problem wychowawczy albo nie chciała się uczyć. Ich matki najczęściej były wyczerpane trudami samotnego macierzyństwa i nadmierną pracą. Młodzież ta miała też coraz częściej różne dysfunkcje, jak dysleksję, ADHD, Asperger, czy po prostu była niewychowana. Zdarzali się też tzw. grzeczni chłopcy, wręcz zbyt grzeczni i nieśmiali, bo wychowywani wyłącznie przez matki nie mieli na co dzień ojców, którzy dodaliby im wiary w siebie. Jej starsza o dziesięć lat koleżanka miała syna dobiegającego trzydziestki. Chociaż młody mężczyzna miał od wielu lat dziewczynę, nie chciał założyć z nią rodziny ani nawet przeprowadzić się z nią do mieszkania, które dostał po zmarłym przed wielu laty ojcu. Wolał mieszkać z matką i jej drugim mężem, który nie mógł się już doczekać, aż chłopak się w końcu usamodzielni.
Karolina widziała, że szkoła, w której uczyła nie do końca miała możliwość niesienia pomocy uczniom, a niektórzy z nich, często zakompleksieni, próbowali czasem odwracać uwagę od swoich prawdziwych problemów nieodpowiednim zachowaniem, szczególnie ci, którzy nie przyznawali się do swoich dysfunkcji i nie dostarczali orzeczenia z poradni psychologiczno-pedagogicznej. Zdaniem Karoliny zarówno psycholog, jak i pedagog powinien był być w szkole zatrudniony w większym wymiarze godzin. Można byłoby wówczas takiej młodzieży lepiej pomóc i w kwestiach trudności dotyczących problemów z nauką, ale i problemów rodzinnych. W jednej z klas uczeń wzywany do tablicy zabierał swoją torbę i pakował manatki, żeby nie zniknęły mu podczas odpowiedzi, co często się zdarzało w tej grupie. Nastoletni uczniowie ciągle przeklinali, niedobrze jej się robiło, kiedy słyszała jak rozmawiają podczas przerw, zresztą niektóre dziewczyny też posługiwały się podobnym językiem. Karolina zauważyła, że ci chłopcy, którzy nie mieli możliwości uczenia się w domu solidarności męskiej z ojcem, nie byli też przyjaciółmi dla siebie w grupie klasowej. Przeżyła szok, gdy zauważyła, że dziewiętnastolatkowie donoszą na siebie, przezywają się od grubasów w klasach technikum informatycznego, gdzie rzadziej uprawiali sporty, a raczej przesiadywali za komputerem. W jednej z takich klas niemal dosłownie rozdzieliła dwóch dorosłych dryblasów, a następnego dnia dowiedziała się, że dokończyli bójkę po lekcjach i skończyło się na obdukcji jednego z nich… Chłopcy, którym brakowało pieniędzy na firmowe buty czy designerskie gadżety dorabiali już od pierwszej klasy, nie potrafili skupić się na lekcji, a i zdarzało się im zasnąć w trakcie zajęć. Jeden z nich pracował w dyskotece jako DJ i z pogardą patrzył na słabo opłacanych nauczycieli – wyraził to werbalnie, którzy stawiali mu niskie oceny za brak wiedzy, kilku innych wszędzie rysowało penisy: w książkach, zeszytach własnych i kolegów, na ławkach i na tablicy, kiedy nauczyciel się od niej oddalił. Piłkarze, świadomi zarobków swoich idoli z zagranicznych drużyn, bez skrupułów nazywali nauczycieli nieudacznikami, bo godzili się pracować za takie niskie pensje.
Karolina z przerażeniem obserwowała zmiany zachodzące wśród młodzieży szkolnej. Jej praktykantki nie chciały przeprowadzać zajęć w niektórych klasach i prosiły, żeby zwolniła ich z tego przykrego obowiązku. Natalia, jej była uczennica, studentka 4 roku anglistyki zapytała czy jeden z chłopaków, który nie potrafił usiedzieć spokojnie podczas lekcji ma zespół Tourrete’a. Inna stwierdziła wprost, że Karolina w ogóle nie wykorzystuje swoich możliwości i umiejętności językowych, bo uczący się w nich chłopcy powinni znaleźć się w zawodówce, a nie w liceum.
Nauczycielka pamiętała jedną klasę sprzed lat, która też stwarzała jej większe problemy. Była ich wychowawczynią; też byli nadruchliwi, kilku z nich nie mieszkało z ojcami, ale pojawiali się oni za to na wywiadówkach i przynajmniej starali się spędzać wolny czas z dziećmi. W rozmowach w cztery oczy mówili jej o swoich konfliktach z matkami synów, o tym że często rywalizowali ze sobą o względy dzieci, ale przynajmniej o nich zabiegali. Obecnie jej dorośli uczniowie czasami mieszkali sami, bo rodzice albo wyjechali za granicę, albo na nowo zaczęli układać sobie życie. W ostatnich dniach Karolina oglądała w telewizji z synami film pt. Szybcy i wściekli. Przypomniało się jej, że jej podopieczni sprzed lat też chcieli wybrać się z nią do kina na ten film w trakcie lekcji. Dyrekcja nie wyraziła na to zgody. Teraz po latach żałowała, że nie poszła z nimi po lekcjach, bo może lepiej zrozumiałaby ich zainteresowania i potrzeby. Film włączył Tomek w domu Konrada, który miał jeden telewizor i kiedy skrytykowała wybór syna, pytając go dlaczego chce to zobaczyć, odpowiedział:
-
Popatrz na niego, a zobaczysz, jaki jest świetny.
Zobaczyła ścigających się facetów w odjechanych brykach i kibicujące im super laski. Pomimo swojego początkowego sceptycyzmu, zauważyła, że film był o takich wartościach jak męska przyjaźń i lojalność. Teraz wiedziała już, co imponowało kiedyś jej wychowankom i dlaczego kilku z nich przyszło na studniówkę w gipsie.
Przenosząc Tomka z powrotem do szkoły sportowej, miała też świadomość, że byłby pewnie bardzo rozżalony, gdyby mu na to nie pozwoliła, zwłaszcza, że Szymon też nieustannie chodził na swoje treningi, ćwiczył w domu i dbał o dietę, chcąc zrobić karierę bramkarza futbolowego. Zanosiło się też, że wybierze podobną szkołę i byłoby to niesprawiedliwe, że jednemu na to pozwoliła, a drugiemu nie. Myślała też o Manfredzie, synu Konrada, któremu jej zdaniem nie do końca pozwolono na podjęcie własnej decyzji w kwestii wyboru zawodu – chciał iść na Akademię Sportową, bo osiągał świetne wyniki na korcie i lubił też dzielić się swoimi umiejętnościami z młodszymi kolegami. Byłby z niego świetny trener. Taki zawód jednak nie odpowiadał jego ojcu, który zachącał syna do zdobycia tytułu inżyniera. Po pięciu latach męczacej nauki, powtarzania roku, zmiany kierunków, uczelni, chłopak porzucił studia…
Kinga Piekarska