Mieć pieniądze, pomóc szczęściu to jedno, ale pozostać dżentelmenem to wielka klasa.
Sting jest klasycznym przykładem twórcy, który na swoją karierą może pokazać, jak wiele w życiu znaczy pomysł, jego realizacja, talent no i… szczęście, któremu zawsze trzeba umieć pomóc. Nie żyjemy w trudnych czasach. Życie pośród ludzi i z ludźmi jest i zawsze było trudne. My tylko w większym lub mniejszym stopniu jesteśmy w stanie to sobie uświadomić. Sukces jest jednak w przeważającej mierze wynikiem racjonalnego myślenia i konsekwencji w działaniu, a nie jedynie pustego szczęścia, które zagościło w sercu czy umyśle tego czy innego człowieka.
Sting to postać wszechstronna: muzyk, kompozytor, wokalista, autor tekstów piosenek, aktor i producent filmowy. Trudno uwierzyć, by przychodząc na świat w 1951 r. w Newcastle Gordon Matthew Sumner, bo tak brzmi prawdziwe imię i nazwisko artysty, miał wpisaną w swój życiorys wielką karierę. Czwarte dziecko małżeństwa Audrey Cowell i Ernesta Sumnera (kierownika mleczarni dodajmy) nie miało zapewnionego znakomitego startu w życiu, jak to dzieje się w przypadku dzieci biznesmenów czy rodów arystokratycznych. A jednak to on właśnie w 1981 r. po ukazaniu się znakomitej płyty Zenyatta Mondatta mógł powiedzieć – „patrzę na moje konto bankowe, Jezu! To nie matematyka to astronomia!!!” Wspaniałe uczucie dla człowieka, który chciał być artystą, a spróbował w życiu kilku zawodów. No i dobrze, że nie udało mu się zostać doradcą podatkowym, filologiem angielskim czy nauczycielem, choć ta ostatnia profesja uprawiana m.in. w szkole powszechnej w Carmlington stała się motywem dla słynnego utworu Don’t Stand So Close to Me. Jak sam przyznawał nie raz widział jak jakiś nauczyciel nazbyt bacznie przyglądał się ładnej uczennicy, rojąc sobie w głowie różne niewybredne myśli, a i sam siebie do tego grona też zaliczył – cóż za szczerość!
Wiele tekstów piosenek napisał znacznie wcześniej zanim jeszcze osiągnął światową sławę, rozsądnie przechowując je w szufladzie, by czekać na swój czas i byśmy to my mogli je nucić i słuchać w autobusach, metrze, na ławce czy w domu. Tak było ze słynną piosenką Roxanne. Rozpoznawalną już od pierwszych taktów. Pomieszanie rytmu tanga z reagge dało w rezultacie utwór, który łatwo wpada w ucho, a nucił go nawet Eddie Murphy w filmie 48 godzin. Można powiedzieć, że Roxanne to sygnał rozpoznawczy grupy Police. Po latach Sting wspominał: To fantastyczne uczucie, gdy pisze się piosenkę, którą każdy może zagwizdać. A i temat jak na owe czasy był bardzo kontrowersyjny. Czyż można pisać o prostytutce?! Przecież to obraza dobrego smaku i obyczajów. Są, a jakoby ich nie było, jak można poruszać takie tematy? – dziwiono się w brytyjskiej prasie. BBC mówiło wszem i wobec o nieprzyzwoitym tekście. Kiedy nieznany nikomu zespół Police przebywał na jednym z wyjazdów w Paryżu, Sting widział z okna taniego hotelu jak wieczorem na ulicę wychodzą młode dziewczyny w wiadomym celu. Nie dziwiła go ich profesja. Był zaskoczony jednak faktem, że piękne francuski szukają męskiego towarzystwa, podczas gdy bardziej odpowiednie byłoby to dla „pięknych” Brytyjek.
Kariera muzyczna Stinga rozpoczęła się w 1970 r. kiedy zaczął współpracować z jazzowym zespołem o nazwie The Newcastle Big Band (zawsze był koneserem i miłośnikiem jazzu), by dwa lata później założyć własną grupę The Last Exit, z którą nagrał singla i niedokończoną kasetę demo. Prowincjonalna popularność, bardzo krucha i nie rokująca nadziei, zmusiła go do powzięcia poważnych decyzji. Pierwsza to ślub z irlandzką aktorką teatru szekspirowskiego Francis Tomelty, a druga to porzucenie pracy zawodowej w szkole i mocne postanowienie poświęcenia się profesjonalnej karierze muzycznej. Ale jak to zrobić? To, że ktoś coś lubi wcale nie oznacza, że zostanie dostrzeżony, nawet jeśli tworzy coś porządnego, ba! – wybitnego. Przez pewien czas utrzymuje się z zasiłku dla bezrobotnych. Ma ukończony pierwszy semestr studiów anglistycznych na Uniwersytecie w Coventry, no i trochę doświadczenia zawodowego w różnych profesjach. Przenosi się do Londynu, gdzie przez pewien czas wraz z małżonką i dzieckiem mieszka u przyjaciółki Francis, której znajomości w świecie producentów reklam będzie potrafił wykorzystać. I tu łut szczęścia, w 1976 r. spotyka perkusistę grupy Curved Air Stewarda Copelanda. Ten skądinąd znany perkusista i kompozytor jest najmłodszym synem byłego agenta CIA Milesa Copelanada i Lorraine Adie – znanej pani archeolog.
Po pierwsze to on namówił Stinga do przeniesienia się do Londynu, gdyż tylko tam można było być dostrzeżonym przez wielkie wytwórnie płytowe i show biznes, który decydował czy utwór zyska popularność, czy też przepadnie bez wieści. Po drugie Steward miał niezwykłe wyczucie rynku, albowiem to on był pomysłodawcą nazwy zespołu, który od 1978 r. rozpoczął podbój scen i list przebojów – The Police. Dlaczego? Proste – rzeczownik ten jest używany bardzo często w środkach masowego przekazu, cokolwiek się nie dzieje na miejscu jest zawsze policja, policja ściga, ustala, prowadzi śledztwo, patroluje itp., itd…., czyli ilekroć pojawi się Police to ludzie będą to jednoznacznie kojarzyć. Chwyciło? A jakże. W Londynie spotkali pochodzącego z Korsyki gitarzystę Henry’ego Padovani, by z nim nagrać pierwszy utwór na singlu Fall Out. Wkrótce w czerwcu dołącza do nich znakomity gitarzysta Andy Summers. Police to dzieło przypadku. Summers spotkał wcześniej Copelanda i Stinga, nawet rozmawiali o muzyce i ewentualnych możliwościach wspólnego grania, jednak nic z tego nie wyszło. I wreszcie… znowu przypadek. Pewnego dnia w 1977 r. Sting i Copeland naradzali się co zrobić z Padovanim, którego zdolności muzyczne pozostawiały wiele do życzenia. Copeland jechał gdzieś metrem, do którego przypadkowo wsiadł Summers. Wysiedli, poszli do pubu i zaczęli poważnie rozmawiać o współpracy. Po latach Andy Summers wydał książkę zatytułowaną One Train Later, no bo właśnie wystarczyło by wsiadł do pociągu, który jechałby parę minut później i nigdy nie doszłoby do zejścia się grupy Police w swoim klasycznym składzie. Przez krótki czas Police to kwartet, by niebawem po odejściu Padovaniego (nie umiał grać na gitarze, znał bowiem tylko kilka chwytów) ugruntować swój wizerunek jako trio – gitara basowa Sting, perkusja Steward Copeland i gitara prowadząca Andy Summers.
Czy było trudno? Bez wątpienia. Sting po latach przyznawał, że najbardziej zależało mu na tym, by nie zaciągać żadnych kredytów, wówczas bowiem byłby niewolnikiem firmy fonograficznej (wielu tak niestety robiło). Wiele kłopotów przyniósł przecież kontrakt z wytwórnią Virgin Richarda Bransona zawarty na prawa autorskie do utworów Stinga. Sting chyba dobrze znał się na biznesie, zwłaszcza w tej materii, bo wystarczy posłuchać pochodzącego z 1976 r. nagrania Pink Floyd Have a Cigar (na płycie Wish You Were Here), by zrozumieć mechanizm wkręcania młodych zdolnych muzyków do pracy na rzecz wielkich korporacji muzycznych. No i liczyło się wyczucie, otóż u progu zakładania zespołu The Police Sting spotkał się ze sławnym muzykiem Billym Ocean, który proponował mu współpracę za całkiem pokaźne honorarium. Dla żyjącego jeszcze z zasiłku muzyka musiała to być kusząca propozycja. Jednak odmówił. I miał rację Ocean zatrudnił kilku muzyków, którym po kilku miesiącach w miłych słowach podziękował za współpracę. Chyba czasami lepiej się wstrzymać niż brnąć w biznes, który nie ma przyszłości, bo to biznes u kogoś, a nie własny, za który ponosi się osobistą odpowiedzialność. Sting zawsze wolał ją sam kreować, nie chcąc żyć według zasad wyznaczanych przez innych. A tak się jakoś składa, że ci, którzy je wyznaczają sami ich nie przestrzegają. Tych nie znosił szczególnie. Our So called leaders speak, with words They try to jail ya, they subjugate the meak, but it’s a rethoric of failure – tak śpiewał na czwartej płycie Ghost in the Machine w utworze Spirits in the Material World.
Roxanne, o której wcześniej wspominaliśmy zyskała popularność, ale według cenzury była „nieprzyzwoita”, toteż nie mogła odnieść natychmiastowego sukcesu. Podobnie rzecz miała się z piosenką I Can’t Stand Losing You, albowiem w tekście dopatrzono się motywów gróźb samobójczych, co jak ujęła cenzura mogło skłonić słuchaczy do tak drastycznych decyzji. I wtedy pojawił się Miles Copeland Jr., brat Stewarta, który został managerem zespołu. Znowu trafny wybór. Tym razem chodziło nie tylko o kontrakty, te muzycy dokładnie czytali i znali się na sprawie, ale o tytuły płyt. Jak zrobić, by wyróżnić się z tłumu, by tytuły tak jak piosenki były natychmiast rozpoznawalne. Miles znalazł metodę – nadajmy tytuły nic nie znaczące i łatwo wpadające w ucho. Tak powstały doskonałe zbitki słowne jak Outlandos d’Amour czy Reggatta de Blanc. To pierwsze dwa krążki – każdy doskonały i dopracowany pod każdym względem. Outlandos d’Amour odniosło sukces, który jeszcze nie przełożył się na finanse i zresztą co ciekawe cieszyło się większą popularnością w Stanach Zjednoczonych niż w rodzimej Wielkiej Brytanii. Ale już Reggatta de Blanc, pomimo że początkowo znowu bardziej znana w Stanach Zjednoczonych niż na Wyspach Brytyjskich to struga pieniędzy. Któż nie pamięta wspaniałych rytmów i rymów Message in a Bottle, w których Sting … is Sending Alarm S.O.S. czy The Bed’s Too Big Without You, kiedy bez Ciebie Kochanie Everyday’s Just the Same. Reggatta de Blanc to wystrzał w kosmos i jak twierdził Sting płyta dopracowana pod każdym względem. Inaczej aniżeli w przypadku wielu innych przedstawicieli show biznesu presja popularności nie przełożyła się u Police na nadużywanie narkotyków czy alkoholu bądź skandalizujących zachowań. Trio stanęło wobec wymagań publiczności, by szybko tworzyć nowe utwory, wzbogacać je i tak naprawdę być obecnym na rynku fonograficznym. W efekcie, jak twierdzi, powstała w 1980 r. płyta Zenyatta Mondatta, którą zespół uznał za kiczowatą i mało dopracowaną. Popularność ich była już jednak tak wielka, że nowy krążek został przyjęty z entuzjazmem i to jeszcze większym niż poprzednie dwa.
To właśnie wówczas pojawił się motyw Don’t Stand so Close to Me, czy też nieco przewrotny utwór utrzymany w stylu reagge Man in a Suitcase ukazujący życie na walizkach, a w którym co rzadko wówczas wykorzystywali Policjanci pojawiły się głosy z zewnątrz – chodzi o nagraną zapowiedź z lotniska Heathrow (dotychczas była to domena Pink Floyd). Znamienne, że za wartościowy utwór grupa uznała dramatyczny utwór Driven to Tears ilustrujący niemoc wobec „umierania trzeciego świata”, o którym wszyscy politycy i działacze tak chętnie rozprawiają. Wszystkiemu temu wtóruje retoryka otaczającego nas wszystkich banału: De dododo, de dadada – wszak jest w niej również podtekst retoryki polityków i ich pustych wypowiedzi, którymi karmiony był brytyjski wyborca końca lat 70.
W tym czasie Sting rozwija również swoja karierę filmową. Do biznesu filmowego trafił dzięki reklamom telewizyjnym. Jedną z pierwszych była pochodząca z 1977 r. reklama biustonoszy, w której zagrał razem z brytyjską aktorką Joanną Lumley czy gumy do żucia. Kiedy reżyser wyrażał niezadowolenie z jego braku zaangażowania (no bo jak reklamować gumę do żucia?) Sting po prostu wdrapał się na stół i zaczął głośno krzyczeć i pluć na wszystkie strony. Tak naprawdę przemawiał przez niego gniew, ale tak skutecznie, że jego nerwy zostały ocenione bardzo wysoko, co przełożyło się na odpowiedni ekwiwalent finansowy. Niebawem w 1979 r. przyjmie propozycję od Franca Roddama, by zagrać epizodyczną, ale niezmiernie ważną rolę w filmie Quadrophenia. Ekscentryczny idol modsów, noszący włosy koloru jasny blond i długi skórzany płaszcz jest duchowym przywódcą ruchu zwalczającego rockersów. Z kolorem włosów wiąże się bardzo istotny epizod dla grupy Police. Otóż pewnego dnia, jeszcze przed ukończeniem prac nad krążkiem Reggatta de Blanc policjanci ufarbowali włosy na kolor jasny blond, odmłodziło ich to i… jak sami później wspominali ich przyszłość stała się jaśniejsza. Sam Sting w późniejszych czasach występował w wielu filmach, ale za jedną ze swych najważniejszych ról uznał postać Martina Taylora w filmie Brimestone and Trickle (Syrop z siarki i popiołu). Sztukę Dennisa Pottera reżyserował Richard Locraine, który pierwotnie planował obsadzenie w tej roli Davida Bowie’go. Ale nawet on odmówił grania tak dwuznacznej postaci. Dlaczego tak kontrowersyjnej? Ano dlatego, że chociaż w swej istocie sztuka dotyczy problemu dobra i zła, to nie znajduje dla nich rozgraniczenia. Martin Taylor jest zarazem zły i dobry. Jak sam Sting przyznawał, rola ta była trudna i zmuszająca do zastanowienia się nad problemem dobra i zła, jakże często bowiem dobre chęci przynoszą złe rezultaty, a złe chęci mogą mieć bardzo pozytywny efekt. I na tym właśnie polega umiejętność odnalezienia się w życiu. Nie jest aktorem wziętym, powiedzmy kasowym, ale niezwykle ambitnym. Przyjmuje propozycję od Davida Lyncha zagrania w filmie Diuna, a jednocześnie odmawia Martinowi Scorcese w Ostatnim kuszeniu Chrystusa. Sam selekcjonuje propozycje i tak też dzieje się z utworami muzycznymi. Nie komponuje sam, ale jego utwory to 90% muzyki Police. O ile wcześniej to Copeland miał wpływ na grupę, o tyle od drugiej płyty to Sting ma wyczucie do dobrych i złych utworów i co ważne… jest przekonany, że pisze i tworzy muzykę lepszą od kolegów. Chyba się jednak nie mylił.
Nagrany w 1981 r. longplay Ghost in the Machine jest uznany przez grupę za znaczące osiągnięcie muzyczne. Tło muzyczne wzbogaca dźwięk syntezatorów, wykorzystywanych dodajmy oszczędnie i instrumentów dętych jak saksofon. Furorę na rynku zrobi wydany w 1983 r. album Synchronicity czyli Synchronia. Oddany koncepcji, że w życiu ogromne znaczenie ma właśnie przypadek, Sting zaczerpnął tytuł płyty z teorii Karla Gustava Junga mówiącej o przypadkowości, która może nabrać w życiu znaczenia, może stać się dla nas nauczką oczywiście przy wyciągnięciu wniosków. Dwa sztandarowe utwory na Synchronicity to Every Breath You Take i Wrapped Around Your Finger. Oszałamiającemu sukcesowi albumu towarzyszą niesnaski I kłótnie w zespole. Zresztą nie wytworzyły się raptem w 1983 r. Dla Stinga najważniejsze było być zawsze panem swojego losu, tworzyć według własnych zasad i własnego gustu, być arbitrem we własnych kompozycjach. Rozpad grupy został ogłoszony w 1984 r.
Ale dodajmy, karierę solową z rozmachem można prowadzić wówczas, gdy ma się na tyle pokaźne konto, że ewentualny „mierny” sukces rynkowy nie będzie oznaczał finansowej katastrofy. Od 1985 r. Sting nagrywa solowo. Po pierwszej dość dobrze przyjętej płycie The Dream of the Blue Turtles, gdzie między innymi w piosence Russians wyraża przekonanie, że Rosjanie również nie chcą katastrofy nuklearnej, bo przecież też mają dzieci (o jakże to wyzywające w stosunku do Sowietów), przychodzi kolej w 1987 r. na arcydzieło Nothing Like a Sun. Stąd przecież pochodzi utwór Englishman in New York, który choć poświęcony znakomitemu gawędziarzowi Quentinowi Crispowi ilustruje różnice między Brytyjczykiem z klasą (I don’t drink coffeee I take tea my dear, I like my toast done on one side, you can hear it in my accent when I talk, I am Englishman in New York) a Amerykanami. Ten chodzący z laseczką nowojorskimi ulicami brytyjski dżentelmen (gentleman will walk but never run) z pewnym przekąsem mówi o tym, że jest obcy, jest obcym Brytyjczykiem w Nowym Jorku. Ale Nothing Like a Sun to również tak wspaniałe utwory jak Be Still my Beating Heart, Sister Moon czy History Teach Us Nothing. Następne albumy jak Soul of Cages czy Sacred Love to również sukcesy, choć bardziej stonowane.
I może jeszcze jeden przypadek w życiu Stinga. Otóż niegdyś w 1978 r. Sting odwiedził żonę Frances Tomelty w teatrze (grała u boku Peter O’Toole’a w Królu Learze Williama Shakespeare’a), której po występie gratulował talentu. W tle za nią stała nikomu nie znana statystka Trudie Styler. Rozpad małżeństwa z Frances w 1981 r. był tylko kwestią czasu. Od 1983 r. jego towarzyszką życia jest Trudie, z którą w związek małżeński wstąpił dopiero w 1992 r.
W międzyczasie muzycy megagrupy Police nagrywali osobno, w tym również partie muzyki klasycznej, filmowej itp W 2006 r. nastąpiła reaktywacja grupy, która rozpoczęła wspólne koncertowanie. Po latach spotkało się trzech multimilionerów, każdy z własnym doświadczeniem artystycznym i własnym poglądem na sztukę. Niezależnie od tego, czy jeszcze kiedykolwiek panowie zagrają razem jako trio ich koncerty przynosiły krociowe zyski, każda trasa koncertowa to mniej więcej ok. 100 mln. funtów. Grupa koncertowała wspólnie do 2008 r. i chociaż nie ma oficjalnego komunikatu o rozwiązaniu (reaktywowanie dawnych grup jest wszak niezwykle modne) to chyba śmiało można powiedzieć, że zbyt długo grali osobno i każdy z nich jest zbyt dużym indywidualistą, by podporządkować się stylowi pozostałych członków grupy.
Choć majątek Stinga szacowany jest na ponad 180 mln funtów pozostał on artystą w pełnym tego słowa znaczeniu. Daleki od pozerstwa, udawanego współczucia dla ofiar kataklizmów angażuje się w działalność charytatywną, co wynika z jego przekonań politycznych. Nie robi tego, bo jest to mile widziane, ale może sobie na to pozwolić z własnej nieprzymuszonej woli, nikt przecież nie będzie go z tego rozliczał w postaci głosów wyborczych czy reklamy nabijającej sprzedaż płyt.
Mieć pieniądze, pomóc szczęściu to jedno, ale pozostać dżentelmenem to wielka klasa.
Piotr Ostaszewski
Moja lista przebojów wszechczasów
Największy hit grupy the Police – Wrapped around your finger (Owinięty wokół twojego palca).
Album: Synchronicity, 1983
Adres internetowy: https://www.youtube.com/watch?v=svWINSRhQU0
Na jednym z internetowych blogów (http://mojtopwszechczasow.blogspot.com/2011_01_01_archive.html) znalazłem niezwykle ciekawą opinię na temat utworu Wrapped around your finger. Autor pisze: to dla mnie znacznie lepszy kawałek aniżeli bardziej znane Every breath you take. I w tym i w tamtym utworze widać było brak smaczków muzycznych (gitarowych Andy’ego). Ale cóż, ta piosenka z bardzo widowiskowym teledyskiem jest bajeczna. Podzielam zdanie autora bloga. Muszę dodać kilka słów komentarza. Zarówno Every breath you Take, jak i Wrapped around your finger święciły triumfy, ale oba dotyczą tego samego tematu. W tekstach trudno doszukać się czegoś inspirującego, ja powiedziałbym że są w pewnym sensie depresyjne, ale i refleksyjne. Sting podobnie jak Roger Waters z Pink Floyd bacznie obserwował zachowania ludzkie i daleki był od optymizmu.
O czym właściwie mówi Wrapped Around Your Finger? Chodzi o psychiczne zniewolenie, a może nawet psychiczny areszt domowy. Przez większość utworu Sting pozostaje pod kontrolą drugiej osoby i chyba nie chodzi tu o kobietę. Jak sam mówi: Bohaterem tego poniekąd alchemicznego utworu jest najpewniej mój przyjaciel – zawodowe medium i nauczyciel tarota. A więc nie chodzi o jakąś zawiedzioną miłość, tylko o swoiste metafizyczne usidlenie. Ty masz mnie za uczniaka (young apprentiece), ja zaś przyszedłem do ciebie po wiedzę. Niczym zahipnotyzowany wpatruję się w twą złotą obrączkę. Jestem tu, gdyż poszukuję wiedzy, której nigdy nie zaczerpnę z żadnej uczelni.
Tak naprawdę to znalazłem się między młotem a kowadłem. Bo tak należałoby według mnie rozumieć słowa – jestem między Scyllą i Charybdą. (caought between Scylla and Charybdis). Niewątpliwie mamy do czynienia z intelektualistą w pełnym tego słowa znaczeniu. Scylla i Charybda to mityczne postaci uwiecznione w epopei Homera Odyseja. Ba! Znamy nawet miejsce ich występowania. To Cieśnina Mesyńska. Scylla to zamieniona w sześciogłowego potwora nimfa tworząca wielkie fale, naprzeciw której zasiadała siejąca wiatr Charybda. Nietrudno domyśleć się, że chodzi o prądy morskie, które pochłonęły niejednego żeglarza. Starożytni Grecy spersonifikowali je, by nadać im bardziej konkretny wymiar – oczywiście zdecydowanie niszczycielski. Ale Sting wplótł również wątki Doktora Faustusa i Ucznia czarnoksiężnika, gdzie mówiąc oględnie chodzi o zaprzedanie duszy samemu diabłu. Zwłaszcza ta druga opowieść (Uczeń czarnoksiężnika) ilustruje postać młodocianego ucznia, który eksperymentuje poza wzrokiem swego nauczyciela.
Całość utworu kończy niezwykle dobrze przemyślana sentencja – i w końcu będzie tak, że to ty będziesz owinięty wokół mojego palca. Wspaniałe zakończenie. Zwięzły w słowach Sting pokazuje, że nauczony różnych sztuczek w końcu stanie się panem sytuacji.
Teledysk, choć mało ekspresyjny, wydaje się jednak mieć pewien wątek inspirujący, mianowicie – krążę po ciemnym pomieszczeniu wokół świec i w końcu burzę całą konstrukcję. Reżyserowali go Kevin Godley i Lol Creme. Jednak, co godne podkreślenia, w zasadzie nie było żadnego scenariusza i to sam Sting w końcu wpadł na pomysł, aby na zakończenie stworzyć coś wybuchowego – coś wywrotowego, co zmieni przynajmniej wizualnie nastrój tego, o czym śpiewa. Wszak rozwalanie świec przychodzi w momencie, gdy tekst mówi o odwróceniu ról – ty będziesz teraz owinięty wokół mojego palca.
Zresztą posłuchajcie i obejrzyjcie sami –
https://www.youtube.com/watch?v=svWINSRhQU0