Nie pozwólmy Życiu, by nam się „przydarzało” – rozmowa z Tomkiem Kanią, autorem książki i projektu „Myśl co chcesz. To TWOJE życie” na temat realizacji swoich marzeń, wiary w swoje możliwości i życia w zgodzie ze sobą.

0
4223

Znajdź sobie zajęcie, które kochasz, a nie będziesz musiał pracować w życiu nawet jeden dzień.

                                                                                       Konfucjusz

Tomek Kania podejmował się różnych zajęć, a jego życiowe role zmieniały się podobnie często jak adresy zamieszkania. Pracował jako stróż, szatniarz, pokojówka w niemieckim hotelu, parobek w Szwajcarii, sprzątał autobusy, a nawet oczyszczał rowy melioracyjne. Dzięki zdobytemu wykształceniu konsekwentnie wspinał się po kolejnych szczeblach kariery zawodowej i osiągnął wszystko, o czym myślał. Był doradcą, konsultantem, dyrektorem finansowym kilku spółek, zasiadał w kliku zarządach. W końcu został pierwszym Polakiem stojącym na czele ZARA Polska, współtworząc tym samym historię polskiego handlu odzieżą markową. W pewnym momencie poczuł, że przestał się spełniać. Postanowił zejść z drabiny, na którą wspinał się przez wiele lat. Napisał książkę, w której dzieli się swoją wiedzą i przemyśleniami. „Myśl co chcesz” to projekt obejmujący książkę, blog i funpage kierowany do ludzi, którzy mają marzenia i chcą je realizować. Dla nich pisze.

Dlaczego Tomek, a nie Tomasz? Nie jesteś już nastolatkiem.

Oczywiście w dowodzie osobistym widnieje: Tomasz. Myslę jednak o sobie: Tomek. Tak zwracają się do mnie niemal wszyscy. Nie ma w tym zatem żadnej kokieterii czy odmładzania się na siłę. Tomek jest mi po prostu dużo bliższy. A to książka dosyć osobista.

 Kiedy zrodził się pomysł jej napisania?

Napisanie i wydanie książki było moim marzeniem od lat. Jednak pomysł na tę konkretną zrodził się w styczniu tego roku. Od najmłodszych lat coś mi podpowiadało, że w życiu nie chodzi tylko o przeżycie. Że są inne, większe wartości niż posiadanie, zdobywanie, podążanie za ogólnie przyjętymi trendami, życie w powszechnie określony sposób, spełnianie wyłącznie czyichś wymagań i realizowanie celów narzucanych przez społeczeństwo. Wiedziałem, że moje życie należy wyłącznie do mnie i że tylko ja mam prawo nim kierować. Czułem, że muszę podjąć jakieś starania, by móc w przyszłości powiedzieć, że przeżyłem je dobrze, w zgodzie ze sobą. Napisałem zatem książkę między innymi o potrzebie uczenia się tego, jak przekuwać teorię w praktykę, o konieczności wytrwałości w dążeniu do urzeczywistnienia swych wizji, marzeń, realizacji swoich celów. Starałem się w niej wyjaśnić czym jest sukces, poczucie własnej wartości, przekonania ograniczające, a także jak odnaleźć swój cel. Ta książka ma charakter uniwersalny – wierzę we wszystko, co w niej zawarłem, a że jestem praktykiem – stosuję to również we własnym życiu.

Książka jest zaliczana do działu „psychologia”. Od kiedy Cię interesuje tematyka rozwoju człowieka?

Tematyką rozwoju człowieka, a raczej samorozwoju, zajmuję się od prawie 30 lat. Czyli właściwie od kiedy żyję w miarę świadomie. Interesuje mnie to dlatego, że tu chodzi o moje życie, a dokładnie o mój rozwój. Zacząłem się zastanawiać nad tym, czym jest ten rozwój i jak mogę go wspomóc. Wbrew pozorom w mojej książce nie ma jednak typowej psychologii. Powołuję się w niej wprawdzie choćbyna Mateusza Grzesiaka, którego książki również leżą w dziale „psychologia”. Podobnie jak publikacje Michała Wawrzyniaka czy Miłosza Brzezińskiego, którzy są raczej trenerami w zakresie rozwoju osobistego. Klika stronic w książce poświęcam również coachingowi, wyjaśniając czym on właściwie jest, czy jest potrzebny i komu.

Czy współpraca z coachem jest w dzisiejszych czasach niezbędna?

Moim zdaniem warto z nimi współpracować. Coach przeprowadza przez pewien proces, w drodze z punktu „a” do punktu „b” i potrafi skrócić czas dotarcia do celu. Korzystanie z coachingu staje się coraz bardziej popularne. Z ich usług korzystają nie tylko największe gwiazdy sportu, polityki i show-biznesu, ale także najlepsi menadżerowie. Dobry coach to taki, który nie doradza, a pomaga i towarzyszy w drodze do celu. Nie wykonuje za nas pracy, pomaga natomiast znaleźć motywację i samodyscyplinę, odnaleźć się w nowej rzeczywistości czy poradzić sobie z krytyką.

Uważasz się za coacha?

Bardziej widzę się w roli mentora niż coacha, chociaż ukończyłem z tego zakresu studia podyplomowe w Szkole Głównej Handlowej. Jednak to, czym chcę się zajmować, to przede wszystkim podpowiadanie ludziom jak korzystać z tego, co oferuje nam współczesny świat, jak czerpać z tego tak, byśmy odnosili jak najwięcej korzyści. Jest na to jeden najlepszy i najważniejszy sposób – uczyć się. To jest podstawą wszelkiego rozwoju i warunkiem osiągnięcia sukcesu. Jak mówi T. Harv Eker, na którego często się powołuję: Ludzie sukcesu ciągle się uczą i rozwijają. Ludzie przeciętni uważają, że wszystko już wiedzą. Nie chodzi mi tyle o zdobywanie kolejnych uprawnień, zaliczanie kolejnych egzaminów czy wyrabianie nowych umiejętności. Mam na myśli raczej taką naukę „po drodze”, która przytrafia nam się na co dzień, której często nawet nie zauważamy. Zachęcam więc do zwracania uwagi na obecność w naszym życiu procesu ciągłego uczenia się, gdyż bycie tego świadomym powoduje, że uczymy się więcej i szybciej.

Czego więc się uczyć i jak?

Najlepiej efektywnie, skutecznie i z przyjemnością. Z entuzjazmem, świadomie i w miarę możliwości codziennie. Z wiarą w sens tej nauki i w korzyści z niej płynące. A czego? Każdy powinien uczyć się tego, co go interesuje, co może mu się przydać. Uważam, że gdyby wszyscy robili to, co lubią, wtedy wszyscy bylibyśmy bogatsi, bo byśmy to robili bardziej efektywnie. Jak powiedział Konfucjusz: Znajdź sobie zajęcie, które kochasz, a nie będziesz musiał pracować w życiu nawet jeden dzień. Pamiętajmy, że na naukę nigdy nie jest za późno, bo zdobywanie nowej wiedzy jest źródłem większej świadomości, lepszych umiejętności i oczywiście większych możliwości. Moim zdaniem powinniśmy zgłębiać wiedzę w obszarach i dziedzinach, które towarzyszą nam na co dzień, jak chociażby dbanie o ciało i zdrowie, rozwijanie swoich pasji i hobby. Przede wszystkim jednak stawiałbym na języki obce. Za 20-30 lat znalezienie dobrej pracy bez znajomości przynajmniej języka angielskiego będzie po prostu niemożliwe. Większość dużych firm to korporacje międzynarodowe, w których ten język jest powszechnie używany. W firmie, którą prowadziłem, nawet nie pytaliśmy kandydatów czy ten język znają, znajomość była konieczna i oczywista zarazem.

Jakie znasz języki obce? Uczysz się aktualnie jakiegoś?

W szkole uczyłem się języka niemieckiego i rosyjskiego. Ze względu na obrany kierunek studiów obydwa te języki opanowałem w stopniu umożliwiającym mi zdanie egzaminów przeprowadzanych przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Jednak będąc w Niemczech czy Rosji posługuję się językiem angielskim, którego tak naprawdę nauczyłem się w pracy. Obecnie uczę się hiszpańskiego, ponieważ jest to związane z moimi planami na przyszłość.

W nauce bardzo pomocni są nauczyciele, instruktorzy, wspomniani coachowie, praktycy. Miałeś takich nauczycieli, którzy Cię inspirowali?

W swoim życiu spotkałem bardzo wiele osób, które mnie w jakimś stopniu zainspirowały. Począwszy od rodziców i domu rodzinnego, przez szkołę i pracę. Później było mnóstwo osób, dzięki którym nauczyłem się tzw. życia praktycznego. W tym miejscu muszę podkreślić rolę mojego szefa, który nieustannie motywował mnie do wychodzenia naprzeciw problemom i mierzenia się z wyzwaniami nawet kiedy nie chciałem albo się, mówiąc po ludzku, bałem. Spośród nauczycieli szkolnych jestem wdzięczny szczególnie pani Joannie Skibie – polonistce z Liceum Ogólnokształcącego w Kętrzynie, do którego uczęszczałem – Ona nauczyła nas myśleć. Panią Joannę uznaję więc za moją wychowawczynię i pierwszą „nauczycielkę duchową”. Z czasem jednak uświadomiłem sobie, że ani rodzice, ani szkoła, ani uczelnia nie mogli nauczyć mnie pewnych rzeczy. Zresztą nie taka ich rola, żeby nauczyć nas jak być szczęśliwym, jak zarabiać pieniądze czy jak odnosić sukcesy. Tego wszystkiego człowiek musi nauczyć się sam. Najlepiej od tych, którzy już to sami osiągnęli.

Po maturze zdecydowałeś się na studia w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie – uczelni, która cieszy się prestiżem i renomą.

Tak się złożyło, że kompletnie nie wiedziałem, co chcę studiować. W szkole nigdy nie miałem problemów z nauką. Całkiem nieźle radziłem sobie zarówno z matematyki, jak i z języka polskiego. W liceum byłem olimpijczykiem z chemii i dostałem indeks na studia, więc mogłem bez przeszkód rozpocząć studia na tym kierunku. Ostatecznie wybrałem jednak ekonomię na SGH, zresztą całkiem przypadkowo. Przeglądałem poradniki na studia i otworzyłem akurat na stronie z ofertą wydziału handlu zagranicznego Szkoły Głównej Planowania i Statystyki, bo tak się wówczas ta uczelnia nazywała. Pomyślałem „Ok, przynajmniej coś się będzie działo, będę jeździł za granicę itd.” Miałem o tym wtedy słabe pojęcie, ale ostatecznie to była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu, choć podjęta nieświadomie, podpowiedziana mi przez Siłę Wyższą.

Jesteś więc człowiekiem wierzącym?

Istnieje Siła Wyższa – co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości. Nie będę jej nazywał inaczej, ale jestem przekonany, że Ona tworzy życie. Nie „daje”, a „tworzy”. Człowiek nie potrafi stworzyć życia. Może je dawać, przekazywać, starać się je zrozumieć, może je nawet sklonować, ale stworzyć nie potrafi. Jestem więc człowiekiem religijnym, bo wierzę w istnienie Siły Wyższej, Stwórcy Życia, ale nie chodzę do kościoła, bo nie uznaję żadnej religii„formalnej”.

A co w takim razie z losem?

Myślę, że nie ma losu. Owszem, nie zależy od nas to gdzie i kiedy się rodzimy. Nie można jednak warunkować swojego życia życiem innych ludzi. Każdy człowiek ma swoje życie do przeżycia i każdy powinien wziąć za nie odpowiedzialność, a jednocześnie zrzucić z siebie odpowiedzialność za życie innych. Oczywiście wyłączywszy z tego dzieci, bo to jest nasz obowiązek. W życiu rodzinnym żona powinna być odpowiedzialna za siebie, a mąż za siebie. Przy czym to nie znaczy, że mają być egoistyczni, wprost przeciwnie – mąż będąc odpowiedzialny za siebie, jak ma dobrą żonę, to powinien w ramach odpowiedzialności za siebie zadbać o tę żonę jak najlepiej. Jak w „Małym Księciu” – jesteś odpowiedzialny za to, co oswoisz. Przeznaczeniem człowieka jest rozwijanie się. Po to nam są między innymi dane trudne momenty, bo życie nie polega na tym, że ciągle jest cudownie, bo gdyby tak było, przestalibyśmy to doceniać. Trzeba być aktywnym i pozwalać temu „losowi” i ten „los” wygrywać.

Oczywiście każdy z nas zderza się z różnego rodzaju uwarunkowaniami. Niezależnie od tego jakie mamy uwarunkowania, możemy do nich podejść w sposób: „muszę”, „chcę” albo „mogę”. Na tym w dużym uproszczeniu polega prawo przyciągania, które niejako „bazuje” na naszych emocjach, wynikających z naszych myśli. Emocje są tu jednak najważniejsze.

Wyobraźmy sobie, że rano wstajemy zrobić dzieciom śniadanie. Mamy wybór pomyśleć o tym, że: „muszę”, „chcę” albo „mogę” je zrobić. I jak wstaniemy z myślą, że „muszę” zrobić śniadanie, to budzi to w nas emocje negatywne, które następnie „emitujemy”, przyciągając w efekcie to, co tym emocjom odpowiada. Jeżeli wstaniemy z myślą, że „chcę” to zrobić, to będziemy gromadzić pozytywne emocje, jeżeli natomiast wstaniemy z myślą, że „chcę i mogę” przygotować komuś posiłek to super! I gwarantuję, że będzie wtedy lepiej smakować naszym dzieciom. Najważniejsze więc jaka myśl nam przy tym przyświeca. Powinniśmy też starać się przekraczać bariery, choćby te drobne, oraz wyzbywać się tak zwanych przekonań ograniczających.

Czym one są?

To jest takie „poczucie” kształtujące się na ogół w naszym dzieciństwie, kiedy chłoniemy informacje o otaczającym nas świecie oraz o nas samych bez możliwości świadomej weryfikacji tego. Swoiste poczucie tego, co jest dla nas możliwe, a co nie. Co „się da”, a czego „się nie da”. Jeśli ktoś nam, jako dzieciom, mówi, że otaczający nas świat jest zły, a my niewiele możemy z tym zrobić, albo że jesteśmy na przykład „nieukami”, „za mali”, „niezbyt rozgarnięci”, „za cokolwiek”, „niezbyt cokolwiek”, to zaczynamy w to wierzyć. A nasze poczucie własnej wartości spada. Poczucie to nie ma nic wspólnego z rzeczywistą wartością. Ale głęboko się „zakorzenia” w naszej podświadomości. Wynikają z niego później właśnie różnego rodzaju „przekonania ograniczające”. Najczęstsze z nich to: „też chciałbym tak móc”, „dla mnie to niemożliwe”, „nie mam takich umiejętności”, „nie jestem wystarczająco inteligentny”, „nigdy nie będę bogaty” (przy czym mówiąc o bogactwie zawsze mam na mysli różne jego miary, nie tylko finansową) itd. Z takiego nastawienia wynikają przeróżne implikacje, mające wpływ na nasze życie. Podstawową z nich jest to, że albo nie stawiamy sobie żadnych celów, albo stawiamy sobie takie, które są dużo poniżej naszego potencjału. Każdy z nas ma jakieś przekonania ograniczające. Nikt nie wykorzystuje swego potencjału w pełni. Tyle tylko, że każdy ma je „ustawione” inaczej, dlatego jedni z nas wierzą w siebie bardziej i osiągają więcej, inni zaś mniej. Te granice można przesuwać, poszerzać. Można się tego nauczyć. To nawet dosyć przyjemne, zwłaszcza, jeśli się już je przekroczy. Ma się wówczas poczucie „wzrostu”, rozwoju, większych możliwości. Wiekszej pełni.

Większość ludzi nie ma odwagi realizować swoich marzeń.

Większość z nas ma dużo większy potencjał niż go wykorzystujemy, a przecież realizacja marzeń jest dostępna dla wszystkich. Jakieś 90 % ludzi nie wierzy, że może kreować swoje życie, kierować nim. Myślą, że życie im się przydarza i nic nie mogą z tym zrobić. „Bo mam takiego męża”, „bo mam takie dzieci”, „bo mamy taki rząd”, „a mój szef to już w ogóle”. Dla mnie to jest pewien brak świadomości oraz wynikające z niego asekuracja i swoiste lenistwo. Nie chcę tu nikogo dotknąć, a jedynie uświadomić, że każdy z nas może więcej. Trzeba tylko znaleźć drogę do tego „więcej”. Może zabrzmi to jak „american dream”, ale możemy być kim chcemy. Ludzie, którzy osiągają sukcesy, owi „oni”, to przecież „my” – zazwyczaj zwykli ludzie, którzy postanowili odnieść sukces i którzy przede wszystkim wierzą w siebie. Przykładów są setki naokoło. Choćby Adam Małysz, Natalia Partyka czy Marek Niedźwiecki. Żeby zrealizować marzenie trzeba je najpierw mieć, a żeby mieć marzenie trzeba w siebie wierzyć. Ważne jest, żebyśmy nie bali się przekroczyć tzw. strefy komfortu, w granicach której może nie jest nam zbyt „wygodnie”, ale jest spokojnie, bo wiemy jak się w niej „poruszać”, tego się bowiem nauczyliśmy. Może nie jesteśmy do końca zadowoleni ze swojego życia, ale czujemy się w nim bezpiecznie i boimy się zmian i związanego z tym ryzyka. Że się nie powiedzie.

Skoro realizacja marzeń jest dostępna dla wszystkich, to od czego należy zacząć?

Od ich określenia. Nazwania. Po „imieniu”. To mają być przede wszystkim NASZE cele i marzenia, a nie oczekiwania, cele, ambicje, polecenia, wartości narzucane przez innych. Często słyszymy o ludziach, którzy odnaleźli w życiu cel. Zazwyczaj widać to po nich – są uśmiechnięci, pełni życia, pozytywnych emocji, po prostu szczęśliwi. Ludzie, którzy utracili w życiu sens na ogół marnieją – stają się apatyczni, niemili, czasem zgryźliwi czy nawet agresywni. Często też popadają w depresję albo sięgają po używki. Sam byłem tego przykładem. Piszę o tym na swoim blogu w felietonie pt. „Dlaczego nie żyje Prince?” Znalezienie SWOJEGO celu nie jest łatwe. Mnie znalezienie MOICH celów zajęło dużo czasu. Ale najpierw musiałem sobie uświadomić, że ich (naprawdę moich) raczej nie miałem. Na ogół przez pierwszych 20–30 lat swojego życia realizujemy cele stawiane nam przez innych. Idziemy do szkoły, kształcimy się, znajdujemy pracę, zamieszkujemy gdzieś na swoim. Uczymy się żyć w społeczeństwie. Tylko co dalej? Tu często „pomysły” nam się kończą. Nie mamy „pomysłu” na siebie. Pozwalamy więc innym, by je dla nas nadal znajdowali. Uważam, że określenie swoich celów/marzeń nie tyle jest bardzo ważne, co jest wręcz kluczowe. Od tego bowiem wszystko się zaczyna. Określenie sobie celu bowiem służy podjęciu decyzji o jego realizacji. Najlepiej stworzyć sobie listę marzeń.

Jak to zrobić?

Proponuję za Vishenem Lakhiani – autorem definicji „Ostatecznego Celu Człowieczeństwa” podzielić listę marzeń na trzy kategorie, zadając sobie trzy najważniejsze pytania: Czego chcesz w życiu doświadczyć? (Experience), Kim chcesz w życiu się stać? W jakich kierunkach się rozwinąć? (Growth) oraz co chcesz innym (z siebie) dać? (Contribution).

Doszedłeś na sam szczyt kariery zawodowej. Pracowałeś w działach finansowych różnych firm, w końcu pełniłeś funkcję prezesa zarządu spółki Zara Polska, będąc jednocześnie pierwszym Polakiem na tym stanowisku. Co spowodowało, że na własne życzenie z tego zrezygnowałeś?

Pełniłem też funkcję Prezesa Zarządu Ultimate Fashion, Spółki odpowiedzialnej za działanie w Polsce takich marek odzieżowych, jak choćby ESPRIT, MANGO, MEXX, BOSS czy Aldo. Gdy z niej odchodziłem, zatrudniała ponad 1000 osób. Rzeczywiście było to szczytowe osiągnięcie w mojej karierze menadżerskiej. Przez jakiś czas pełniłem funkcję prezesa jednocześnie obydwu spółek. W pewnym momencie zostałem poproszony o ich poprowadzenie. To był rok 2004, wtedy jeszcze Zara wydawała się drogą marką. Pamiętam, że jak otworzyliśmy pierwsze sklepy w 1999 roku, to bardzo szybko chcieliśmy je zamknąć. Nie było chętnych, ludzie w ogóle nie znali tej marki, myśleli, że jest bardzo droga itd. To był taki okres początkowy, brakowało nam świadomości istnienia marek odzieżowych, czekała nas ciężka praca z potężnymi partnerami. W związku z tym, że byłem w zarządach obu spółek jako dyrektor finansowy – w dość młodym wieku, miałem niespełna 35 lat – powierzono mi ich prowadzenie. Udało nam się, wraz z Zespołem, rozbudować Zarę – kiedy ją przejmowałem, to były trzy sklepy w Polsce, kiedy oddawałem to powstało już dziesięć. Ultimate Fashion zarządzała zaś ponad 100 sklepami.

Skąd wybór takiego zawodu? Interesujesz się modą?

Kompletnie się nie interesowałem i nadal się nie interesuję. Moim zadaniem nie było tworzenie marek czy kolekcji, tylko wprowadzanie sklepów, rozwijanie, budowanie, rozbudowanie marek, zapewnianie im sprawnego funkcjonowania i rozwoju w kraju.

Ile lat tam pracowałeś?

W całej grupie 11 lat. Na stanowisku prezesa 5 lat.

Sporo. Co w takim razie zadecydowało, że postanowiłeś odejść?

Zanim postanowiłem odejść, to najpierw postanowiłem temu wyzwaniu sprostać. A było to dla mnie wówczas nie lada wyzwanie. Gdy je podejmowałem, to przyświecała mi między innymi myśl o tym, że właśnie zaczęliśmy z Żoną budować dom, a to było „od zawsze” moje marzenie. Do jego realizacji potrzebne były mi pieniądze i one się po prostu „zmaterializowały” w moim życiu w ten sposób, że dostałem szansę te Spółki prowadzić i rozbudowywać, a co za tym idzie – więcej zarabiać. Z drugiej zaś strony mam dużą skłonność do poszukiwań, do podejmowania nowych wyzwań i ryzyka, do próbowania nowego. Dużo podróżowałem po świecie, wszedłem na szczyt Kilimandżaro, przebiegłem maraton, byłem 58 m pod powierzchnią wody itd. Nigdy nie miałem poczucia, że muszę robić karierę, zostać prezesem czy zatrudniać ludzi, żeby mnie słuchali, żebym rządził i pokazywał palcem. W ogóle mnie to nie interesowało i nie interesuje. Nie jest to mój sposób na budowanie poczucia własnej wartości.

Czemu postanowiłem odejść? Można powiedzieć, że w „meczu życia” wygrywałem 2:1. Mam dwójkę wspaniałych dzieci, wybudowałem dom, posadziłem drzewa i tak naprawdę nie wiedziałem, co dalej. Kiedy zadałem sobie pytanie, czy widzę siebie w tej pracy za pięć czy dziesięć lat odpowiedź była jednoznaczna: NIE. Mimo, że tak uczciwie mówiąc, była to chyba jedna z najlepszych prac w Polsce w tamtym czasie. Kiedy wiązałem się z tą branżą to był okres, w którym powstawały najlepsze centra handlowe nie tylko w naszym kraju, ale również i w Europie, np. Stary Browar, Złote Tarasy, Arkadia, Silesia, Galeria Krakowska. Dopóki to było poznawcze i nowe, było fajne, później stało się już codziennością. Kiedy zauważyłem, że zbliża się etap rutyny, uznałem, że szkoda na to mojego jedynego życia i po prostu dogadałem się z moim szefostwem, z udziałowcami, że odejdę po roku. Bo nie ucieka się „jak szczur” z takiego rozpędzonego statku. Chciałem to w miarę możliwości gładko przekazać komuś innemu.

W tym zawodzie nie pracujesz już ponad siedem lat. Czym zajmowałeś się zanim postanowiłeś napisać książkę?

Brałem udział w różnych projektach. Zajmowałem się między innymi doradztwem finansowym, gdyż tym też się interesuję. Ponadto pełniłem funkcję członka zarządu Fundacji PZLA. Robiłem też kilka innych rzeczy. Nie ze wszystkich jestem dumny.

A teraz pracujesz w domu. Wypełniasz również obowiązki domowe?

Tak, moja Żona pracuje zawodowo, a zatem na co dzień zajmuję się dziećmi więcej niż ona. Przynajmniej czasowo. Kiedy wracają ze szkoły i przedszkola, to głównie ze mną spędzają czas. Jednakże dla mnie są to nie tyle obowiązki rodzinne, co po prostu żyję w społeczności rodzinnej i pewne rzeczy muszą być zrobione. Nie traktuję tego jako przykrego obowiązku. Po pierwsze chcę, po drugie mogę, co niesłychanie doceniam. Wielu jest takich, którzy bardzo by chcieli stawiać na codzień czoła związanym z tym „radosnym trudom”, ale nie mogą. Zajmowanie się dziećmi jest dla mnie czymś w rodzaju błogosławieństwa. Nie traktuję tego jak misji albo czegoś ograniczającego, tylko wręcz jak coś bardzo rozwijającego. Na codzień widzę, jak moje dzieci pokonują trudności, by się rozwijać. I czasami zastanawiam się: dlaczego my, dorośli, w tym rozwoju nie dorównujemy dzieciom?

W jakim wieku są Wasze dzieci?

Syn ma siedem lat, a córka pięć. Wojtek bardzo ładnie rysuje (ładniej niż ja kiedykolwiek) i wyjątkowo interesują go samochody. Żaden chłopiec w jego wieku, spośród tych, których znam, nie interesuje się samochodami tak bardzo jak on. Ola zaś uwielbia zwierzęta, a zwłaszcza konie. Pierwszy raz siedziała w siodle w wieku niespełna 3,5 lat. W ogóle bez lęku. Staram się rozwijać u nich te pasje.

Dlaczego postanowiłeś napisać książkę pod tytułem: Myśl co chcesz. To TWOJE życie?

Mam pewną wizję, postawiłem sobie zatem cele, mające służyć jej urzeczywistnieniu. Jednym z nich było właśnie napisanie i wydanie książki. Ale nie tyle chodzi mi o samą książkę, co o pewne przesłanie w niej zawarte. Chciałbym, co oczywiste, dotrzeć z tym przesłaniem do jak największego grona osób. Po to ją w końcu napisałem. Ale jest ona tylko jednym z nośników owego przesłania, którego „adresatem“ są nie tylko jej czytelnicy. Wydaje mi się ono być na tyle istotnym, że postanowiłem dzielić się nim na różne sposoby. Między innymi poprzez spotkania z czytelnikami i pisanie bloga.

Ile czasu zajęło Ci jej napisanie?

Zacząłem pisać w marcu, a wydałem ją w sierpniu. Napisanie wymagało ode mnie sporo czasu i energii, i trochę mnie kosztowało, również w wymiarze emocjonalnym, ale dało mi sporo satysfakcji. Jedyne czego mogę żałować, to że zdecydowałem się na to tak późno.

Dla kogo ją napisałeś?

Pisałem ją przede wszystkim z myślą o moich dzieciach. Chciałbym, żeby moje dzieci żyły w jeszcze ciekawszym, lepszym świecie, pełnym pozytywnie nastawionych ludzi. I nie traktuję tego jako rodzaj utopii, a jako rodzaj wizji właśnie, nad urzeczywistnieniem której wiele osób na całym świecie, w naszej „globalnej wiosce”, stara się pracować. W tym ja. Choć zdecydowanie nie jest to książka dla dzieci. Raczej dla tych z nas, którzy zaczynają myśleć nad nieco głębszym sensem życia, swego „pobytu” tutaj. Idea jest więc trochę przekorna – napisałem tę książkę po to, żebyśmy my, dorośli, jakoś doskonalili siebie, żyli pełniej i szczęśliwiej, a przez to wpływali na następne pokolenia. Swym przykładem. Ale w takim dobrze pojętym, naszym, każdego z nas własnym, interesie. Ich „suma” zaś złoży się na lepszy świat, w którym przyjdzie żyć naszym dzieciom. Mam przy tym świadomość, że tę książkę kiedyś przeczytają moja córka i syn, dlatego starałem się ją napisać jak najlepiej. Być może będzie to jedyna książka napisana przeze mnie w życiu? Nie wiem jeszcze. Gdyby miała być tą jedyną, chciałbym, żeby była jak najlepsza.

Zgodnie z tym co radził już sam Sokrates: zaczynałem z końcem w głowie. Mam wizję pewnego „punktu”, „miejsca”, do którego dążę, a książka jest tylko etapem w tej drodze. Tworzę większy projekt o nazwie „Myśl co chcesz”. Mój fanpage, blog i książka są sygnowane tym logo. Co i jak chcę robić – napisałem na blogu. Chcę uświadamiać ludziom, jak za pomocą myśli, nauki, świadomości, wiedzy i pozytywnych emocji kształtować swoje życie. I to jest mój pomysł na życie. Na jego drugą połowę. Gra się bowiem do końca!

http://www.tomekkania.pl/

http://www.totwojezycie.pl/

http://www.tomekkania.pl/blog/

https://www.facebook.com/Myslcochcesz/

 

 

 Rozmawiała Beata Sekuła

Opracowała Agata Warchoł

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj