Można jeszcze (u)wierzyć w ludzi!

0
9525

Pomocni sąsiedzi i zezowate szczęście

Przyjechali, jak co roku, na urodzinowego grilla cioci Marysi. Solenizantka skończyła właśnie pięćdziesiąte któreś urodziny, nikt nie wie dokładnie które, chociaż indywidualne próby obliczeń zostały podjęte. Nikt jednak nie wyrażał swoich myśli głośno. Dlaczego? A żeby nie urazić, albo nie zasmucić samotnej, i co tu ukrywać, zubożałej kobiety.

W prawdzie ciocia mieszka w dużym domu, którego jest współwłaścicielką i ma piękny ogród, o który troszczy się obecnie zupełnie sama. Ma też pracę. Jednak jest jedną z trójki „dzieziców”, którzy nie podjęli żadnych kroków w kierunku postępowania spadkowego po zmarłej mamie i babci, głównie ze względów finansowych. Z tego też powodu, nie będąc formalnymi właścicielami, nie robią żadnych remontów, a budynek, który tętnił kiedyś życiem i był wypełniony gwarem dzieci – wnuków zmarłej 10 lat temu babci Katarzyny, straszy jak opustoszały i zmurszały wrak statku. Wprawdzie Marysia dba o porządek, na parterze, na którym mieszka – nie znajdziesz śladu kurzu, na parapetach stoją kwiaty doniczkowe, ale wszystko tu wymaga odnowy; odrapane ściany, odpadający tynk i zardzewiałe rury w łazience. Na górze mieszka bratanek z trzecią żoną i kolejnym dzieckiem, ale małżeństwo nie zdaje się zauważać problemów ciotki. Swoje piętro częściowo odnowili i wstawili nowe meble. Marysia oddała im jeden pokój do użytkowania na parterze, a oni zaczęli domagać się kolejnego. Tu zaczął się konflikt, który na każdym kroku zaogniała trzecia żona. Kolejna spadkobierczyni to starsza siostra – wdowa, która też nie ma wystraszających środków, żeby zadbać o stary dom, w którym przecież nie mieszka.

 

Ciocia pracowała kiedyś w pobliskim mieście, w dużym przedsiębiorstwie jako specjalista w branży elektronicznej. Jednak w czasach restrukturyzacji jej stanowisko zostało zredukowane. Zaczęła więc dorabiać jako pomoc księgowej, mając pewną wiedzę na ten temat, dzięki swojej mamie, która była kiedyś główną księgową w poważnej instytucji, a z którą często siedziała nad papierami, szczególnie pod koniec miesiąca. Pracowała też jako ekspedientka w sklepie spożywczym. Obecnie, będąc zatrudniona na etat, pomaga w opiece nad starszymi ludźmi. Dzięki tej „posadzie” ma ubezpieczenie zdrowotne i może odliczać lata do emerytury, ale pensje otrzymuje minimalną. Skąd więc brać na remonty? Rodzina odwiedza ją co roku w dniu urodzin i tylko wtedy jest w stanie ją ugościć.

Tymczasem solenizantka, jej siostra, siostrzenica z nastoletnim synem oraz kuzyn z Anglii siedzieli w ogródku, delektując się grillowanymi kiełbaskami i karkówką. Zachwycali się też kawą ze względu na walory smakowe tutejszej wody. Podziwiali rośliny i „rękę” cioci do kwiatów. Pogoda była cudna; świeciło słońce, upał był znacznie mniejszy niż w poprzednich dniach tego gorącego lata. Wspominali czasy, kiedy żył jeszcze wujek, brat solenizantki, który zbudował tu piękną altankę, żabie oczko i tą część do grillowania mięsa i wędzenia ryb, w pobliżu której właśnie spędzali niedzielne popołudnie.

Ciocia, chociaż nadal zgrabna i niebrzydka, nigdy nie wyszła za mąż. Miała adoratorów, kiedy pracowała w mieście, potem zakochała się w sąsiedzie, który kupił dom w pobliżu. Zaręczyli się nawet, ale mężczyzna zmarł przedwcześnie i od wielu lat Maria prowadziła samodzielne życie, bo innego odpowiedniego kandydata na partnera w tej niewielkiej społeczności nie znalazła. W wolnym czasie pomagała swojej 80-letniej chrzestnej w myciu okien i innych porządkach, bo uważała, że tak trzeba. Chociaż starsza pani proponowała jej zapłatę, nigdy jej nie przyjęła. W młodości Marysia pomagała też swojej starszej siostrze w opiece nad dziećmi, kiedy ta chciała wyjść z mężem na przyjęcie czy do kina. Najpierw uczyła się w technikum w pobliskiej miejscowości i po lekcjach w niemalże każdy piątek nocowała z siostrzenicą i siostrzeńcem. Później też, już pracując, często nadal była pomocna siostrze, a później bratu, który także założył rodzinę i miał syna, a potem wnuki… Uwielbiała dzieci, ale nie było jej dane wychowywać własnych. Kochała też zwierzęta. Zawsze miała psy, teraz zajmowała się suczką, którą „odziedziczyła” po zmarłym narzeczonym. Jego dom przejął brat z rodziną, chociaż to Maria pielęgnowała narzeczonego do ostatnich dni. Kiedy zaproponował jej małżeństwo niemalże na łożu śmierci uznała, że zrobił to za późno, przecież byli ze sobą już od wielu lat i mogli to zrobić znacznie wcześniej…

17-letni kuzyn z Anglii, grzecznie przeprosił innych gości i udał się do toalety. Tam odkręcił zardzewiały kran i nagle woda zaczęła zalewać całą łazienkę, a krzyk przerażonego chłopaka natychmiast dotarł do pozostałych. Na piętrze nie było nikogo do pomocy, bo młodzi wyjechali na urlop. Grillowicze pobiegli natychmiast do wzywającego pomocy Krzysztofa, który próbował bezskutecznie zatamować niekontrolowany wypływ wody ręcznikami, które miał pod ręką. – Marysiu, biegnij do piwnicy, zakręć zawór – zakomenderowała starsza siostra. Ciocia zbiegła co sił po schodach, ale nie umiała tym razem zakręcić zaworu, był tak skorodowany. – Bożena, biegnij po pana Kazika z na przeciwka i niech przyniesie uszczelki! – wołała Zosia – siostra solenizantki do córki. Kobieta bardzo szybko sprowadziła 70-latka, który często pomagał Marii w drobnych naprawach, ale niestety nie miał żadnych uszczelek. – Tu nowa bateria by się przydała – stwierdził, patrząc na wodę wypełniającą wannę. Wkrótce okazało się, że przybiegli na pomoc inni sąsiedzi. Jeden z nich powiedział: Szwagier, leć po baterię do mojej komórki, a ja zobaczę, co z tym zaworem. Niestety zaworu też nie zakręcił, a woda zalewała już także piwnicę. Okazało się, że tyle się jej wylało, że wypełniło też po brzegi szambo…

Bożena bez wahania sięgnęła po telefon, wykręciła 112 i poprosiła o pomoc, ci kazali jej wezwać pogotowie wodno-kanalizacyjne, ale nie mogła dodzwonić się na 994, więc … wezwała straż pożarną. Równocześnie przypomniało jej się, że ma zaradną kuzynkę we wsi i na szczęście znalazła jej numer w nowym telefonie, do którego został automatycznie przeniesiony kontakt. – Małgosiu, możesz zadzwonić po pogotowie wodno-kanalizacyjne, może z Twojego stacjonarnego, bo ja nie mogę się tam przebić, a cioci dom zalewa! – wołała przerażona Bożena do telefonu, widząc jak jej syn, generalnie niezbyt skłonny do prac domowych i wystylizowany oraz wypsikany perfumami Prady bratanek biegną z pełnymi wiadrami wody i wylewają je jedno po drugim do ogrodu. Matka z ciotką uwijały się, wycierając podłogę, a sąsiad ze szwagrem, który przyjechał w odwiedziny z Niemiec, rozkładali bezradnie ręce.

– Bożenko, dyrektor wodociągów jest naszym sąsiadem, powiedz co się stało, a Henryk już jedzie po niego, zaraz będziemy u Was. Heniu, ubieraj się i jedź po Zdzicha…

Najpierw przyjechali strażacy, ale nie mieli odpowiednich narzędzi do zakręcenia zaworu. Próbowali usilnie innymi metodami, ale im się nie udało. Wypompowali tylko trochę wody, bo większość wynieśli już chłopcy, którzy przeżywali swoją przygodę tego lata. A przybyły w międzyczasie pan Zdzisław, dyrektor pogotowia wodno-kanalizacyjnego, dokonał wreszcie cudu, odcinając odpływ wody magicznymi „kleszczami”. Chwilę wcześniej strażacy pytali syna Bożenki czy nie ma „żabek”. Krzysiek – uczeń liceum ogólnokształcącego, nie miał pojęcia o robotach domowych. Był wychowywany głównie przez samotną matkę od kilku lat i zaledwie potrafił wbić gwóźdź do ściany, więc przyniósł panom … klamerki, którymi było przypięte do sznurków pranie suszące się na dworze. Bożena usłyszała tylko salwę śmiechu, najpierw panów strażaków, a później mamy, cioci i samego Krzyśka, kiedy dowiedzieli się o co chodzi. Ona sama też się z tego śmiała, ale planowała już rozmowę na ten temat z byłym mężem…

– No właściwie, to nie robota dla straży pożarnej, no chyba, że nie byłoby tu tych dzielnych chłopców, co wynieśli Pani te hektolitry wody i zalali nią pół ogródka – stwierdził jeden ze strażaków. – A czy ja muszę coś płacić? – wyszeptała zlękniona ciocia. – Nie, proszę tu tylko podpisać, że była interwencja – podał poszkodowanej, ale już też uratowanej, długopis. – Dziękuję panom za pomoc i przepraszam za kłopot – powiedziała z ulgą. – A wy chłopcy pamiętajcie, że po maturze czeka na Was miejsce w naszych szeregach! – uśmiechnął się do spoconej, ale zadowolonej młodzieży,

– Woda już nie cieknie, a jutro z samego rana wyślę kogoś, żeby wyczyścił Pani szambo – powiedział pan Zdzisław. – Potem za czyszczenie będzie faktura, ale z dwutygodniowym terminem płatności.

– Nie martw się Marysiu, to nie będzie kosztowało więcej niż 100 zł – zapewniła Małgosia, która była sołtysem wsi i znała się na takich sprawach.

W tym roku czyszczenie szamba przypadało akurat na jej bratanka, ale cóż przecież solenizantka, na szczęście, dostała właśnie w prezencie urodzinowym taką kwotę…

Beata Sekuła

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj