Rozmowa z prof. dr hab. Piotrem Ostaszewskim, prorektorem SGH w Warszawie na temat pojęcia tolerancji, jego rozwoju, funkcji narzędzia politycznego oraz ewentualnej potrzeby określenia granic tolerancji w obliczu fali migracyjnej, za którą mogą stać interesy religijnych fanatyków przeświadczonych o możliwości podboju całej ludzkości.
Czy tolerancja może być bezgraniczna?
Karl Popper (Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie) stwierdził jednoznacznie: „Bezgraniczna tolerancja musi prowadzić do jej zaniku. Jeśli rozszerzymy bezgraniczną tolerancję nawet na tych, którzy nie są tolerancyjni, jeśli nie jesteśmy gotowi bronić tolerancyjnego społeczeństwa przed atakiem nietolerancyjnego, wtedy tolerancyjny wpada w sidła destrukcji, a tolerancja wraz z nim”.
Jaka tolerancja jest nieodłącznym atrybutem współczesnej demokracji? Czy tolerancja powinna oznaczać akceptację dla nietolerancji? I wreszcie czy tolerancja może stać się narzędziem zniewolenia, a przynajmniej zmarginalizowania tego, co aktualnie jest niewygodne? Uważam, że to podstawowe pytania, które musimy sobie zadać.
A zatem co powinna oznaczać tolerancja?
Termin tolerancja, jakże często i ochoczo używany i wykorzystywany przez środki masowego przekazu, jest chyba zbyt jednoznacznie rozumiany. Otóż łacińskie słowo tolerare oznacza tyle co cierpieć, znosić, popierać i akceptować. Te dwa ostatnie znaczenia zdają się signum temporis XXI stulecia. Pejoratywny wydźwięk tolerancji można by odnieść na przykład w stosunku do osoby, której nie lubimy, ale którą tolerujemy, czyli ni mniej ni więcej pozwalamy jej na dotrzymanie nam towarzystwa, choć nie jest to mile przez nas widziane. Toleruję teściową – to przecież nic innego jak fakt, że przyjmuję do wiadomości, że jest ona blisko mnie, ale nie oznacza bynajmniej pozytywnego uczucia. Polityk reprezentujący konkretną partię zmuszony jest tolerować istnienie innych opcji, choć z przyjemnością zagarnąłby całą władzę.
Czy tolerancja zwana też akceptacją ma jedynie pozytywne konotacje?
Oczywiście, że nie. To, że coś akceptuję w sposób negatywny można zrozumieć, że przyjmuję do wiadomości istnienie czegoś, co jest mi niewygodne. Może mieć to również zabarwienie neutralne. Coś istnieje, ale mnie nie obchodzi, nie mam do tego żadnego stosunku. I wreszcie akceptuję, gdyż bardzo lubię, popieram i wspieram – powiedzmy angażuję się w to całym sercem i z całym przekonaniem.
Co obecnie oznacza termin tolerancja i jak jego znaczenie rozwijało się w Polsce na przełomie wieków?
Tolerancja stała się dziś narzędziem polityki. Wymuszaniem określonego stosunku do problemów. Jakże często w dziennikarskich dywagacjach ikony współczesnej wolności pouczają nas na temat tradycji polskiej tolerancji? Jest to tym bardziej groteskowe, że adresaci ich wywodów nie tylko nie mają pojęcia o historii Polski, ale i kojarzą tolerancję w niej panującą z procesem ciągłym, istniejącym od zarania jej dziejów. Otóż tolerancja w państwie polskim miała istotne podłoże w ustroju Rzeczypospolitej Obojga Narodów, będącej konglomeratem wielu narodowości i jako taka wytworzona była przez demokrację szlachecką, starającą się zepchnąć władzę centralną na margines. Tolerancja w Polsce dotyczyła religii i miała konkretne odniesienie do czasów, w których w Europie Zachodniej toczono krwawe wojny religijne. Państwo bez stosów – w tym nie było przesady – to luksus na jaki można było sobie pozwolić w okresie bezpiecznych granic i mądrej klasy politycznej. W tym samym czasie na Zachodzie powstają nietolerancyjne monarchie absolutne. Kościół anglikański za Henryka VIII czy arcykatolicka monarchia Ludwika XIV (która doprowadziła do wygnania kalwinów/hugenotów) to tylko przykłady. Tolerancja w dawnej Polsce oznaczała zatem akceptację. Później w miarę pogarszania się sytuacji wewnętrznej i zewnętrznej pojawiła się tendencja do skupiania się wokół wyznania rzymsko-katolickiego i uznawania innowierców za potencjalny element wywrotowy. Aż wreszcie katolicyzm (niezależnie od tego jak bardzo powierzchowny) przekształcił się w atrybut patriotyzmu i narodowości. Wreszcie Konstytucja 3 maja 1791 r. jasno uznawała wyznanie rzymsko-katolickie za ogólnie panujące w państwie polskim. Stało się ono wyznacznikiem patriotyzmu. Podobnie będzie z okresie 20-letniej niepodległości. Wielonarodowa II Rzeczpospolita nie prześladowała nikogo ze względów religijnych pod warunkiem lojalności względem instytucji państwa. Przy czym nie stało ono w obliczu agresywnych tendencji ze strony innych religii.
Co leżało u podstaw rozwoju tolerancji?
Tolerancja była zatem wymuszona wielonarodowością państwa i pragmatyzmem, a nie uczuciem współczucia i miłości. Była koniecznością polityczną. Tyle, że nie musiała stać w obliczu prawdziwej wędrówki innowierców czy skoordynowanej akcji migracyjnej, za którą mogą stać interesy religijnych fanatyków przeświadczonych o możliwości podboju całej ludzkości – jej ideologicznego zniewolenia. I nie ważne jest czy jest ich garstka, czy cała armia, albowiem siła ich oddziaływania jest w istocie na tyle znacząca, że potrafi inspirować do działania nawet tych, którzy pozostają do pewnego czasu obojętni względem niej.
A jak pojęcie tolerancji ewoluowało w innych krajach europejskich?
Europa Zachodnia przeszła inną drogę – od centralizacji władzy po demokrację. Tolerancja miała konotacje religijne, kulturowe i polityczne. Aż wreszcie doszła do kresu swych sił wmuszając poprawność polityczną. Czy jest ona równoznaczna z pojęciem tolerancji? Bynajmniej. Jest narzędziem politycznym w poszczególnych państwach jak i w całej Unii Europejskiej. Górnolotne hasła Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela, które wdrożyła rewolucja francuska 1789 r., wysyłając zresztą na szafot tysiące swych potencjalnych i realnych przeciwników (zawsze w imię praw człowieka oczywiście) stały się doskonałym narzędziem funkcjonowania wypalonego w sensie ideowym systemu. Jest to zresztą naturalna kolej rzeczy. Na proces autodestrukcji składa się wiele czynników, a do najważniejszych z nich należą: niechęć do wykonywania wielu prac manualnych, brak ideologii a zatem i morale w społeczeństwie, dla którego ideą samą w sobie staje się nieumiarkowana konsumpcja, niewydolny aparat biurokratyczny, słaba armia, słabnąca instytucja państwa i wreszcie starzejące się społeczeństwo.
Europejski wymiar tolerancji stworzył potężne zagrożenia wewnętrzne, jak i zewnętrzne. Ani państwowe, ani europejskie elity polityczne nie żyją w nieświadomości. Mają pełne rozeznanie w panujących trendach. Multi-kulti, choć niejednokrotnie przedstawiane przez brytyjskiego premiera Davida Camerona jako fiasko, jest polityką, od której nie ma odwrotu. Napływ imigrantów podejmujących prace, o których syty Brytyjczyk nie chce nawet myśleć to wypełnianie luki w systemie społeczno-gospodarczym. Podobnie dzieje się w Niemczech czy innych krajach Zachodu. Skazani na multi-kulti muszą więc lansować koncepcje poprawności politycznej i akceptacji stanu, w którym dojdzie do wymiany nie tyle pokoleniowej, co kulturowej, by nie powiedzieć cywilizacyjnej. W napływie obcych przybyszów nie ma również nic dziwnego, gorzej jednak jeśli dochodzi do wmuszania tolerancji dla nietolerancyjnego systemu przywożonego przez wyznawców innej ortodoksyjnej religii – islamu.
Gdzie pojawia się podstawowy problem?
Islam jako ideologia lansuje określony styl życia, który może spokojnie koegzystować z innymi religiami czy ideologiami (nawet z zachodnim multi-konsumpcjonizmem). Gorzej, jeśli islam lansuje siebie jako jedyną prawdziwą ideologię. Wmuszana poprawność polityczna prowadzi do bardzo niebezpiecznego schematu działania, mianowicie koegzystencji bytu tolerancyjnego z bytem nietolerancyjnym. Ten ostatni zawłaszcza kolejne obszary funkcjonowania bytu tolerancyjnego, gdyż to on, próbując bronić się, narażony jest na represje ze strony władzy. Dlaczego? Gdyż władza musi utrzymać równowagę religijno-społeczną. Wie, że wymaga to nie lada finezji. Wszak element napływowy stanowi już poważny odsetek w społeczeństwach zachodnich i domaga się coraz większych praw. A może odrębnych praw dla siebie? Spontaniczne organizowanie się społeczności muzułmańskiej w Wuppertalu, która wprowadza policję szariatu to nie jednostkowy przypadek. Słabe państwo reaguje z całą swą siłą – deklaruje, że obowiązuje jedno prawo. Ale deklaracja nijak się ma do rzeczywistości, gdyż tę kreują działania organizującej się społeczności muzułmańskiej. I trzeba powiedzieć – w żadnym wypadku nie przypomina ona społeczności tatarów polskich, jednej z najbardziej patriotycznych i lojalnych względem państwa mniejszości.
Jaka jest tu rola Unii Europejskiej?
W wymiarze europejskim instytucja Unii Europejskiej zmuszona jest lansować jeszcze dalej idące koncepcje. Bezideowy, a zarazem niesamowicie bogaty twór przypomina Senat rzymski w epoce kompletnego rozkładu cesarstwa. Obce armie hulają po kontynencie, a Senat żyje w przeświadczeniu, że nadal rządzi i wydaje pozwolenia na osiedlenie się w granicach imperium. Tak było przecież z Gotami, których wpuszczono, którym zapłacono za pokój i z którymi rychło przyszło staczać bitwy w samym sercu państwa. Kupowanie pokoju to syndrom lęku i słabości.Historia niczego nie nauczyła obecnych demokratycznie wybieranych władców europejskich, którzy dodajmy nie są w stanie już okreslić kogo w istocie reprezentują.
Świat widziany oczyma Brukseli ma zupełnie inny kolor niż otaczające go realia. Przywódcy unijni mają tyleż wspólnego z rządzonymi, co arystokrata z chłopem feudalnym. Tworzenie standardów zachowań opiera się na prostym mechanizmie. Lansuje się zatem wolność słowa, pod warunkiem, że nie zagraża ona innym mieszkańcom. Nietolerancyjne zachowania czy wypowiedzi muszą spotkać się z reakcją np. wyrzucenia z pracy za sianie nienawiści czy rasizmu. Zresztą czyż religijna niechęć do ortodoksyjnej formy nietolerancyjnej religii może być rasizmem? Co innego nietolerancyjni działacze ideologii islamskiej głoszący z meczetów nienawiść do niewiernych, którzy ich przyjęli. Przywódcy unijni wiedzą, że są słabi, że nie kieruje nimi żadna idea, a jedynie potrzeba napełnienia konta bankowego i utrzymania się na urzędzie. Brak jakichkolwiek propozycji rozwiązań stwarza wrażenie utrzymywania struktur systemowych bez żadnej wizji na przyszłość. Kryzys imigracyjny pokazuje to w całej rozciągłości. Wchłonięcie setek tysięcy imigrantów będzie zachętą dla kolejnych setek tysięcy. Wspaniałe hasła miłosierdzia (skądinąd słuszne w przypadku uchodźców, pytanie tylko kto jest uchodźcą a kto bojownikiem) to nic innego jak nieporadność w znalezieniu rozwiązań systemowych. No bo jakie rozwiązania może zaproponować ktoś, kogo gaża miesięczna wynosi 25 tys. euro plus dodatkowe apanaże? Czy mieszkający w luksusowych apartamentach na pilnie strzeżonym osiedlu przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schultz może przekonywać, że zamykanie się państw w strzeżonych granicach to niewyobrażalna klęska idei europejskiej? Czy austriacki rząd ma prawo oskarżania władz węgierskich i samego Wiktora Orbana o „powrót do najczarniejszych czasów w historii Europy”? Te najczarniejsze czasy zafundowała całemu światu III Rzesza, której członkiem była również Austria. Element austriacki był niezwykle aktywny w strukturach SS i Gestapo. To zrozumiałe, że doświadczenia własne mogą być przestrogą dla innych. Nauczyciel tolerancji z tak wielkim bagażem w pełni rozumie jak bolą wyrządzone krzywdy.
Założenia i cele Unii Europejskiej przynoszą jednak nam wiele korzyści, bo chyba niezaprzeczalnym faktem jest m.in. to, że dzięki jej wsparciu finansowemu nastąpił rozwój gospodarczy i polepszył się standard życia mieszkańców krajów postkomunistycznych, czy zacieśniła się współpraca gospodarcza na arenie międzynarodowej. Czy widzi Pan jeszcze inne plusy tej organizacji?
Mogę powiedzieć o plusach dodatnich i plusach ujemnych. To oczywiste, że Polska skorzystała i korzysta na członkostwie w Unii Europejskiej. Ale to jest polityka, a nie instytucja wolontariatu i dobrego serca. Polska potrzebna jest Unii i vice versa. Możliwość wejścia na rynki europejskie i wreszcie bycia jednym z ogniw w wielkim konglomeracie państw tworzących najbogatszą organizację na świecie to awans cywilizacyjny. Przecież w Azji na przykład jesteśmy traktowani na równi z innymi państwami unijnymi, czyli nasze relacje handlowo-gospodarcze maja wymiar ponad państwowy ale z korzyścią dla naszego państwa przede wszystkim. Jednak w sensie polityki bezpieczeństwa to nie Unia Europejska ale Pakt Północnoatlantycki (NATO) jest – powiedzmy – parasolem ochronnym dla całego kontynentu. Polska musi zrozumieć, że polityka to lansowanie własnych interesów i to one powinny stanowić sedno sprawy całokształtu naszych zachowań na forum europejskim. Tymczasem wymusza się na nas dość prosty schemat postepowania: my już jesteśmy chorzy więc wy w ramach solidarności tez się powinniście zarazić. A najbardziej irytujące jest właśnie to, że slogany takie powtarzane są przez nieodpowiedzialnych dziennikarzy nie mających zbyt wielkiego pojęcia o polityce i pojęciu interesu narodowego.
Czy współcześni Polacy są tolerancyjni?
Oskarżanie Polaków o nietolerancję i ksenofobię to jedna z technik tworzenia atmosfery wstydu i zażenowania, a tak naprawdę podłoża pod spokojne przyjęcie określonej przez Unię Europejską kwoty imigrantów. Tu nie chodzi o nietolerancję, ale o brak rozwiązania systemowego. Jak rozróżnić w tłumie ofiarę wojny od jej oprawcy? Obrazy docierające do nas za pośrednictwem mediów to okrutne egzekucje wykonywanie przez muzułmańskich fanatyków, niszczenie zabytków w imię religijnej ideologii, terrorystyczne ataki w państwach europejskich i na europejskich obywateli za granicą, a wreszcie słabość wszystkich w obliczu ortodoksyjnego islamu. Mniejszości etniczne czy narodowościowe a także imigranci to rzecz zupełnie normalna. 35-tysięczna mniejszość wietnamska w nikim nie wzbudza żadnych wątpliwości. Nikt o polskich Tatarach nie powie złego słowa. Ich islam nie stanowił nigdy zagrożenia dla państwa i społeczeństwa. Czego obawiamy się teraz? Myślę, że wmuszanej nam pod nazwą tolerancji poprawności politycznej, która w jakże barwny sposób zdominowała społeczeństwa zachodnie. Nikt już nie wie, kto jest gościem, a kto gospodarzem.
Rozmawiała Beata Sekuła