Przedstawiamy wywiad z Beatą Łuczak – przewodniczącą Zarządu Śląskiego Forum Osób koordynujących współpracę z NGO.
WHY Story (WS): Jakie znaczenie na kolejnych stanowiskach pracy miało dla Pani wcześniej zdobyte wykształcenie?
Beata Łuczak (B. Ł.): Aby odpowiedzieć na to pytanie, skupię się na początkach mojej kariery zawodowej.
Patrząc wstecz, widzę ewaluację swojej wiedzy i doświadczenia, postrzegania świata i ludzi oraz celów jakie chciałam osiągnąć.
Dzisiaj często deprecjonuje się fakt zdobycia wykształcenia, nieważne jak duże i wszechstronne ono jest. Wynika to może z tego, że łatwiej jest je uzyskać, może system kształcenia jest taki jaki jest, ale do prywatnych uczelni podchodzi się z dystansem. Zgodzę się tylko z jednym, kiedyś zdobycie tytułu magistra rzeczywiście było trudne i wymagało wiele samozaparcia i pracy. Teraz może jest prościej, ale i wymagania rynku pracy są inne, już nie liczą się same oceny, lecz wiele innych cech i umiejętności osobistych, co razem dopiero wraz z wiedzą daje szanse na rozwój i karierę zawodową.
Inną przyczyną deprecjonowania wykształcenia jest zwykła niechęć. Często takie osoby, które chcą się kształcić, poszerzać swoją wiedzę i umiejętności postrzega się jako zagrożenie, uważa się je za nadgorliwe i przemądrzałe. Oczywiście, nie możemy generalizować. Całe szczęście mamy możliwość, poprzez swoją osobowość i odpowiednio działające mechanizmy obronne, przeciwstawić się tego typu manipulacjom, co zmniejsza zagrożenia grożące realizacji naszych celów i zamierzeń. Wiele zależy od nas, od tego jak podchodzimy do problemów i wyzwań. Ja nigdy nie dzieliłam ludzi. Miałam i mam przyjaciół wśród osób bardzo wykształconych jak i tych, którzy z różnych przyczyn nie kontynuowali nauki. Uważam jednak, że odpowiednie wykształcenie i zdobyte umiejętności, potrzebne do osiągnięcia tego, co chcemy, do tego jakie cele chcemy realizować i jakie miejsce w życiu zawodowym dla siebie znaleźć. Jestem zwolennikiem pracy i nauki jako środków w zdobywaniu stanowisk, a nie szybkiej kariery.
Skończyłam Uniwersytet Śląski, filologię polską, z zamiarem zostania nauczycielem języka polskiego. I tak też się stało. Uczyłam siedem lat, w tym czasie wychowując córkę Patrycję i kończąc studia podyplomowe – dziennikarstwo na Uniwersytecie Śląskim.
Urodzenie drugiego dziecka, Darii, zbiegło się z likwidacją szkoły, w której uczyłam. Zaczęłam się zastanawiać co dalej. Kończył się urlop macierzyński, a urlop wychowawczy był bezpłatny. Było ciężko finansowo. Próbowałam sił w prowadzeniu własnej działalności, szyłam pościel, prowadziłam sklep z galanterią. W międzyczasie postanowiłam, że znajdę pracę na parę godzin. W tym czasie dzieckiem opiekowała się koleżanka, do której miałam zaufanie.
Znalazłam pracę w DZ – i tak zaczęła się moja przygoda z „Dziennikiem Zachodnim”. Najpierw jako inspektor ds. obsługi klienta, potem jako Zastępca Dyrektora Oddziału ds. Promocji i Reklamy – po wygranym konkursie na to stanowisko.
W tym czasie wiele się uczyłam, kończyłam różnego rodzaju kursy, spotykałam nowych ludzi, nawiązywałam kontakty, relacje, starałam się pomagać innym.
Potem zmieniłam pracę, dalej „dyrektorowałam”, ale już na Wyższej Uczelni.
Na każdym etapie życia zawodowego zbierałam nowe doświadczenia, uczyłam się nowych rzeczy, obserwowałam zmieniającą się rzeczywistość.
WS: Największe wyzwania w dotychczasowym życiu zawodowym i prywatnym?
B.Ł.: W pewnym momencie mojego życia, zaczęłam zastanawiać się nad sensem swojej pracy. Chciałam czegoś więcej, czegoś co dotknie mojego serca i duszy, czegoś co zostawi ślad – dobry ślad. I tak odezwała się moja dusza społecznika, przekazana mi chyba w genach. Ja w to wierzę – naprawdę – moja babcia, mama mojego zmarłego taty, babcia Władzia – jak do niej mówiłam – była członkinią Ligi Kobiet. Na tamte czasy była to odważna organizacja, koncesjonowana przez władze PRL, która usiłowała być platformą dialogu pomiędzy władzami a osobami wierzącymi. W jej centrum zainteresowania była kobieta i jej role społeczne.
Wszystkie działania podejmowane przez Ligę były powiązane z ówczesnymi warunkami społeczno-politycznymi i ekonomicznymi. Miały wiele ograniczeń, ale konsekwentnie zmierzały do poprawienia sytuacji kobiet w zakresie dostępu do profilaktyki zdrowotnej i kształcenia zawodowego. Organizacja pomagała kobietom w trudnych sytuacjach życiowych i edukacji. Broniła praw kobiet i rodziny. Liga Kobiet działa do dzisiaj pod nazwa Liga Kobiet Polskich.
Wracając do tematu – Babcia była aktywną członkinią, która współpracowała z ówczesnym Wojewodą Śląskim Jerzym Ziętkiem, zbierała datki m.in. na budowę sanatorium i szpitala dla dzieci w Rabce, organizowała białe niedziele dla mieszkańców wsi, gdzie dostęp do opieki medycznej i badań był ograniczony. Robiła wiele dobrego dla biednych rodzin, chorych i niepełnosprawnych dzieci.
Pamiętam, jak byłam – może nastoletnią dziewczyną – przeczytałam gdzieś, nie wiem już gdzie, stary maszynopis z 1966 roku – starszy niż ja – tekst o babci i niepełnosprawnym chłopcu. Jak się dowiedziałam, opowieść była emitowana w programie polskiego radia, nie była to fikcja literacka. Czytałam go i płakałam, opowiadał o chłopcu z biednej rodziny, który urodził się ze zdeformowanymi stópkami, które uniemożliwiały mu chodzenie. Historia Jędrusia i rola mojej Babci, jaką w niej odegrała, opisana jest na załączonych zdjęciach wspomnianego maszynopisu, który odnalazłam w rodzinnych archiwach.
Nigdy nie zapomniałam przeczytanego tekstu, a ponieważ jestem osobą bardzo empatyczną i wrażliwą – nosiło mnie, chciałam coś zmienić w swoim życiu, tak jak już wspominałam – ale już realizując inne cele i misje.
Chciałam więc pracować dla ludzi i z ludźmi, dla tych, którzy potrzebują wsparcia i nowych możliwości życiowych, nie chciałam już poświęcać swojego zaangażowania i czasu dla komercji i zysku. Dla mnie ważny był człowiek.
I tu zaczęło się moje największe wyzwanie, które miało wpływ na moje życie zawodowe, finansowe i prywatne. Przez wiele lat było bardzo ciężko, musiałam zmagać się z wieloma problemami i złym nastawieniem ludzi, ale o tym za chwilę… Może Pani nie uwierzy, ale zrezygnowałam z propozycji świetnej pracy i dobrych pieniędzy, bo uparłam się na pracę w samorządzie terytorialnym. Wygrałam konkurs, odbyłam służbę przygotowawczą i złożyłam ślubowanie. Zostałam inspektorem w Wydziale Polityki Społecznej Urzędu Miasta Siemianowice Śląskie – bez stanowiska, z marnym wynagrodzeniem.
Powiem szczerze, często zastanawiałam się czy nie popełniłam błędu, czasami wręcz byłam o tym przekonana. Targały mną różne uczucia, żal, poczucie własnej głupoty i inne, ale gdy coś się udawało fajnego zrobić, byłam szczęśliwa.
Nie jestem typową osobą, w sensie w jakim może chcieliby mnie widzieć inni. Staram się być miła i do każdego podchodzić z uśmiechem (szczerym, naprawdę, bez względu na to czy ktoś odbiera go jako szczery lub nie, to już jest jego sprawa). Uważam, że dobre słowo i uśmiech otwierają drzwi, dają poczucie innym, że są traktowani poważnie i są dostrzegani. Poza tym, pozytywne nastawienie wnosi wiele ciepła, dobra i nadziei.
Jeśli uważam, że coś się da zrobić, to do tego dążę. Jeśli okaże się, że nie da się, to odpuszczam, ale dopiero po wyczerpaniu wszystkich, dostępnych mi możliwości. Łatwo się nie poddaję.
Może kształtuję wysokie standardy pracy i to się niektórym nie podoba, ale tak zostałam nauczona i to daje mi spokój wewnętrzny, inaczej za bardzo się zamartwiam.
Mój charakter i cechy osobowościowe były dla mnie ogromnym wyzwaniem. Wrażliwość na każde złe słowo, strach przed negatywną oceną i brakiem akceptacji, deprecjonowanie mojej pracy, kreowanie mnie na osobę, którą nie byłam, było dla mnie bardzo ciężkie.
Utrudnianie awansu i brak podwyżek zaniżały moją samoocenę i prowadziły do coraz poważniejszych problemów finansowych. Ale nie poddałam się, walczyłam, tworzyłam koncepcje pracy, działania, wierzyłam w siebie. Na swojej drodze spotkałam Dobrego Ducha, który nie pozwolił mi się załamać. I tak podnosiłam się, otrzepywałam piórka i szłam dalej z wiarą i nadzieją.
WS: Które z zajmowanych funkcji sprawiało Pani największą satysfakcję i z jakich osiągnięć jest Pani najbardziej dumna?
B.Ł.: Na pewno zabrzmi to śmiesznie albo pretensjonalnie, ale dobrze czułam się jako dyrektor.
Jestem osoba samodzielną, mającą własne wizje i pomysły, które lubię realizować. Lubię otaczać się ludźmi i nie traktować ich jako podwładnych, ale jako członków zespołu. Bo tylko w taki sposób można zrealizować wiele pomysłów.
Lubię burzę mózgów. To mnie nakręca, a jeśli dodać do tego udaną realizację zamierzeń i planów – stanowi to dla mnie nie lada satysfakcję. Tak było w „Dzienniku Zachodnim”. Zarządzałam terenem Bytomia, Piekar Śląskich i Tarnowskich Gór. Trudny teren, z punktu widzenia rozwoju firm i instytucji. To był czas, kiedy rozpoczynał się proces likwidacji kopalń, padały więc firmy przemysłu górniczego. Mieszkańcy to przecież w dużej liczbie pracownicy kopalni, którzy tracili pracę. Zostałam rzucona na głęboką wodę. Ale jak to ja, zorganizowałam zespół fajnych ludzi, zabraliśmy się do pracy. Efektem tego było zajmowanie miejsca w pierwszej trójce rankingu na najlepszy oddział DZ. Bardzo mnie to cieszyło. Nigdy nie zapomnę słów ówczesnego Prezesa Prasy Śląskiej, który powiedział mi, że „jestem jego najlepszą, odkrytą niespodzianką zawodową”.
Poznawałam wielu ludzi, wtedy też nawiązywały się przyjaźnie, które trwają do dzisiaj.
Patrząc wstecz, uważam, że był to przykład wspaniałych relacji i tak jak to niedawno ktoś powiedział „już nigdy nie będzie takiej ekipy”. Pracowaliśmy w trudnych warunkach, pod presją czasu i wymagań. Ale dawaliśmy radę. To była dla mnie szkoła życia, na stanowisku kierowniczym i pracy z ludźmi.
– Zapyta Pani w tym momencie a co z moim życiem prywatnym, dziećmi?
Moje dziewczynki rosły i korzystały ze wspaniałej instytucji rodzinnej jakim były babcie i dziadek. Ja kochałam je całym sercem i poświęcałam tyle czasu, ile mogłam.
Skończyłam kolejne studia na Uniwersytecie Śląskim – „Zarządzanie organizacją pozarządową w Unii Europejskiej”. Byłam członkinią Śląskiego Stowarzyszenia Pomocy Ofiarom Przestępstw w Siemianowicach Śląskich. Wciągnęłam się w problematykę polityki na rzecz rodziny i Seniorów.
Zebrałam na rzecz tych grup społecznych wszystkie dobre praktyki, działania i inicjatywy, jakie miały i mają miejsce w Siemianowicach Śląskich w jedną całość. Gmina przystąpiła do konkursów, otrzymaliśmy tytuły „Gmina przyjazna rodzinie” w 2015 roku i „Gmina przyjazna Seniorom” w 2016 i 2017 roku.
Myślę, że moje wykształcenie, doświadczenie i wszystko to, co działo się w moim życiu po drodze, doprowadziło mnie do punktu, w którym obecnie się znajduję.
Dzięki perspektywicznemu widzeniu Prezydenta Rafała Piecha i jego Zastępcy Anny Zasady-Chorab powstało Biuro ds. Seniorów, w którym i ja znalazłam swoje miejsce.
Wiele myślałam, analizowałam, tworząc koncepcję i zadania biura, co zostało pozytywnie przyjęte przez moich zwierzchników. Z tego jestem bardzo dumna.
WS: Jakie ma Pani pasje w wolnym czasie?
B.Ł: Swego czasu odkryłam w sobie umiejętność tworzenia biżuterii. Najpierw z koraliczków, perełek, zawieszek, potem już bardziej profesjonalnie, ze srebra i kryształów Swarovskiego. Potrafiłam „ślęczeć” i robić do 03.00 – 04.00 godziny nad ranem.
Kocham wiosnę i lato. Czas sadzenia kwiatów, strojenia tarasu i domu, robienia porządków w ogrodzie jest dla mnie cudownym czasem. Właśnie taras i ogród – to moje miejsca, gdzie uwielbiam czytać książki, bawić się z moją ukochaną suczką Tiną i dwiema kotkami Milką i Sisi.
Lubię spacerować po polach z Przyjaciółką i psami, obserwować naturę i zachwycać się każdym jej darem. Gorzej, kiedy w grę wchodzą kleszcze…
WS: Jakie ma Pani plany, marzenia zawodowe i prywatne?
B.Ł.: Mam swoje miejsce – Biuro ds. Seniorów, gdzie chciałabym się realizować. Mam swoich kochanych Seniorów, którzy zarażają mnie swoją energią i pozytywnym podejściem do życia i wiedzą.
Wiem, że przede mną wiele wyzwań, ale też wiele nowych możliwości związanych z polityką senioralną w mieście – wygraliśmy np. ministerialny konkurs dotyczący utworzenia w Siemianowicach Śląskich Klubu Senior + , do którego ofertę przygotowywałam. Pragnę też, aby bez problemów przebiegał proces modernizacji i adaptacji budynku na potrzeby Klubu Senior+.
Innym moim marzeniem zawodowym jest, aby rozwijało się biuro, seniorzy byli zadowoleni, a przede wszystkim, aby były możliwości rozwoju takich usług społecznych i zdrowotnych, które by służyły starszym ludziom.
Jeśli chodzi zaś o marzenia prywatne, te które są tak blisko naszego serca, które są fundamentem naszego życia – zawsze myślę o zdrowiu i bezpieczeństwie moich najbliższych, aby byli szczęśliwi i spotykali dobrych ludzi, oczywiście sobie też tego życzę.
Pani Redaktor, ta rozmowa, uświadomiła mi jedną rzecz, mianowicie to, że owszem, życie kształtuje w nas pewne cechy, ale też ważne jest to, co wynosimy z domu. Wspomniałam o swojej jednej babci – Władzi, ale druga – Wanda też była działaczką społeczną, pisała wiersze, udzielała się. Mama Renia jest silną kobietą o charakterze przywódcy, moje córki wybrały profesje iście służące ludziom. Patrycja – resocjalizację, na razie realizuje się w rodzinie, jest Super Mamą mojej 1,5 rocznej, ukochanej wnuczki Emilki (na zdjęciu) – to dopiero będzie Kobieta Charyzmatyczna (a mówiłam, nie dawać jej imienia Emilia, ale nie słuchali). Daria natomiast kończy studia Ratownictwo Medyczne, jest pasjonatką swojej pracy, aż się boję.
Nie znaczy to – o nie! proszę źle mnie nie zrozumieć, – że kobiety rządziły mężczyznami, niczego takiego nie było, każdy miał prawo do wyrażenia swojego zdania, swojej woli. Zawsze dyskutowało się, czasem głośno, czasem cicho, ale w końcu dochodziło się do porozumienia. Bo liczyło się, aby wszyscy byli zadowoleni.
Najważniejsza w tym wszystkim jest integracja międzypokoleniowa, przekazywanie wartości i świadomość, że nie żyjemy tylko dla siebie. Egoizm rodzi pustkę, a pustka depresję i śmierć za życia.