Ewa Denikiewicz-Piacentile, mimo że od 40 lat nie przebywa na stałe w ojczyźnie, niezwykle pozytywnie propaguje kulturę polską oraz postawę kobiet przedsiębiorczych w kraju i za granicą. Wspiera środowiska polonijne we Włoszech, jak i w Stanach Zjednoczonych, pełniąc funkcje m.in. wiceprezes Polsko-Amerykańskiej Izby Gospodarczej Florydy i Obu Ameryk czy Prezes Międzynarodowego Instytutu Kultury Polskiej w Padwie.
Urodziła się w Krakowie, gdzie się wychowywała i ukończyła szkołę podstawową. Potem wraz z rodzicami wyjechała do Ghany, gdzie tata pracował jako lekarz. Mówił po niemiecku, więc rodzinę skierowano do małej miejscowości – Sogakope, w której Niemicy budowali most na rzece Volta.
– Przez pierwszy rok mieszkałam praktycznie w buszu – wspomina pani Ewa. – Była tam tylko jedna szkoła średnia. Przedmiotów ścisłych uczyli nauczyciele z Moskwy. Poziom był raczej niski, dlatego program szkoły polskiej przerabiałam w domu z mamą. Wróciłam na ostatni rok maturalny do Polski i okazało się, że znam język rosyjski lepiej niż moi rówieśnicy.
Po maturze zdanej w Polsce wyjechała do Ghany, a potem do Stanów Zjednoczonych, gdzie zamieszkała z rodzicami. Planowała studiować medycynę. Okazało się to jednak niemożliwe, za to bez problemu dostała się na studia medyczne w Padwie.
– Amerykanie w tych czasach uważali, że szkoda miejsca na medycynie dla kobiet – sięga pamięcią wstecz. – Nie rozumiałam tego, zwłaszcza że w mojej rodzinie kobiety zawsze pracowały. Mama była adwokatem, a ciotki i kuzynki były lekarzami. Moja jedyna szansa na studiowanie medycyny była więc w Padwie.
Rodzice zostali w Stanach Zjednoczonych, a ona sama pojechała do Włoch. Nie było jej łatwo. Tym bardziej, że gdy chciała zadzwonić do rodziców, musiała godzinami czekać na połączenie, które w dodatku było bardzo kosztowne. Komórek wtedy jeszcze nie było.
– Ale studia zrekompensowały mi wszystko – dodaje z uśmiechem. – No i tam poznałam mojego męża, też studenta medycyny, Amerykanina. On wrócił do Stanów wcześniej, a ja dołączyłam do niego po dyplomie. Mieliśmy pracę, zamierzaliśmy kupić dom, urodziła nam się córka… Ale pewnego dnia doszliśmy do wniosku, że chcemy jednak żyć we Włoszech. Więc wróciliśmy. Zrobiłam specjalizację stomatologiczną, otworzyłam własny gabinet.
Gdy ktoś, kto jej nie zna, pyta czasem Panią Ewę, skąd jest, ona długo się nie zastanawia.
– Dziś rano obudziłam się w Krakowie, więc jestem z Krakowa – wyjaśnia – ale mój dom jest ciągle w Padwie. Dom jest również w Stanach, tam jest moja mama. Zawsze tam, gdzie jest mama, tam jest mój dom. W Krakowie wynajmuję mieszkanko. Przyjemne, w dobrym miejscu, dwa kroki od teatru Słowackiego, obok którego się wychowałam. Kiedyś, jak pamiętam, był to wielki plac zabaw, a teraz jest zupełna pustynia. Wtedy wszystkie dzieci z całego śródmieścia tam się bawiły. To było bardzo fajne. Wiele zacnych osób tam się wychowało.
Doktor Piacentile sporo czasu spędza ostatnio w Polsce. Pracuje trochę w kraju, trochę we Włoszech. Ostatnio zainteresowała ją praca nad tzw. second opinion. W Stanach Zjednoczonych wielu lekarzy jest zadowolonych, jeśli pacjent prosi o konsultację drugiego specjalistę. W Europie, nie wyłączając Włoch, sytuacja jest trudna dla lekarzy. – Nie wiem, dlaczego – dziwi się. – Przecież to miło usłyszeć od innego lekarza, że myśli tak samo, albo że prowadził już takiego pacjenta i ma większe doświadczenie. Także odpowiedzialność rozkłada się na dwóch specjalistów. Sama jestem teraz pacjentką, walczę z nowotworem i chcę, żeby lekarze, zarówno ten we Włoszech, jak i ten w Stanach Zjednoczonych, mogli mnie prowadzić wspólnie. Nie było to łatwe, jest lepiej, a dla mnie jest to konieczne, ponieważ chcę jeździć i odwiedzać mamę.
Stworzyliśmy rodzinę z tradycjami polsko-amerykańskimi we Włoszech
W domu państwa Piacentile w Padwie zawsze mieszały się dwie, a nawet trzy kultury: polska, włoska i amerykańska. – Moja córka Kasia jest już dorosła, wyszła za Włocha, ma czteroletnią córeczkę – opowiada. – W naszym domu w Święto Dziękczynienia zawsze był indyk na stole. Za to Wigilię przygotowujemy po polsku, tradycyjnie musi być opłatek, uszka, ryby i inne przysmaki. Wakacje spędzaliśmy głównie w Polsce, przynajmniej dwa tygodnie. Staraliśmy się, by Kasia bawiła się z rówieśnikami. Dzięki temu córka nauczyła się języka polskiego i mówi bardzo dobrze. Jak chodziła do przedszkola, mówiła, że jest pół Polką, pół Amerykanką, a pół Włoszką. Włoszką wprawdzie nie była, ale wszyscy wokół niej byli, więc ona też chciała. Myślę, że takie międzynarodowe przygotowanie i wychowanie dało jej inne spojrzenie na świat. Ma bardzo dobrą pracę, którą kocha. Jest chirurgiem twarzowo-szczękowym. Operuje maleńkie dzieci z rozszczepem wargi i podniebienia. Jest w tym naprawdę bardzo dobra.
Ponieważ rodzina córki pani Ewy jest otwarta na tradycje panujące w krajach, z którymi jest związana, kultywowane są tam różne zwyczaje. – Kasia razem z wnuczką obchodzą amerykańskie Halloween – mówi Pani Ewa. – Dla dzieci jest to świetna zabawa, ale jeśli są w Polsce, idą na cmentarz, w końcu to również dzień Wszystkich Świętych. To takie połączenie dwóch odmiennych tradycji. Dzieci nie widzą w tym nic nienormalnego.
Padwa, gdzie mieszka z bliskimi, jest dla Polski wyjątkowa. To uniwersyteckie miasto, centrum można zwiedzić na piechotę. Tu mieszkał i studiował Mikołaj Kopernik. Na Prato della Valle, największym placu w mieście, wśród 78 posągów upamiętniających historyczne postaci, mamy królów Jana Sobieskiego i Stefana Batorego. W bazylice św. Antoniego Padewskiego jest polska kaplica. Natomiast w katedrze – Duomo, warte obejrzenia są witraże Polaka, profesora Ryszarda Demela, żołnierza II Korpusu Armii generała Andersa, który poświęcił 10 lat życia na ich wykonanie unikalną metodą refrakcyjną. Składają się one z 27 tysięcy kolorowych szkiełek (polecam na Youtube obejrzenie filmu Le vetrate al Duomo di Padova). W jednej z uniwersyteckich sal można z kolei podziwiać portrety 40 najważniejszych uczonych, którzy tu studiowali bądź wykładali. Siedmiu z nich to Polacy. Wnieśli oni znaczący wkład Polski w działalność uniwersytetu padewskiego.
Sławić imię Polski można w różny sposób
Już w czasie studiów we Włoszech doktor Ewa Piacentile działała społecznie. – Najpierw angażowałam się i pomagałam w przeglądzie polskich filmów organizowanym przez Konsulat. – wyjaśnia. – Potem były wystawy malarstwa, ikonografiki, rzeźby, spotkania kulturalne.
Później przyszły czasy politycznej transformacji w Polsce. Włoska polonia, w tym Pani Ewa, aktywnie pomagała krajowej opozycji. – Za komuny, gdy Solidarność dochodziła do głosu, zbieraliśmy prowiant i wysyłaliśmy do Polski – wspomina. – Potem pomagałam osobom, które razem z dziećmi emigrowały do Włoch. Potrzebowali wsparcia, bo trudno było maluchom odnaleźć się w nowym systemie edukacji. Aktywnie uczestniczyłam też w tworzeniu szkół języka polskiego we Włoszech i stworzyłam pierwszą polską szkołę społeczną w Padwie i pomagałam w założeniu następnych. Interesowałam się losami dzieci adoptowanych z Polski. Jako prezes AIPP i Stowarzyszenia Polsko-Włoskiego w Padwie, we współpracy z gminą żydowską i urzędem miasta Padwy przygotowaliśmy poruszającą wystawę o obozie Auschwitz-Birkenau. Na otwarciu było ponad 400 osób.
Ewa Piacentile jest założycielką Międzynarodowego Instytutu Kultury Polskiej w Padwie. Od kilku lat reprezentuje też Włochy w Kongresie Oświaty Polonijnej, której jest jednym z członków założycieli. Ostatnim działaniem Pani Ewy w Polsce był kongres „Go Americas”, który odbył się w Krakowie. Został zorganizowany dla polskich firm, oferując im nowe rynki. – Następny planujemy zorganizować w Warszawie, w końcu maja. Będzie to w czasie dużych targów China Home Fair Show – zapowiada Pani Ewa. – Polska od kilku lat staje się logistycznym partnerem dla wielu państw, jestem z tego bardzo dumna. To nie jedyne tego rodzaju przedsięwzięcie, o jakim myśli. W tym roku razem z CIC zamierza zorganizować medyczny kongres w Krakowie. Będzie to bardzo ważne międzynarodowe spotkanie, na które zaproszenie otrzymają najlepsi naukowcy z całego świata. Będzie to ważne wydarzenie przede wszystkim dla Krakowa i jego uczelni.
Zdrowie jest teraz najważniejsze
Od wielu lat ma poważne problemy ze zdrowiem. – Choroba otworzyła mi oczy na wiele rzeczy – wyznaje. – Możliwość przebywania w wielu miejscach na świecie pozwala mi na dostęp nie tylko do medycyny tradycyjnej, ale także do medycyny naturalnej. Wszędzie pracują bowiem lekarze, którzy mogą nam pomóc, ale mamy też naturę, z której dobrodziejstw można korzystać.
Marzy o powrocie do Afryki, ale wie, że jest to niemożliwe, ponieważ w Ghanie nie ma opieki medycznej, a ryzyko jest bardzo duże. Teraz ciągnie ją na Florydę, gdzie mogłaby cieszyć się tamtejszym słońcem i cudownym, nadmorskim klimatem. Pomimo poważnych problemów, wciąż chce pomagać innym, ale…
– Chciałabym mieć lepsze zdrowie – mówi z nadzieją. – Jak będzie zdrowie, reszta przyjdzie sama.
Paulina Zdancewicz