Sebastian Świderski to wielokrotny reprezentant Polski w siatkówce. Ma na koncie liczne sukcesy krajowe i zagraniczne. Sięgnął m.in. po wicemistrzostwo świata w 2006 roku i dwukrotnie grał na igrzyskach olimpijskich. Jest prezesem Grupy Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, którą wcześniej trenował. Pod jego wodzą klub z Kędzierzyna dwa razy zdobył Puchar Polski. W Programie Lider z powołania został laureatem w kategoriach Lider w sporcie oraz zarządzaniu.
Prezes Grupy Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle pozostał skromnym człowiekiem, chociaż lista jego osiągnięć jest imponująca i długa. Jak sam o sobie mówi, nigdy nie starał się być liderem, wolał stać nieco z boku głównego nurtu wydarzeń. Tymczasem życie napisało dla niego własny scenariusz, w którym został obsadzony w roli zarządzającego klubem sportowym ze ścisłej europejskiej czołówki.
Jakie są największe różnice między zarządzaniem drużyną a zarządzaniem klubem?
– Bardzo duże. Trener zarządza bowiem zwykle kilkunastoosobowym zespołem ludzkim i podejmuje decyzje związane z treningami. W gestii zarządu i prezesa pozostają natomiast sprawy personalne, dotyczące wyjazdów krajowych i zagranicznych, zakupu sprzętu bądź odżywek.
Trenerowi jest łatwiej pracować, bo skupia się jedynie na swoich zawodnikach i sztabie trenerskim oraz medycznym. Tymczasem prezes musi być liderem dla wszystkich zatrudnionych w klubie ludzi. Do jego obowiązków należy również współpraca z właścicielami klubu, sponsorami, osobami sprzyjającymi. To sprawia, że lista kontaktów i harmonogram spotkań jest większy.
Jakie największe trudności napotyka Pan w swojej pracy?
– Na tym stanowisku trzeba podejmować niekiedy bardzo trudne decyzje. Bywa że robi się to wbrew własnej woli i sumieniu. Sentymenty należy niestety odsunąć na bok, gdy w grę wchodzą finanse i możliwości zarówno drużyny, jak i klubu.
Przykrym i bardzo osobistym przeżyciem było dla mnie przekazanie niedawnym kolegom z szatni informacji o rozwiązaniu umowy i podziękowaniu im za pracę.
Z czego jest Pan najbardziej dumny jako sportowiec, trener i prezes?
– Na pewno z wyników, ponieważ jesteśmy klubem sportowym nastawionym na osiąganie sukcesów oraz dawanie radości ludziom w całej Polsce, nie tylko w naszym regionie. Dumą napawa mnie fakt, że grając w elitarnych rozgrywkach Ligi Mistrzów godnie reprezentujemy nasz kraj ku zadowoleniu wszystkich rodaków kibicujących siatkówce. Bardzo mnie cieszy każda nowa podpisana umowa, ostatnio z pierwszym trenerem zespołu. Pozyskany na to stanowisko Serb Nikola Grbić to przecież niezwykle utytułowany zawodnik i trener, wielokrotny medalista imprez rangi światowej z reprezentacją swego kraju oraz w barwach klubowych. Z tego względu zatrudnienie go dla klubu Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle to ogromny sukces marketingowy i wizerunkowy. Mam nadzieję, że szkoleniowiec ten pomoże nam w osiąganiu jak najlepszych wyników sportowych.
Nikola Grbić to legenda siatkówki. Skąd pomysł, by sprowadzić go do Kędzierzyna?
– Wynikł on z rezygnacji poprzedniego trenera, Włocha Andrei Gardiniego, który nie zaakceptował naszych propozycji odnośnie dalszej współpracy i wrócił do swojej ojczyzny. W tym momencie rozpoczęliśmy poszukiwania innych kandydatów. Pojawiło się kilka nazwisk na rynku, wśród nich serbskiego szkoleniowca, który pożegnał się z klubem z Werony. Nasze rozmowy trwały kilka dni, bo trener poprosił o czas na załatwienie spraw prywatnych. Jego małżonka jest Włoszką, dzieci chodzą do włoskich szkół, a poza tym był również selekcjonerem reprezentacji Serbii, co mogło rodzić pewne komplikacje. Cieszę się, że udało mu się znaleźć wyjście z sytuacji i zdecydował się z nami zostać. Jako klub zrobimy wszystko, by miał jak najlepsze warunki do pracy i mógł widywać się z rodziną tak często, jak to możliwe.
Jak wygląda wasza działalność na rynku lokalnym?
– Ściśle współpracujemy z Kędzierzyńskim MKS-em i Strzelcami Opolskimi, które są beniaminkiem pierwszej ligi. To nasz drugi zespół i chcemy, aby utrzymał się w swojej klasie rozgrywkowej. Młodym zawodnikom stwarzamy szanse, by mogli w przyszłości trafić do naszego klubu. Już teraz mogą trenować z najlepszymi, bo w Strzelcach mamy drużynę będącą mieszanką rutyny z młodością. Jest to najlepszy sposób, by podnosić sportowe umiejętności młodzieży na coraz to wyższy poziom. Nie planujemy ściągać do nas gwiazd światowego formatu. Obserwujemy młode talenty i stawiamy na ich rozwój, wiążąc z nimi nadzieje na przyszłość. W drużynie Strzelec grają zawodnicy doświadczeni. Sławomir Jungiewicz, który wraca do formy po kontuzji sam poprosił o możliwość trenowania właśnie tam.
Jeśli chodzi o współpracę z rozmaitymi placówkami oświatowymi, opiekujemy się klasą sportową w jednym z kędzierzyńskich liceów. Często jesteśmy zapraszani do różnych szkół, choćby przy okazji lekcji wf-u. Chętnie to robimy, bo inwestycja w młodzież kiedyś się zwróci. Przy okazji również pozyskujemy grono nowych kibiców, których wierna grupa towarzyszy nam od lat.
Jakie mają Państwo aspiracje na nowy sezon?
– Aspiracje na pewno są duże. Musimy jednak mierzyć siły na zamiary, mając na uwadze możliwości finansowe i kadrowe. Ktoś powie, że grają ludzie, a nie pieniądze, ale nie możemy sobie pozwolić na spychanie spraw budżetowych na drugi plan. Stabilizacja finansowa jest niezwykle istotna i będę robił wszystko, by ją zachować. Wiele polskich klubów zmaga się z rozmaitymi problemami. Szukają nowych źródeł dochodów, sponsorów, partnerów biznesowych. My mamy szczęście, że naszym właścicielem i głównym sponsorem są Zakłady Azotowe Kędzierzyn i cała Grupa Azoty, która bardzo mocno wspiera sport w naszym kraju.
Jeśli chodzi o imprezy krajowe i zagraniczne, chcielibyśmy, aby w zespole, zarówno w szatni, jak i poza nią, panowała jak najlepsza atmosfera, tzw. team spirit. Wtedy można wiele zdziałać. Naszym celem są dobre występy w Lidze Mistrzów. Mimo że Zenit Kazań, Cucine Lube Civitanova czy Sir Safety Conad Perugia finansowo biją nas na głowę, umiejętnościami oraz ambicją możemy dużo nadrobić i pokusić się o sprawienie nie tylko niespodzianki, ale nawet sensacji.
A Pana pasje?
– Są również związane ze sportem. Najważniejsze, by zdrowie pozwoliło mi na spotkania z przyjaciółmi i granie w siatkówkę. Ta dyscyplina jest moim życiem i nie wyobrażam sobie w tej dziedzinie żadnych zmian.
Kiedy zaczęła się Pana przygoda z siatkówką?
– W trzeciej klasie szkoły podstawowej. Miałem wtedy 10 lat i nie przypuszczałem, że pokocham ją na całe życie. Z biegiem czasu odnosiłem w siatkówce sukcesy, ponosiłem porażki. Były to niezwykle cenne lekcje, dzięki którym zrozumiałem, że należy postawić na tę właśnie dyscyplinę sportu. W tym przekonaniu utwierdziłem się jeszcze w podstawówce, kiedy trafiłem do młodzieżowego zespołu Znicza Gorzów. Wtedy występował w trzeciej lidze. Tam właśnie spotkałem świętej pamięci Huberta Jerzego Wagnera, trenera Stilonu Gorzów, który przyszedł na nasz trening. Legendarny szkoleniowiec przywitał się i każdemu uścisnął dłoń. Było to mocne przeżycie. Później trafiłem pod jego skrzydła do pierwszej reprezentacji, w której zadebiutowałem w 1996 w meczu z Izraelem. Byłem już pewien, że pozostanę przy siatkówce na dobre i złe.
A Pana idole?
– Stanisław Kuryś, który był moim pierwszym trenerem wychowania fizycznego. Do dzisiaj utrzymuję z nim kontakt. Jak nikt potrafił mnie motywować w chwilach zwątpienia. Marian Świątek z kolei szkolił mnie we wspomnianym wcześniej Zniczu Gorzów. W czasach seniorskich idolem został Waldemar Wspaniały, były trener reprezentacji Polski, z którym cały czas mam bardzo dobre relacje. Wraz z rodziną ci wspaniali ludzie ukształtowali mój charakter i osobowość.
A jakie cechy są według Pana najważniejsze w życiu?
– Waleczność. Bo w życiu nie wolno się poddawać. Ja po każdym upadku starałem się podnieść i walczyć. Porażki formowały mnie jako człowieka.
rozmawiał: Tomasz Czarnecki