Spotykamy się z dr Anną Zasadą-Chorab w siedzibie stowarzyszenia „Wspólnie dla Siemianowic”. Widzę pewną siebie, ciepłą kobietę. Ma to coś, co urzeka, to zapewne uśmiech i bardzo miły głos. Zastanawiam się, skąd Pani Anna czerpie siłę na to, by podołać wszystkim zadaniom i funkcjom, które wykonuje na co dzień.
Pani Anno, co jest najważniejsze w życiu?
Pewnie odpowiem banalnie, że zdrowie i szczęście najbliższych. Natomiast w pracy zawodowej i w relacjach najważniejszy jest człowiek, który dla mnie stanowi wartość bezwzględną. Dlatego zawsze trzymam się znanej maksymy: „Traktuj innych tak, jak sama chciałabyś być traktowana”.
Czy trudno w dzisiejszych czasach być liderem?
Według mnie, bycie liderem nie zależy ani od czasu, ani od miejsca. To cechy osoby, jej predyspozycje społeczne, charyzma, empatia i umiejętność komunikacji. Niewątpliwie liderem jest człowiek, który potrafi motywować innych do działań. To ktoś, kto ma autorytet i uznanie. Ktoś, kto kocha ludzi, a oni ufają mu i wierzą, że z nim zrealizują każdy cel i zadanie. To przede wszystkim postać, z którą chce się przebywać, która dzieli się dobrą energią i entuzjazmem do działania.
Jak to się stało, że została Pani liderką w wielu obszarach życia?
Cieszę się, że jestem tak postrzegana. Zawsze wiedziałam, czego chcę i do tego konsekwentnie dążyłam. Już w szkole ktoś odkrył, że mam talent plastyczny, potem odpowiednio ukierunkowana zaczęłam zdobywać nagrody w wielu konkursach, co dodało mi pewności siebie, ale też bardzo uwrażliwiło. Dostrzegałam to, co „niewidoczne”. Kiedy moi rówieśnicy biegali po podwórku bądź zajmowali się typowymi dla dziecięcego wieku zajęciami, ja zamykałam się w zaczarowanym świecie fantazji, rysując i malując. Czas wolny spędzałam na wystawach. Miałam też marzenia. Jednym z nich było, aby ubierać się u słynnej wtedy projektantki Mody Polskiej Barbary Hoff. Aby je zrealizować, musiałam zarobić pieniądze, więc zatrudniłam się przy dozowaniu leków. W końcu pojechałam do Warszawy i kupiłam sukienkę.
Czy w
Myślę, że raczej niepokorną uczennicą, która ma własne zdanie, realizuje swoje cele i robi głównie to, co ją interesuje. Nieraz naraziłam się na dezaprobatę i gniew nauczycieli. Nie zapomnę, jak mój zeszyt do matematyki leciał z drugiego piętra, wyrzucony przez wychowawczynię, bo… czytałam na lekcji „Filipinkę”.
Cechy przywódcze pewnie ujawniły się na studiach.
Wtedy przekonałam się, że jestem bardzo przedsiębiorcza i przebojowa oraz otwarta na wyzwania. Już od drugiego roku współpracowałam z kilkoma znanymi firmami badającymi opinię publiczną. Stałam się specjalistką od prowadzenia grup fokusowych oraz badań marketingowych. Na ostatnim roku pracowałam jako asystentka w dużej firmie leasingowej i nie miałam problemu z łączeniem różnych ról.
W takim razie jak to się stało, że podjęła Pani pracę w szkole?
Oczywiście, jak to w życiu bywa, przypadek. Dyrektor Policealnej Szkoły Pracowników Służb Społecznych, prowadzonej przez Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, szukał kogoś na pół etatu. I tak się zaczęło. Zamiast pół etatu otrzymałam półtora. To było dopiero wyzwanie – musiałam intensywnie poszerzać swoją wiedzę, ponieważ moi uczniowie byli tylko o rok młodsi ode mnie. Po pół roku zostałam kierowniczką, a po roku dyrektorką szkoły. Mimo młodego wieku, zarządzałam kilkudziesięcioma nauczycielami i miałam 500 uczniów. Dzięki intuicji, poszerzaniu wiedzy, któremu poświęcałam wiele czasu i wysiłku, zdobywałam nowe kwalifikacje i umiejętności menadżerskie. Szybko okazało się jednak, że potrzebuję nowych wyzwań.
I została Pani dziekanem na wyższej uczelni.
W trakcie doktoratu trafiłam do szkoły niepublicznej, której właścicielka pragnęła przekształcić ją w uczelnię. Chcąc jej pomóc, sama pozyskałam kadrę zgodnie z wymogami i napisałam programy niezbędne do uzyskania akredytacji. I tak w ciągu roku została powołana Wyższa Szkoła, w której uruchomiłam kilka prestiżowych kierunków. Potem, jakaś wewnętrzna siła pchała mnie dalej, żeby organizować coś nowego, od początku, co będzie funkcjonowało wedle mojego pomysłu, na moich warunkach i zasadach. Utworzyłam Kolegium Pracowników Służb Społecznych, które obecnie jest najlepszą szkołą w Polsce, kształcącą przyszłych pracowników instytucji pomocy społecznej.
Jak kształcić ludzi, którzy mają pomagać innym?
Dzisiaj nie wystarczy tylko chęć pomagania, gorące serce i empatia. Trzeba być profesjonalistą, który świetnie zna przepisy prawa, ale też ma wiedzę z zakresu psychologii i komunikacji.
Dlatego zatrudniłam najlepszych specjalistów z różnych dziedzin, aby poziom i standardy kształcenia były naprawdę wysokie.
Jest Pani ekspertem, doradza w wielu ministerstwach.
Tak, od wielu lat współpracuję z Ministerstwem Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, jestem w radzie kompetencyjnej Ministerstwa Zdrowia. Napisałam kilka programów zawodów opiekuńczych dla Ministerstwa Edukacji. Z jednej rzeczy jestem szczególnie dumna – że udało mi się na Komisji Sejmowej przekonać posłów, aby wprowadzili zmiany do Ustawy o Pomocy Społecznej, robiąc zapis: pracownik socjalny ma prawo do superwizji. To stworzyło warunki do tego, aby dziś kształcić superwizorów pracy socjalnej, a pracownicy socjalni mogą otrzymać wsparcie i pomoc superwizora.
To skąd pomysł na start w wyborach samorządowych?
Z wykształcenia jestem politykiem społecznym. Czułam, że brakuje mi praktycznego zastosowania mojej wiedzy, a ponieważ zawsze byłam aktywna społecznie, wystartowałam w wyborach samorządowych. Wybrano mnie radną. Dzięki działalności samorządowej zrozumiałam, jak funkcjonują gminy i powiaty, poznałam przepisy i zobaczyłam, jak się je stosuje w realu na co dzień.
Nie zatrzymała się Pani i błyskawicznie wystartowała na stanowisko prezydenta Siemianowic Śląskich.
Tak, po pierwszej kadencji, gdy czułam się już na tyle pewna i silna, zdecydowałam się, że powalczę o prezydenturę. Już w trakcie kampanii przekonałam się, że moje miasto nie było gotowe na kobietę. Pytano mnie, czy mąż będzie mi pomagał w pracy, co z domem, dzieckiem itp. Wtedy zdałam sobie sprawę, ze śląskie, żyjące zgodnie z tradycją kobiety ciągle myślą kategoriami 3 x K, czyli Kinder (dzieci), Kueche (kuchnia), Kirche (kościół). Te wartości są dla mnie bardzo ważne. Uważam, że aby iść naprzód, trzeba łamać stereotypy, co nie przeszkodziło mi w wypełnianiu najlepiej jak potrafię roli matki i żony.Udało mi się to połączyć, a syn już dorósł.
Przegrałam niewielką liczbą głosów, ale zadecydowałam, że poprę i pomogę w zarządzaniu miastem młodszemu i mniej doświadczonemu koledze. I tak zostałam wiceprezydentem. Miałam pod sobą politykę społeczną, zdrowie, sport i kulturę oraz oświatę, ale w praktyce tak naprawdę zajmowałam się wszystkim, w zależności od potrzeb.
W czasie czteroletniej kadencji, udało mi się bezboleśnie przeprowadzić reformę edukacji, m.in. przekształcając gimnazja i włączając je do liceów, oddłużyć szpital, powołać Radę Sportu i zwiększyć dofinansowanie organizacji sportowych o 100%, a także otworzyć miasto na wydarzenia kulturalne. Jestem dumna, że za mojej kadencji tak wspaniale rozwinęła się polityka senioralna w mieście. Powołałam Radę Ekspercką, a później Zespół ds. Realizacji Polityki Senioralnej, udało się też pozyskać fundusze na utworzenie i funkcjonowanie Klubu Senior +.
A teraz startuje Pani w wyborach do Sejmu?
Tak, ponieważ uważam, że zbyt mało jest kobiet w polityce. Kobiety są wielozadaniowe, potrafią robić kilka rzeczy jednocześnie, a z drugiej strony nie wierzą w siebie i swoje możliwości. Jako ekspert w zakresie polityki społecznej pragnę wprowadzić wiele zmian, aby ludziom żyło się lepiej, m.in. w obszarach zdrowia, pomocy społecznej, edukacji itd.
Za swoją działalność otrzymała Pani wiele nagród. Wygrała Pani także plebiscyt w Dzienniku Zachodnim na Kobiecą Twarz Śląska.
Otrzymałam tytuły: Lider z powołania, Lider w Edukacji, Kobieta Charyzmatyczna, nagrody dla Gminy Przyjaznej Rodzinie, Gminy Przyjaznej Seniorom.
Plebiscyt w Dzienniku Zachodnim był dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Reprezentowałam cały region. A przecież jest tyle pięknych i mądrych kobiet. Głosowanie trwało kilka tygodni. Gdy dowiedziałam się o zajęciu pierwszego miejsca, to zrozumiałam, że otrzymuję ogromny kredyt zaufania. Staram się każdego dnia wspierać inne kobiety, aby uwierzyły w siebie i swoje możliwości. Motywuję je do spełniania marzeń i podnoszenia sobie coraz wyżej poprzeczki.
Potem po raz kolejny została Pani radną.
Chcąc odpolitycznić samorząd, założyłam Stowarzyszenie „Wspólnie dla Siemianowic”, które po raz pierwszy wzięło udział w wyborach. Z ramienia WDS otrzymałam mandat radnej i chcąc zrealizować obietnicę wyborczą, zdecydowałam się pełnić funkcję radnej, a nie urzędować. Jako wiceprezydent miasta wzięłam urlop bezpłatny, aby nabrać dystansu i bardziej zaangażować się w działalność naukową i społeczną. Obecnie jestem w trakcie habilitacji. Moje stowarzyszenie wygrało konkurs FIO i będę realizować duży projekt dla wszystkich NGO-sów w Siemianowicach Śląskich.
Jest Pani osobą rozpoznawalną i lubianą przez mieszkańców swojego miasta.
Miło mi to słyszeć, dla mnie zawsze człowiek był najważniejszy. Drzwi mojego gabinetu były, są i będą zawsze otwarte. Trzeba rozmawiać z mieszkańcami i myśleć o ich potrzebach. Brakuje mi w samorządach polityki typowo prospołecznej, gdzie priorytetem będzie człowiek oraz inwestycje w profilaktykę, zdrowie, pomoc społeczną, edukację, czas wolny. Świetnie, że możemy realizować twarde projekty, ale same drogi, skwery, place zabaw to trochę za mało. Oczywiście są to rzeczy spektakularne, można pokazać, jak przecina się wstążkę, ale nie zapominajmy, że bardzo dużo starszych, schorowanych, niepełnosprawnych mieszkańców nawet z tego nie skorzysta. Wielu jest samotnych, pozamykanych w swoich czterech ścianach. Nie wspominając już o rodzinach opiekujących się dziećmi niepełnosprawnymi.
Teraz może porozmawiajmy o Pani bliskich. Jak godzi Pani tak intensywną pracę z rolą matki i żony? Syn to znany sportowiec, jak to jest wychowywać utalentowane dziecko?
Mój syn jest koszykarzem i gra w ekstraklasowym klubie. Jestem z niego bardzo dumna. Prawdą jest, że każdy talent, jeśli nie będzie pielęgnowany, to nie przyniesie sukcesów. Wszystko zależy więc od nas, rodziców. Jak wielu chłopców, Radek był żywym i szczęśliwym dzieckiem. Od zawsze staraliśmy się z mężem, aby był otwarty na świat, ludzi i nowości. Dużo z nim podróżowaliśmy, aby poznawał różne kultury, języki i ludzi. Szybko zasmakował w owocach morza, szybko zaprzyjaźniał się z kolegami z innych krajów, no i oczywiście korzystał z przywilejów jedynaka.
W szkole oznajmił nam, że zostanie piłkarzem, jak połowa klasy. Oczywiście kupiliśmy strój piłkarski i zawoziliśmy go na treningi na Stadion Śląski. Radek był coraz lepszy, jego wrodzone predyspozycje jak szybkość, inteligencja oraz entuzjazm przynosiły pierwsze sukcesy.
Wybrał
To zasługa mojego męża, który od 6. roku życia zabierał syna na treningi koszykówki. Natomiast ja przebierałam go w samochodzie i zawoziłam na treningi piłki nożnej.Koszykówka to pasja mojego męża. Myślę, że niezrealizowane ambicje wzięły w tym przypadku górę. W końcu, po kilku latach trenowania obu dyscyplin Radek wybrał koszykówkę. I tak, przy naszym wsparciu, zaczęła się profesjonalna droga sportowej kariery syna.
Sport jest absorbujący, a co z nauką?
Brutalnie powiem, że nie można od dziecka oczekiwać, że będzie doskonałe we wszystkim. Trzeba umieć odpuszczać i decydować, co jest w danej chwili ważniejsze. My postawiliśmy na naukę języka angielskiego, a z matematyki miał korepetycje, bo zwyczajnie nie był zainteresowany przedmiotami ścisłymi.
Ale maturę zdał?
Zdał bardzo dobrze, oczywiście najlepiej z języka angielskiego. Na co dzień czyta dużo książek, ostatnio kupił sobie sprzęt do nagrywania muzyki i komponuje, chociaż nigdy nie przypuszczałam, że ma talent muzyczny. Jest młody i cieszę się, że oprócz koszykówki poszukuje jeszcze innych wyzwań.
Jesteście Państwo dumni z osiągnięć syna?
Bardzo, bardzo jestem szczęśliwa. Tym bardziej, że jest samodzielny. Obecnie mieszka z kolegą, ale codziennie mam z nim kontakt. Radek wie, że może na nas liczyć, jesteśmy na każdym jego meczu, sparingu, kibicujemy mu, a to go motywuje.
Pani mąż też jest sportowcem, nauczycielem dyrektorem szkoły.
Z mężem znamy się od drugiego roku studiów. Połączył nas Bułhakow, a było to w księgarni akademickiej. To była bardzo romantyczna miłość. Tworzymy parę od 25 lat, choć jesteśmy przeciwieństwami – mąż to centrum dowodzenia formalnego, administracyjnego i taktycznego. Zawsze mnie wspiera i wierzy we mnie i w mój sukces. Ja jestem spontaniczna, żywiołowa i otwarta na nowości. Jednak przez te wszystkie wspólne lata potrafiliśmy wypracować sposób komunikacji i zasady wspólnego życia. Wzajemnie się uzupełniamy i wspieramy.
Pani przepis na sukces?
Pewnie takiego nie ma, bo gdyby był, nie byłoby tylu podręczników typu: jak osiągnąć sukces, jak być szczęśliwym itd… Moim zdaniem, najważniejsze to być zawsze sobą, być autentycznym, wierzyć w to, co się robi i kochać ludzi. Dawać sobie swobodę do popełniania błędów i z każdej porażki wyciągać wnioski. Bo to tak bywa, że jak jedne drzwi się zamykają, to następne się otwierają. Jestem optymistką, cieszę się z małych rzeczy. Nigdy się nie nudzę, ciągle stawiam sobie nowe cele i kocham życie, bo ono tak szybko płynie. Każdy dzień jest dla mnie wyjątkowy i nie mogę się doczekać, co wydarzy się jutro.
Bardzo dziękuję za rozmowę i za to, że od samego początku jest Pani z nami w Stowarzyszeniu Kobieta Charyzmatyczna i angażuje się w jego działania. Przed nami jeszcze wiele projektów i wyzwań.
Beata Sekuła