Młoda mama
Jak Ty to robisz, że jesteś taka szczęśliwa? Ludzie ostatnio ciągle zadają mi to pytanie. Odkąd zaszłam w ciążę znajomi nieraz dają wyraz podziwu dla mojego dobrego samopoczucia i wyglądu. Większość z nich tego nie mówi, ale widzę, że kryją również odrobinę zdziwienia. Mało kto w mojej sytuacji decyduje się na macierzyństwo. Dzisiaj w ogóle odsuwamy ten etap na później… na bardzo odległe „kiedyś”. Nie mam poczucia, że się pospieszyłam. W tym roku kończę 30 lat. Właściwie mam poczucie, że to najwyższy czas.
To prawda, że wyczekałam moment, kiedy mam stałą pracę – marzenie każdego Polaka – umowa o pracę, etat, prestiżowa firma. Zrobiłam to z premedytacją. Po próbach artystycznych, nie rezygnując z samorealizacji, zrobiłam zwrot ku temu, co zawsze było dla mnie najważniejsze – ku rodzinie.
Wiedziałam, że tylko stabilizacja mi na to pozwoli. Ale stabilizacja życiowa to obecnie dla młodej kobiety niekoniecznie małżeństwo. Zresztą w mojej rodzinie wszystkie kobiety były silne, samodzielne i niezależne. Matriarchat to cudowny wynalazek, już nienowy, a nie tak dawno ukazany ponownie przez pewną dzielną kobietę, Polkę, na przykładzie chińskiej grupy etnicznej – Mosuo. Tam kobiety też do spełnienia potrzebują dzieci, za to wciąż podkreślają, że małżeństwa można się ustrzec. A ustatkować się po europejsku, to na pewno dobra praca i własne mieszkanie. Partner? Zdecydowanie tak. I to taki, na którego można liczyć. Uczciwy, wierny, uczuciowy i odpowiedzialny. To mi się udało zdobyć.
I jednego roku złożyło się tak, że zdobyłam wyższe wykształcenie i odniosłam sukces swojego życia – będę mamą! Jak to się robi? Jak zazwyczaj. Nie można gonić za szczęściem za wszelką cenę, trzeba żyć swoim życiem i ono nas samo znajduje. Kiedy zobaczyłam wynik testu – standard – popłakałam się. Pomyślałam: Już zawsze będę miała dla kogo żyć. Bo rodzice kiedyś przecież odejdą, tak jak dalsza rodzina. A przyjaciele i nawet ukochany mogą nas opuścić. Ale dzieci zostają. To jest miłość wieczna i odwzajemniona. Tak dokonuje się cykl życia – tak doskonały, jak prosty – przekazujemy światu to, co najlepsze i dostajemy w zamian wszystko, co najlepsze.
Chwile uniesień zawsze przeplatają się z prozą życia. Bo z ojcem dziecka nie byłam ani zaręczona ani nie mieszkaliśmy razem. Za to wiedzieliśmy, kim jesteśmy i czego od życia chcemy. Miłości, braku samotności, przynależności. Wszystko zależy przecież od nas samych. Długo nie czekaliśmy, żeby zadeklarować sobie, że chcemy stworzyć rodzinę. Mieszkamy razem, pokoik Małego już prawie wyremontowany. Wyprawka niemal skompletowana.
Jako, że radość w rodzinie wielka, posypały się podarki i ewentualne „wypożyczenia” ciuszków tudzież zabawek i innych sprzętów. I nie byłabym sobą, gdybym nie podzieliła się kilkoma radosnymi spostrzeżeniami. Oszczędzają bogaci i nam się opłaci. Takie np. używane ubranka mają tę zaletę, że są już kilkakrotnie prane, więc wszelkie barwniki i inne chemiczne alergeny zostały już za nas wypłukane. Tutaj też rzutem na taśmę pojawił się wózek 3 w 1 i łóżeczko z bardzo wygodnym materacem (są i takie produkty, które lepiej posłużą nam od nowości). Bo moje Maleństwo musi być tak wyspane jak ja i na odwrót :). Dobry materac piankowy powinien mieć jeszcze warstwę kokosu pokrytego lateksem lub viscorem – pianką viscoelastyczną. Kokosowe włókna są elastyczne i wytrzymałe, lateks lub „pianka leniwa” dodaje komfortu.
Jeśli chodzi o wózek, przede wszystkim podejście praktyczne. Posłuchałam dobrej rady i mimo, że nie mamy jeszcze własnego pojazdu, zakupiłam taki z fotelikiem do samochodu. Przecież ze szpitala zamierzam dziecko zawieźć do domu, a i później takie nosidełko można wozić na stelażu, dzięki czemu łatwiej zmieścimy się np. między wąskimi sklepowymi regałami i chociażby zajmiemy mniej miejsca w autobusie.
Oprócz tego warto zaopatrzyć się w komodę do przewijania i wanienkę na stojaku. Nieco więcej czasu poświęciłam też, aby przyjrzeć się termometrom. Tutaj wybrałam opcję droższą, ale znowu – funkcjonalną – termometr cyfrowy 2 w 1, bo można nim mierzyć temperaturę ciała niemowlęcia i w uchu i na czole (na skroni), więc jest to dla dziecka najbardziej przyjemne i higieniczne (zwłaszcza biorąc pod uwagę, że można nim mierzyć zarówno temperaturę ciała, wody do kąpieli, czy posiłku, którego nie musimy dotykać palcem). Niesamowite jest dla mnie to, że pomiar odbywa się w ciągu 1 sekundy, co przy moim już bardzo ruchliwym dziecku będzie błogosławieństwem. Istotne jest też to, że pomiar od razu wskazuje bardzo precyzyjny wynik. W przypadku innych termometrów (którymi pomiarów dokonuje się w ustach lub w pupie) trzeba odpowiednio odjąć bądź dodać 0,5°C, co łatwo pomylić zwłaszcza w obliczu możliwej gorączki u naszego Skarba. Tu w razie gorączki literalnie zaświeci nam się czerwona lampka, czyli końcówka pomiarowa zacznie jarzyć się na czerwono wskazując gorączkę, tj. temperaturę 37,5°C. Jeśli temperatura będzie niższa, końcówka zaświeci się na zielono. Ogólnie rzecz ciekawa.
Do rozwiązania już finałowe odliczanie. Za tydzień ściągamy krążek dopochwowy, bo bez niego się nie obyło. Od 6. m-ca głównie odpoczywamy w pozycji półleżącej, bo pojawienia się dzieciątka w 25. tygodniu sobie nie wyobrażam. Cudem uniknęliśmy hospitalizacji. Do szpitala zawitałam raz na początku ciąży. Lekarz z dobrymi intencjami, ale na dyżurze dwudziestą którąś godzinę. Pomylił się m.in. w ustalaniu terminu porodu. Nie ze względu na wadliwy sprzęt, ale po prostu – ze zmęczenia. Gdy usłyszałam, że urodzę w sierpniu, chociaż wg wszystkich obliczeń wychodził czerwiec, dopytałam o to ponownie. W odpowiedzi usłyszałam: A szósty miesiąc roku jak się nazywa? Potem otrzymałam jeszcze przypadkową informację o czterech rączkach i czterech nóżkach, co też nie wskazywało wcale na bliźnięta, a po prostu – na zbytnią eksploatację zbyt małej liczby lekarzy… Pora była późna, a cztery było po prostu kończyn.
Summa summarum pod taką opieką człowiek nie zostaje dobrowolnie. Najlepiej leczyć się prywatnie. Co mi niby nawet przysługiwało, chociaż mój pakiet pracowniczy dodatkowej opieki medycznej nie został włączony, mimo mojej deklaracji, z winy ostatecznie mojej, bo sobie tego najzwyczajniej nie wyszarpałam.
Nie przejmuję się też już pielęgniarką z recepcji półprywatnej przychodni, która nie chciała mnie w grudniu zarejestrować do ginekologa na NFZ, mimo, że byłam w 3 m-cu i miałam skurcze. Na zmartwienia przyjdzie czas jutro. Dzisiaj się cieszę.
***
Udało się. Dziś mój synek ma już 2 miesiące. W następnych odsłonach podzielę się z Wami moimi doświadczeniami w opiece nad noworodkiem.
Agnieszka Franiszyn
mama