Zaczęłam palić bardzo wcześnie. Wstyd się przyznać, bo było to bliżej początku niż końca podstawówki. Tej ośmioletniej. Mam o sześć lat starszego brata. On palił, a ja musiałam jakoś wkupić się w jego łaski i pokazać, że jestem „równą siostrą”. Kiedy rodziców nie było w domu podkradaliśmy im papierosy i paliliśmy razem. Mieliśmy wspólną tajemnicę.
RZUCIŁAM PALENIE, ALE NIE PRZESTAŁAM PALIĆ
Tak się zaczęło. A skończyło po prawie 25 latach. Ćwierć wieku z papierosami. I deklaracja, którą składałam wielokrotnie, że nigdy nie rzucę palenia, bo poza uzależnieniem, po prostu kocham palić. Deklarowałam też, że rzucę palenie w ciąży. I faktycznie, gdy zaszłam w ciążę, z dnia na dzień palenie rzuciłam. Ale nie przestałam palić. Przestać palić a rzucić palenie do zdecydowanie dwie różne sprawy. Gdy mój syn skończył pół roku, akurat rozpoczął się okres wakacyjny. Dużo czasu na świeżym powietrzu, wyjścia, grille, spotkania z rodziną i znajomymi. Za papierosami tęskniłam jak za niczym innym, więc po roku niepalenia uznałam, że przecież mogę wrócić, ale już nie do takiego palenia okropnego jak kiedyś (minimum paczka dziennie od samego rana), tylko do takiego palenia fajnego, wieczorkiem, jeden – dwa papieroski. Dla relaksu i przyjemności.
Wieczory stopniowo co kilka dni zaczynały się coraz wcześniej. Gdy doszłam do godziny 14:00 uznałam, że czas najwyższy przestać się oszukiwać, że palę tylko wieczorem, zwłaszcza, że do tej 14:00 od rana i tak bardzo się męczyłam. Wróciłam do palenia. I tak minęły kolejne ponad dwa lata. Ale zaszła jedna poważna zmiana. Zobaczyłam, że można nie palić. Czasami żałowałam, że do tego wróciłam. I raz na jakiś czas pojawiała się myśl, która nie pojawiała się nigdy wcześniej. Że może jednak to palenie rzucić. Bo niezdrowe, bo drogie, bo bez sensu. Te myśli przychodziły i odchodziły. Ale były. Taki pomysł po prostu zaczął dojrzewać w mojej głowie.
BAŁAM SIĘ, ŻE SIĘ NIE UDA
Dlaczego nie poszłam za ciosem i nie przestałam palić? Przecież miałam już doświadczenie z okresu ciąży i karmienia. Szczerze mówiąc powstrzymywał mnie strach. W ciąży było wiadomo, że po pierwsze nie zrobiłam tego dla siebie, tylko dla dziecka, po drugie nie była to moja wewnętrzna decyzja i potrzeba, tylko decyzja wymuszona ciążą, a po trzecie było wiadomo, że robię to w wyższym celu i tylko na jakiś czas. Dokładnie tak jak pisałam, po prostu rzuciłam palenie na jakiś czas, ale nie podjęłam decyzji o tym, aby przestać palić. Dlaczego to w moim przypadku ważne? Bo jeśli już jakąś decyzję podejmuję, to się jej trzymam. Jestem konsekwentna do granic i nie ma dla mnie odwrotów. Nie rzucałam palenia, bo bałam się, że nie dam rady. Że minie tydzień, dwa, przyjdzie jakiś stresujący moment, jakieś nerwy albo impreza i nie wytrzymam. Coraz częściej i coraz mocniej czułam, że chcę to zrobić, ale wciąż to nie był „ten moment”.
KILKA ELEMENTÓW, KTÓRE WPŁYNĘŁY NA OSTATECZNĄ DECYZJĘ
Decyzja o rzucaniu palenia dojrzewała, a równolegle wydarzały się rzeczy, które pchały mnie do podjęcia ostatecznej decyzji. Na początku syn, który osiągnął już ten wspaniały dla każdej matki wiek. Wiek, w którym dziecko formułuje zdania typu „kocham cię najbardziej na świecie”, „nie mogę bez ciebie żyć” czy „jesteś moją królewną mamo”. Patrzyłam na niego, słuchałam tych wyznań, widziałam jak bardzo mnie potrzebuje i zaczęłam najzwyczajniej w świecie się bać. Że palę już tyle lat, tak dużo, do tego mam inne problemy ze zdrowiem, na które papierosy na pewno nie pomagają, że przecież przez to wszystko po prostu skracam swoje życie i za szybko zabraknie mnie w życiu dziecka. A planowałam przecież kolejne, więc po co znów się męczyć z tym przymusowym odstawianiem papierosów… Potem zaczęłam liczyć. Paczka papierosów dziennie to jakieś 450 złotych w miesiącu, czyli prawie 5,5 tysiąca złotych rocznie. Dobre wakacje all inclusive idą z dymem co rok. Potem od męża dostałam na urodziny jeden z medykamentów wspomagających rzucanie palenia. Jego kolega, który palił dłużej i więcej niż ja mówił, że dzięki temu rzucił, tylko trzeba brać jak Pan Bóg przykazał, czyli jak w ulotce napisano. I ani pół odstępstwa, pominięcia dawki czy wzięcia później. Sama o ten środek zresztą poprosiłam, choć decyzji podjętej jeszcze nie miałam.
PAPIEROSY MNIE ZMĘCZYŁY
Na kilka tygodni przed rzuceniem palenia wydarzyło się coś, co miało decydujące znaczenie. A w połączeniu z elementami, które opisałam wyżej, właściwie nie pozostawiło mi wyboru. Ja się po prostu od papierosów zaczęłam bardzo źle czuć. Fizycznie. Problemy ze złapaniem oddechu, uczucie ciężkości w klatce piersiowej, zadyszki po przejściu kilku kroków, bóle głowy, mdłości, uciążliwy kaszel. Były momenty, gdy odruchowo wyciągałam papierosa i po sekundzie myślałam „o nie, jak go zapalę to nie dojdę z punktu A do punktu B”, albo że nawet nie mam siły się zaciągać, bo mnie od razu dusi i boli w klatce. Ale głowa kazała mi „walczyć”. No bo jak to… Ja nie dam rady zapalić? Umrę, ale wypalę tego papierosa!!! I to był chyba właśnie ten moment. Bo ani nie chciałam jeszcze umierać, ani nie chciałam już palić.
POMOC FARMAKOLOGICZNA BYŁA SKUTECZNA, ALE W INNYM WYMIARZE
Czułam się tak fatalnie, jak nigdy wcześniej. Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek nie zapaliła papierosa na przykład z powodu choroby. Nawet przy ciężkich zapaleniach oskrzeli czy zatok, może paliłam mniej, ale nie wcale. Tym razem jednak było inaczej. Nie wiem, czy był to rodzaj jakiejś przedziwnej grypy czy czegoś innego. Po prostu przez jeden dzień nie zapaliłam papierosa. Drugiego uznałam, że skoro tak, to może wezmę ten wspomagacz rzucania palenia, zwłaszcza że przez pierwszych kilka dni brania go można jeszcze palić. Wiedziałam, że jak nagle mi się zachce, to sobie zapalę, bo mimo tabletek mam na to jeszcze przez chwilę przyzwolenie. Ale nie zapaliłam, bo poszłam „na charakter”. Pierwszego dnia brałam tabletki zgodnie z ulotką, co 2 czy 3 godziny. Drugiego dnia zapomniałam wziąć ze dwóch. Trzeciego natomiast ze dwie udało mi się wziąć. Ciężki dzień w pracy miałam, to zapomniałam. Czwartego dnia doszłam do wniosku, że czy biorę tabletki jak trzeba, czy nie biorę i tak chce mi się palić, więc nie ma sensu się nimi faszerować. Czy można więc uznać, że nie pomogły? Bardzo pomogły. Bo sam fakt, że zaczęłam je stosować oznaczał ni mniej, ni więcej, że właśnie podjęłam decyzję o niepaleniu. Nie mogłam już powiedzieć, że nie paliłam dwa dni, bo gorzej się czułam, ale przecież to nie oznacza, że przestałam palić całkiem. Właśnie przestałam. Całkiem.
POCZĄTKI BYŁY TRUDNE, ALE BEZ PRZESADY
Brakowało mi papierosów. Ale co najciekawsze, po prawie 25 latach palenia nie czułam, że brakuje mi nikotyny. Brakowało mi odruchu, palenia w bardzo określonych okolicznościach. Pamiętam jak w drugim tygodniu niepalenia czekałam gdzieś w aucie na męża. Odruchowo wyszłam z samochodu i sięgnęłam do kieszeni. Zastanawiałam się, co ja mam teraz ze sobą począć przez te 5 czy 10 minut. Palacz nigdy się nie nudzi i zawsze jak nie ma co robić, to sobie zapali. Tak czy inaczej, samego odstawienia nikotyny jako takiego nie odczułam jakoś drastycznie. Nie zamieniłam też papierosów na marchewki ani ciastka. Nie przytyłam, nie stałam się bardziej nerwowa, nie miałam objawów odstawienia. Z perspektywy czasu myślę, że bardziej sobie wmawiamy takie rzeczy, bo ktoś nam opowiedział jak jego ciocia rzucała i nie mogła opanować nerwów albo przytyła 10 kilo. Może niektórzy tak mają. Ale to nie jest konsekwencja konieczna. Po dłuższym czasie, gdy z jakiegoś powodu nachodziła mnie chęć na papierosa (zwykle sytuacje stresowe), za każdym razem myślałam sobie, że gdybym teraz zapaliła, to chyba najbardziej wkurzyłabym się o te wszystkie poprzednie razy, gdy chciałam zapalić, a tego nie zrobiłam. Okazało by się, że niepotrzebnie się wtedy męczyłam. Było sobie zapalić i już.
ODKŁADAM PIENIĄDZE, KUPIŁAM ROWER I KARNET NA BASEN
Miałam to robić kiedy nie paliłam w ciąży. Ale jakoś się nie złożyło i w końcu machnęłam ręką. Ale tym razem, od pierwszego dnia, gdy nie palę, codziennie odkładam do szuflady równowartość tego, co wypalałam. Średnio 20 złotych dziennie, bo nawet jak nie wypalałam całej paczki, to i tak zwykle kupowałam dwie (każdy nałogowiec zna ten stres, że paczka się skończy). W weekendy odkładam nawet więcej, bo zwykle też więcej w wolne dni paliłam. Po niecałym roku odłożyłam ponad 4 tysiące. Było by jeszcze więcej, ale przesiadłam się na rower, który odkupiłam od sąsiadki za 600 złotych. Odkąd zrobiło się cieplej, codziennie jeżdżę tym rowerem po syna do przedszkola i zabieram go na basen. Nie myślę już o paleniu, tak, jak na początku. Gdy przestałam palić całymi dniami myślałam o tym, że nie palę, że normalnie w tej sytuacji bym zapaliła, że to super, że nie palę, że szkoda, że nie mogę sobie zapalić… Czy czuję spektakularne zmiany, o których też tyle czytałam? Szczerze mówiąc nie. Na pewno lepiej się czuję, nie boli mnie klatka piersiowa i nie mam takich zadyszek. Łatwiej złapać oddech i nie kaszlę jak kiedyś. Ale żebym nagle jakoś zaczęła lepiej czuć smaki czy zapachy albo poczuła, że wstąpiło we mnie nowe życie, to nie powiem. Mam jednak świadomość, że zamieniając papierosy na sport, zrobiłam dla siebie bardzo dużo. Nie zachowuję się jak neofitka i nie przekonuję wszystkich palaczy, że papierosy są niezdrowe, a rzucanie palenia to najlepsza rzecz na świecie. Nie przeszkadza mi, gdy ktoś przy mnie pali. Uważam, że nie da się rzucić palenia na dobre, jeśli naprawdę się tego nie chce i nie jest się tak zmęczonym paleniem, jak ja byłam niecały rok temu. Czasem słyszę znajomych, którzy mówią, że jak fajki zaczną kosztować więcej niż 20 złotych to rzucą. Nie rzucą, bo to nie jest żadna motywacja. Zwłaszcza dla nałogowców. Dziś wiem, że jeśli naprawdę chce się rzucić palenie, to nie jest to wcale takie trudne. Ale każdy musi mieć na to swój moment. A potem być konsekwentny.
Julia Lewandowska