Rock n’ rolla zew czyli człowiek sceny i lasu

0
963

Rozmowa z Andrzejem Domżołem – gitarzystą, autorem tekstów, kompozytorem oraz założycielem zespołów rockowych, m.in. Silver Samurai, z którym wydał płytę „Back to the 80’s”. Artysta grał też gościnnie z takimi kapelami jak Cree i Sami. Pod pseudonimem Andy MC wydał album „Idol”. Ostatnim jego dziełem jest płyta „Rock’n rolla zew”, która chwyta za serce.

Andrzeju, jaka była geneza powstania projektu „Rock’n rolla zew”?

Graniem muzyki zajmuję się od bardzo dawna i miałem tych projektów już trochę na swoim koncie, natomiast po rozpadzie ostatniego z nich – Californian (młodzi ludzie po dwóch latach intensywnych prób i wspólnego grania zostawili mnie na lodzie, praktycznie z dnia na dzień), byłem tak zdesperowany, że postanowiłem skończyć z muzyką. Uznałem, że skoro mam ponad 40 lat, czas się ustatkować, przestać bujać w obłokach, rzucić pasję i zacząć chodzić do pracy, bo życie w Polsce nie jest łatwe i ileż można w siebie inwestować. Stało się jednak tak, że poznałem wspaniałą kobietę, która przekonała mnie do tego, żebym cisnął dalej z tym rock’n rollem, a gdy powstał zespół została jego menadżerką.

Kto wchodzi w skład zespołu?

Namówiłem mojego brata Huberta, który kiedyś świetnie grał na bębnach, a potem je sprzedał i zaczął chodzić na ryby, by wrócił do działań muzycznych. Początkowo na basie grał Adrian Żeleźny, z którym współpracowałem w Andy MC, ale on wybrał mocniejszą muzykę i dlatego – to jest ambitny i bardzo zdolny muzyk – dałem mu wolną drogę. Teraz mam nowego basistę – Łukasza Czarnika, bardzo fajnego człowieka i sprawnego muzyka. Wcześniej graliśmy w zespole Silver Samurai, on się sprawdza jako basista, który prosto gra, nie udziwnia, daje nam taką fajną autostradę do improwizacji na koncertach. Ten najmłodszy członek naszego zespołu jeszcze nie ma 30 lat, a już jest planerem finansowym, co mi bardzo imponuje i daje poczucie bezpieczeństwa, że nikt nas nie wykiwa finansowo. Perełką w kapeli jest Rusłan Michnowicz, absolwent Akademii Muzycznej, świetny muzyk, multiinstrumentalista, gra na saksofonie, keyboardzie, perkusji, basie, śpiewa chórki. Grał z różnymi znanymi ludźmi, m.in. ze Zbigniewem Wodeckim i Ewą Bem. Ponad 20 lat temu przyjechał z Białorusi i osiedlił się w mojej rodzinnej miejscowości – w Kobiórze i zaprzyjaźniliśmy się. Potem wyjechał i na kilka lat kontakt się urwał, ale kiedy spotkaliśmy się przypadkowo na weekendowym wyjeździe, okazało się, że mieszka 100 metrów od naszej sali prób w Tychach. Przyszedł na próbę, zagraliśmy i okazało się, że jest między nami chemia. W ten sposób uszył się bardzo fajny skład. Postanowiłem grać pod swoim nazwiskiem to, co mi naprawdę w serduchu gra. Zebraliśmy wszystkie moje kompozycje i zagraliśmy je na próbie.

Jakie utwory znalazły się na płycie?

Licząc wszystkie moje lata kompozycji to nazbierało się około 40 kawałków. Numer tytułowy powstał 15 lat temu i to jest coś, co zawsze w mojej duszy grało. Pomyślałem, że on musi kiedyś otworzyć moją płytę. Tak się stało i jestem z tego bardzo dumny. Niektóre numery napisaliśmy razem z moją partnerką. Gramy czystego rock’n rolla, bardzo melodyjnego. Ja jestem fanem dobrych melodii, ponieważ na tym ludzie się opierają w swoich wyborach muzycznych. Uwielbiam obezwładniające melodie w refrenach, staram się tak komponować numery, żeby chwytały za serce. Kiedy wybierałem materiał na płytę to zdecydowałem się na te melodie, które mnie cieszą. Oczywiście sugerowałem się też opiniami znajomych, bo czasami coś dobrego wyrzuciłem do kosza. Na płycie ostatecznie znalazło się 12 utworów w różnym klimacie. Najbardziej romantyczny, a jednocześnie wyraźny i przebojowy to „Jestem w niebie”. Powstał do niego już videoclip. Bardzo lubię grać go na żywo, szczególnie na plaży nad wodą, bo on sobie tak płynie, zachodzi słońce i to wszystko ze sobą współgra. Najbardziej rockowy „Gdzie zaparkowałem wóz” mówi o tym, że często zapominamy gdzie zostawiliśmy samochód, a potem przez 15 minut go szukamy. Graliśmy go ostatnio w TV Katowice w programie „Dej pozór”. „Czas zmian” jest dość długim, refleksyjnym kawałkiem. Znalazły się w nim improwizacje, solówki perkusji, basu, saksofonu, klawiszów i moje gitarowe. Daliśmy popis swoich umiejętności. W utworze „Biegniesz ciągle” krytykujemy pośpiech i wyścig szczurów, muzycznie staramy się łamać dźwięki.

Masz takie przekorne utwory, ponieważ jesteś buntownikiem?

Zawsze nim będę, taka jest moja natura. Jeśli wszyscy na imprezie są w garniturach, to ja zakładam krótkie spodenki lub potargane gacie, bo mi w nich dobrze.

Jako Andrzej Domżoł z zespołem zagrałeś kilkanaście koncertów, które z nich uważasz za najważniejsze?

Dwa lata temu zagraliśmy w Mysłowicach i od tego koncertu zaczął się projekt Andrzej Domżoł. Tam był szał, świetny odbiór. Dobrze wspominam koncert w Kinie „Roma” w Zabrzu – najstarszym kinie studyjnym na Śląsku, ma fajny klimat, ja lubię takie miejsca, które wieją jeszcze PRL-em. To były takie beztroskie czasy, byłem wtedy dzieckiem, stało się w kolejkach, nikt nigdzie się nie śpieszył. Miałem też możliwość poznać Grzegorza Głaska, prezesa i współwłaściciela SPS Construction podczas integracyjnego spotkania Grupy „Charyzma i Powołanie”. Zaprosił mnie do swego samochodu i puścił niepublikowane utwory Seweryna Krajewskiego z lat 60. Świetna muzyka, nie mogliśmy się oderwać. On jest fanem muzyki i ma serce otwarte dla każdego, kto uprawia sztukę. Zaprzyjaźniliśmy się, a potem zagrałem koncert w jego pałacu, z którym wiąże się wiele ciepłych wspomnień. Potem był bardzo dobry sylwestrowy koncert w hotelu z widokiem na góry – Mazowsze Medi SPA w Ustroniu, podczas którego świetnie się bawiło wiele pokoleń, szaleli tam nastolatkowie i 80-latkowie. Zagraliśmy materiał z jeszcze nie wydanej płyty i ludzie świetnie zareagowali. Nie spodziewaliśmy się, że wszyscy zostawią DJ-a grającego w sali obok i przyjdą do nas.

Koncert podczas Dni Kobióra – maj 2024 r.

Prapremiera płyty odbyła się w Cechowni w Gliwicach, a premiera zaś w Kobiórze, dlaczego?

W Kobiórze wszystko się zaczęło. W wieku 5 lat usłyszałem w radiu „Jump” zespołu Van Halen, przerwałem zabawę kolejką elektryczną i przywarłem uchem do radia. Pomyślałem, że chyba nie da się już stworzyć niczego lepszego w muzyce. Podobną fascynację przeżyłem chwilę potem oglądając na kasecie video, którą przywiózł z RFN przyjaciel ojca teledysk „The Final Countdown” zespołu Europe. Będąc w pierwszej klasie szkoły podstawowej, usłyszałem grupę Dire Straits i tak się zachwyciłem, że wystrugałem dwie pałki perkusyjne z drewna, bęben zrobiłem z plastikowego pojemnika, a werbel z pustej puszki po drewnochronie. Ustawiłem perkusję w stodole i ćwiczyłem przez pół roku podstawowe rytmy rockowe z zasłyszanych utworów. Mój tato pokazał mi pierwsze akordy na gitarze, zacząłem więc ćwiczyć riff zespołu The Rolling Stones ze słuchu. Młodszego brata nauczyłem grać na bębnach. Postanowiliśmy zarobić na lepsze instrumenty, zbieraliśmy złom i pracowaliśmy na budowie. Przez cztery lata uczyłem się gry na gitarze w ognisku muzycznym. Kiedy miałem szesnaście lat założyliśmy z kolegą zespół „Strefa odlotu”. Nagraliśmy nawet amatorską płytę w Studiu Rondo w Rybniku, ale nie wydaliśmy jej. Sami pisaliśmy teksty i komponowaliśmy na próbach. Było to popowo-rockowe granie, namiastka tego, co gram teraz. Występowaliśmy przez kilka lat na scenach lokalnych imprez festynowych na Dolnym Śląsku, wygrywając niektóre lokalne festiwale.


Zawsze uprawiałeś ten rodzaj muzyki?

Nie, kiedyś wystąpiłem grając klasycznie w Zamku w Pszczynie wraz z orkiestrą pod batutą dyrygenta/muzyka z Filharmonii Śląskiej. Przez rok przygotowywałem się do tego koncertu. Później z zespołem Silver Samurai uprawialiśmy hard rocka, wywijałem wówczas na gitarze dynamiczne solówki. Graliśmy dla wielotysięcznej widowni i supporty przed takimi zespołami, jak: TSA, Dżem czy Nocny Kochanek. Największym naszym osiągnięciem było otwarcie Military Camp Fest w Warszawie w 2010 r., po wydaniu naszej płyty „Back to the 80’s”.

Podobno ta płyta osiągnęła teraz niesamowitą cenę na rynku.

W Kielcach na giełdzie płytowej sprzedano ją za 500 zł. Ciężko ją zdobyć, bo to unikat, wydaliśmy tylko pół tysiąca na cały kraj, no i ludzie się o nią zabijają (śmiech). Ja nawet jej nie mam, bo wszystko rozdałem. Ostatni egzemplarz podarowałem Janowi Borysewiczowi z Lady Pank, podczas warsztatów pod jego kierunkiem, w których brałem udział.

Jaka muzyka cię inspiruje?

Lubię Bruce’a Springsteena, Briana Adamsa, Stage Dolls. Po latach grania hard rocka dojrzałem do tworzenia muzyki rockowej o ciepłym brzmieniu i wróciłem do gry na gitarach marki Fender Telecaster,Stratocaster.

Pracujesz już nad kolejną płytą?

Tak, mamy już nagranych 5 kawałków. Myślę, że w przyszłym roku wydamy nowy album.

Gdzie można nabyć płytę „Rock’n rolla zew”?

Przede wszystkim u mnie i na koncertach. Mamy swój straganik i sprzedajemy ją. Za chwilę pojawi się w asortymencie sklepu internetowego Ysuccess i mam nadzieję, że w Empiku i na allegro. Ponadto piosenki z tej płyty są już słyszalne na Spotify i w social mediach. Polecam słuchać podczas uprawiania joggingu, bo dodaje mocy.


Z czego jesteś najbardziej dumny?

Z brzmienia mojej gitary, które sobie wypracowałem. Od dziecka grałem na perkusji, ale gitara bliższa jest memu sercu, bo można piękne dźwięki z niej wydobywać. Perkusję też lubię, swoje szkice sam sobie najpierw nagrywam bębny, potem basy, gitary i wysyłam to chłopakom, żeby zagrali.

Jakie masz marzenia?

Największym moim marzeniem jest zagrać na Stadionie Śląskim przed Brianem Adamsem. W Polsce też jest wielu fajnych artystów, granie przed nimi to jest mój plan na kolejny rok, a w kolejnych latach, żeby działo się jeszcze lepiej…

Dorota Kolano
Beata Sekuła

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj