Rozmowa z Michałem Smółką – wybitnym artystą malarzem, nominowanym do tytułu Lider z powołania i jego żoną Małgorzatą, właścicielką gospodarstwa rolnego, na bazie którego utworzyła Sekcję Jeździecką Poniatowa – nominowaną do tytułu Kobieta Charyzmatyczna. Prace Michała Smółki są eksponowane w galerii Dwa Światy w Kazimierzu Dolnym. Są zapalonymi podróżnikami oraz obserwatorami życia… Na co dzień żyją w otoczeniu lasów i sztuki.
Michale, kiedy zacząłeś malować?
MS: Rysuję i maluję odkąd pamiętam. Pochodzę z Krzeszowic (woj. małopolskie), mieszkałem tam kilka lat, a potem z rodziną przeprowadziłem się na Śląsk. Wywodzę się z robotniczej rodziny, tradycji związanych ze sztuką w domu nie było, ale chciałem uczyć się w liceum plastycznym. Nie udało się, spóźniłem się z tym pomysłem, nie zdążyłem złożyć teczki na egzamin, więc poszedłem do liceum zawodowego i tam zrobiłem maturę. Zdobyłem zawód mechanika obróbki skrawaniem. W zawodzie pracowałem tylko pół roku, bo to nie był mój świat. Zatrudniłem się w dekoratorni, chodziłem na zajęcia kółka plastycznego w Mysłowicach. Tam poznałem kilku artystów malarzy, m.in. świetnego Mariana Wilczka. On wtedy studiował w Akademii Sztuk Pięknych w pracowni Jerzego Dudy-Gracza. Zobaczył moje prace i namówił mnie, żebym zdawał na ASP. Chciałem pójść na rzeźbę, zaniosłem jednak teczkę z pracami na Wydział Grafiki ASP w Katowicach – bardziej z ciekawości jak wygląda egzamin i z brakiem wiary, że się dostanę. Podczas egzaminów praktycznych, które wszystkie zaliczyłem, prof. Duda-Gracz powiedział mi: „ty chłopie będziesz malował”. Miałem trzy dni na przygotowanie się do egzaminu teoretycznego, a kursu historii sztuki w szkole średniej nie było w programie. Dostałem się, a po pierwszym roku już byłem w słynnej pracowni Jerzego Dudy-Gracza. Wielu artystów wywodzących się z tej pracowni to wybitni malarze, Duda-Gracz potrafił rozwijać indywidualności. Dyplom z grafiki – robiłem z plakatu – i dodatkowo z malarstwa. Napisałem oczywiście krótką dysertację na temat tego, co namalowałem. Dobrze mi zrobiły te studia i wiele nauczyły, rozmowy, dyskusje, konfrontacje z kolegami twórcami i profesorami bardzo mnie rozwinęły. Są tacy, którzy mówią, że niepotrzebnie studiowali, ja uważam, że to była świetna grupa i dobrze się tam czułem. Większość osób ukończyła wcześniej licea plastyczne, oni już na pierwszym roku potrafili stworzyć dzieło, ja dopiero się uczyłem. Zajęcia z rzeźby miałem u Bronisława Chromego, uczyli mnie też tacy wybitni artyści jak Roman Nowotarski, Tomasz Jura.
Jak się poznaliście?
MS: Poznałem Gosię w 1979 r. na koncercie Erica Claptona w katowickim Spodku, jeszcze wtedy studiowałem. To był legendarny koncert, albowiem uzbrojone oddziały milicji zajęły pierwsze dwa rzędy, a kiedy Clapton zachęcił ludzi, żeby podeszli bliżej sceny w ruch poszły pałki i gaz. Zszokowany artysta następnego dnia nie zagrał koncertu. A my niewiele później się pobraliśmy, a miesiąc przed uzyskaniem dyplomu zostałem ojcem Mateusza.
MS: W szkole pracowałem tylko rok. Na koniec zrobiłem wystawę i dyrektor zastosował cenzurę. Przerabialiśmy „Sąd ostateczny” Memlinga i dzieci namalowały swój sąd ostateczny, portretując nauczycieli, rodziców, kolegów. Dyrektor nie zgodził się, żeby te rysunki zawisły na ścianie.
GS: Poradziliśmy sobie. Wynajęliśmy mieszkanie, otworzyliśmy firmę, najpierw warzywniak, potem szyłam sukienki, mieliśmy sklepik. Michał malował i wysyłał obrazy na konkursy. W 1988 r., kiedy Mateusz miał 5 lat, umarł mój dziadek i odziedziczyłam po nim gospodarstwo rolne w Poniatowej. Przeprowadziliśmy się tutaj. Zastaliśmy dom w stanie surowym, świnie, kury. Wszystko tu zrobiliśmy sami. Potem okazało się, że w pobliżu jest Kazimierz nad Wisłą. Michał zaczął chodzić na rynek i malować, a ja znalazłam stadninę i spełniłam marzenie mojego życia: kupiłam konie, na kredyt. Ta przeprowadzka to było najlepsze, co w życiu mogliśmy zrobić. W 1992 r. otworzyłam Sekcję Jeździecką Poniatowa, mieliśmy zawodników, i wykształciliśmy wielu instruktorów. Muszę powiedzieć, że nigdy nie oddawaliśmy koni na mięso, tak jak niektórzy, utrzymywaliśmy je do końca, do naturalnej śmierci. Przez pewien okres prowadziłam też gospodarstwo agroturystyczne, wynajmowaliśmy całe piętro naszego domu.
MS: Otworzyliśmy również firmę reklamową w Poniatowej. Robiliśmy różne projekty graficzne, m.in. szyldy.
GS: Wszystko ułożyło się z czasem. Michał zaczął sprzedawać swoje obrazy. Kazimierz okazał się gościnny. Naprawdę dobrze nam się tu żyje w otoczeniu lasów i sztuki.
MS: Poznawałem środowisko artystyczne, zaprzyjaźniłem się między innym z Jurkiem Gnatowskim, Janem Wołkiem, Andrzejem Kołodziejkiem. Zostałem współzałożycielem Kazimierskiej Konfraterni Sztuki i Stowarzyszenia Akwarelistów Polskich.
Jaki rodzaj malarstwa uprawiasz?
MS: Malarstwo sztalugowe, pastelowe i akwarelowe. Mój kolega mówi, że to jest takie malarstwo intuicyjne. Kiedy kończyłem uczelnię w 1983 r. był stan wojenny, który niewątpliwie wywarł wpływ na to, co się malowało, nie było wiadomo co się wydarzy. Były to czarne, mroczne obrazy. Potem, kiedy się tu przeprowadziliśmy i nastała wolność, malowałem to, co chciałem. Dużo martwych natur wtedy powstało, ale też obrazów z końmi. Bardzo ważne w mojej twórczości są podróże artystyczne. Mam wielu kolegów świetnych malarzy, którzy też podróżują, ale nie podejmują tematu podróży, bo nie jest on łatwy. Dla mnie są to silne przeżycia, dlatego maluję wrażenia, impresje z podróży.
GS: Dawniej naszym marzeniem były podróże, ale z różnych względów okazały się nierealne. Kiedy otworzyły się granice, a my nieco zarobiliśmy grosza wyruszyliśmy autokarem do Hiszpanii. Zawsze jeździliśmy tam, gdzie było nas na to stać. Potem starą Ładą, z dzieckiem na tylnym siedzeniu, objechaliśmy niemalże całe Włochy.
Szukałeś w świecie inspiracji?
MS: Można tak powiedzieć. Malowałem w różnych krajach, jeszcze w okresie studenckim dwa razy wybrałem się z kolegami na wakacje autostopem do Londynu. Pojechaliśmy pracować fizycznie, ale to się nie udało, zarabialiśmy pieniądze, rysując portrety na ulicy, bo trzeba było z czegoś się utrzymać. To była przygoda życia, bo człowiek zrozumiał, że trzeba uczyć się języka obcego i poczuł co znaczą umiejętności. Byłem miesiąc w Paryżu – malowałem pastele, miesiąc w Rzymie – malowałem. Jeździliśmy do Wenecji, uczestniczyłem w kilku plenerach w Toskanii, a potem sami tam pojechaliśmy, żeby zrobić plener. Włochy były najważniejsze. Kiedy podróżowaliśmy na południe Europy, głównie malowałem architekturę. Wenecja jest piękna, światło wpada tam w wodę. W Toskanii, oprócz architektury, zajmowały mnie pejzaże. Natomiast kiedy na miesiąc wyruszyliśmy na Madagaskar, nastąpiła zmiana: zacząłem malować ludzi i naturę. Na Zanzibarze też spędziliśmy miesiąc, w Kenii i Tanzanii byliśmy kilka razy po dwa tygodnie, do Egiptu wyjeżdżamy dwa razy w roku. Po tych wojażach powstają cykle obrazów, kocham kolory Afryki.
Gdzie sprzedajecie obrazy?
MS: Głównie Galeria „Dwa Światy” Kazimierz Dolny, otworzyliśmy ją w 2001 r. Miałem też obrazy w innych galeriach, z Art Novą i Desą w Katowicach do dzisiaj współpracuję. Poza tym w Galerii Kolor w Bytomiu, w Gliwicach, Warszawie Galeria Mito. Coroczny Festiwal Filmowy „Dwa Brzegi”, łączy sztukę filmową z malarstwem, podczas festiwalu organizowane są wernisaże.
GS: Michał ma wielu stałych klientów, którzy często stają się dobrymi znajomymi, a nawet przyjaciółmi.
Ile obrazów namalowałeś?
MS: Kilka tysięcy.
Twoje prace znajdują się w zbiorach muzealnych, prywatnych w Polsce, Wielkiej Brytanii, Włoszech, Szwajcarii, Niemczech, USA i Watykanie. Bierzesz udział w wystawach krajowych i zagranicznych, które z nich szczególnie wspominasz?
MS: Miałem wystawę w bardzo ciekawej galerii Tangerine w USA, byłem tam dwa razy. Dobrze wspominam wystawę w Tunezji, organizowaną przez Galerię w Łańcucie – zapewniono nam tam świetne warunki.
GS: W 1989 r. Michał dostał propozycję wyjazdu do Niemiec do pracy fizycznej. Pojechali z kolegą. Właściciel firmy – aptekarz zobaczył, że Michał w wolnym czasie maluje i zaproponował, żeby stworzył kilka obrazów. To były pastele. Po 2 miesiącach wrócił i mówi, że za 2 tygodnie ma wystawę w Niemczech. Kupił tam sobie mercedesa beczkę, zapakował obrazy i pojechał.
MS: Jechałem przez Polskę, NRD do RFN z pewną dozą niepokoju jak będzie wyglądała wystawa, ale kiedy dojechałem i zobaczyłem w mieście piękne plakaty informujące o wystawie, poczułem się lepiej. Zorganizowano mi wspaniały wernisaż, sprzedałem kilka obrazów, w miejscowej gazecie ukazał się artykuł. Chciałem więc podziękować dyrektorowi, który zajmował się organizacją wystawy i wręczyć mu prezent w postaci obrazu. Ale on powiedział, że wystawa była piękna, wszyscy bardzo dobrze o niej mówią i on kupi ten obraz.
Jakie macie plany?
GS: We wrześniu lecimy na Sycylię, bo całe Włochy zjeździliśmy, a tam jeszcze nie dotarliśmy.
MS: No nie wiem czy to się uda, bo Etna może wybuchnąć, wody brakuje i Sycylia jest zamknięta dla turystów.
GS: Do września to się zmieni, bilety mamy kupione, więc polecimy i wszystko będzie dobrze.
Z czego jesteście najbardziej dumni?
MS: Z tego, że udało się nam spokojnie, bez zadyszki stworzyć dom rodzinny, być razem i z tego, że mogę malować. To jest najpiękniejsze, żeby móc tworzyć.
GS: Z naszego syna, który jest obywatelem świata, teraz mieszka w Norwegii. Studiował dziennikarstwo, jest sportowcem, jeździ na rowerze, potrafi zarabiać pieniądze. Przez kilka lat mieszkał na Wyspach Kanaryjskich i pracował jako fotograf. Pisze teksty, rapuje i maluje. Wychowany w pracowni ojca maluje całkiem inaczej, bardziej komentuje rzeczywistość i opisuje swoje obrazy.
MS. Dumny jestem z mojej ostatniej wystawy w „Galerii na Gojach” w Ustroniu. Klimatyczne miejsce, świetni gospodarze,moim obrazom jest tam bardzo dobrze.
Dorota Kolano
Beata Sekuła