– Wolisz kawę w stylu Oskara Wilde’a czy Clinta Eastwood’a? – spytała Ida. Jej propozycja była tak samo zaskakująco-urzekająca, jak ona sama. Albert Mucha oszalałby na widok jej długich, ciemnorudych, falujących na wietrze loków, a Tamara Łempicka zmysłowo-namiętnych ust. – Zaryzykuję. Po długiej podróży napiję się czegoś mocniejszego, co szybko postawi mnie na nogi. Wybieram Clinta – odpowiedziałam. I w tym samym momencie wyobraziłam sobie metalowy kubek, z dwiema łyżeczkami kawy zalanej świeżo zebraną, aczkolwiek przegotowaną, deszczówką. To chyba byłoby to…Moja wyobraźnia, niczym rumak cowboja, zagalopowała się jednak ciut za daleko. Kawa okazała się wyborna, zaparzona w dużym, kwiecistym kubku, zalana najnormalniejszym wrzątkiem. Wyszłam z kuchni, przeszłam przez niewielki przedpokój do ogromnego salonu. Dopiero teraz rozejrzałam się uważnie. Na ścianach wisiały drewniane anioły i baśniowe obrazy Idy. Po lewej stronie stał duży stół, wokół którego ustawiono osiem krzeseł. Brakowało tylko dodatkowej, herbacianej zastawy, Szalonego Kapelusznika, zaspanego Susła i Marcowego Zająca. Pojawił się za to kot, ale ten się nie uśmiechał. Jednym susem wskoczył na krzesło, obwąchał stół, potem zwiną w kłębek i mrucząc, zasnął. W kocim świecie, pora na drzemkę, jak na herbatkę w krainie czarów, nie mija…
Po prawej stronie i w głębi owego salonu znajdowały się kanapy, sofa i fotele. Całość dopełniało pianino stojące obok balkonowych drzwi. Tędy wychodziło się na taras otulony bluszczem i donicami. Co jak co, ale kawa w stylu Eastood’a pasowała tu jak pięść do nosa…Co innego Oskar Wilde – byłby urzeczony magią tego pokoju, z ogromnym świecznikiem na stole, filiżankami w maleńkie różyczki, zdobionymi łyżeczkami i srebrną cukiernicą.
Kolejny łyk kawy ożywił mnie. Zmęczenie i senność odeszły. Jedna kawa, a jaka różnorodność spostrzeżeń, dziwactw i inności. Dopiero tutaj, w tej przestrzeni, otoczeniu domu na wzgórzu, mogłam to dostrzec.
Oskar za swą inność zapłacił wysoką cenę. Ceną za inną orientację seksualną okazało się więzienie. Brudny Harry, co najwyżej, dałby za to komuś kulkę w łeb.
Ale nie w tym domu. Tu poczułam, że dobrze mi z moją innością. Wygodnie usadowiłam się z nią w fotelu. Oswoiłam się z nią. Bez parcia na męża i rodzinę, bo inni tak mają, pracy na etacie za cenę wolności. Ciepłych kapci, za cenę ciekawości świata i podróży. Kawa w stylu Eastwooda. To moja wersja życia, bo ono, jak złoto, zawsze należy do zuchwałych.
Dobrze, że są takie domu na zielonych wzgórzach, gdzie Prokrusta zwanego Damastesem wystawia się za drzwi, jak za komuny butelki na mleko. Tu nikt nikogo nie przycina do miary własnego łoza, stylu życia i poglądów.
Dopiłam ostatni łyk kawy- Dziękuję Ci, że jesteś Ido. I za to,że Jesteś moim innym Ja – powiedziałam. Uśmiechnęła się i sięgnęła po filiżankę zielonej herbaty. Drzemiący dotąd na krześle kot obudził się, leniwie przeciągnął się i zniknął, zaczynając jak zawsze od ogona.
Grażyna Bednarek