Fachowiec od emocji Jakub B. Bączek – trener mentalny polskiej kadry siatkarzy

0
7953

Człowiek o wielkim sercu i potężnym umyśle. Jest najmłodszym, najbardziej uśmiechniętym emerytem w Polsce.

Żyje według filozofii 50/50, czyli przez połowę roku intensywnie pracuje, a przez drugą podróżuje. To jego pasja. Do zwiedzenia pozostały mu jeszcze tylko jeden kontynent: Australia, gdzie wybiera się za kilka dni. Potrafi cieszyć się z małych rzeczy. Mimo ogromnego sukcesu, jaki odniósł z Polską Reprezentacją Siatkarzy, zdobywając w 2014roku Mistrzostwo Świata, woda sodowa nie uderzyła mu do głowy. Jeśli nie liczyć zmiany samochodu na bardziej luksusowy. Stawia na autentyczność, zachęca do tego, aby być sobą i iść pod prąd. Podczas golenia śpiewa Whisky moja żono.

Fachowiec od emocji – Jakub B. Bączek – trener mentalny, mówca, właściciel kilku firm, aktualnie przygotowujący siatkarzy do Letnich Igrzysk Olimpijskich w Rio de Janeiro2016.

Jesteś osobą skromną. Na swojej stronie napisałeś, że się „nie zapowiadało”, nie miałeś w szkole świadectwa z paskiem. Powiedziałeś, że nie było Ci łatwo, bo byłeś przeciętny. Jak z perspektywy czasu oceniasz swoje zadatki na lidera?

 Właśnie nie miałem zadatków na lidera. [Śmiech]. Byłem bardzo niepozornym człowiekiem i uczniem. To ciekawa historia, że wszyscy, którzy myślą, że są do niczego, oglądają w telewizji jakiegoś VIP-a i mówią: No, ja bym tak nigdy nie potrafił – trochę się mylą. Jestem tego przykładem, osobą, która gdzieś tam kiedyś oglądała sportowców w telewizji i się „jarała jak znicz”. A dzisiaj widuję się z nimi na co dzień i przygotowuję ich do olimpiady. Można powiedzieć, że marzenia się nie spełniają – MARZENIA SIĘ SPEŁNIA – trzeba wierzyć w siebie.

Często mówisz o marzeniach i obalasz pewien mit. Co rusz bowiem się słyszy, że marzenia się spełniają, a przecież to my musimy je urzeczywistnić.

One same się nie spełnią. Są tacy ludzie, którzy myślą, że jak codziennie będą sobie wyobrażali zdrowie, związek czy białego mercedesa to się samo stanie. Obawiam się, że może to być kłopotliwe i potrawa parę lat, może do końca ich życia. Dlatego uważam, że marzenia trzeba brać w swoje ręce. Zachęcam ludzi, żeby zamieniali marzenia na cele. Np. marzę o wyjeździe do Australii, nie czekam więc aż to się stanie samo. Bo się nie stanie. Tylko wyznaczam sobie taki cel, że np. do pięciu lat uzbieram pieniądze, znajdę sobie tam fajne mieszkanie na miesiąc, znajdę atrakcyjne bilety i zrealizuję to marzenie. Marzenia trzeba brać w swoje ręce, życie jest zbyt krótkie, żeby czekać…

Możesz się z nami podzielić marzeniami, które dopiero czekają w kolejce na realizację? 

 Tak, oczywiście. Bardzo chciałbym pomóc polskim sportowcom, albo przynajmniej jednemu z nich, zdobyć złoty medal olimpijski, czyli chciałbym jakoś do zdobycia tego złotego medalu się przyczynić, a przecież będzie to dla mnie pierwszy „start na olimpiadzie” jako trener mentalny. Kolejnym marzeniem są wystąpienia międzynarodowe, bo w Polsce występowałem już na wielu scenach, natomiast teraz mam propozycje zza granicy. Jak wszystko dobrze pójdzie, to w tym roku wystąpię na trzech bardzo dużych kongresach. Będę się wypowiadać w języku angielskim oraz czeskim. To jest takie moje marzenie, żeby tę działalność rozszerzyć na cały świat. W 2017 roku chciałbym już być mówcą, który dociera na wszystkie kontynenty – to jest moje marzenie i cel.

A marzenie podróżnicze? Kraje, które chcesz odwiedzić?

Tego nie ma już tak dużo, bo tak na dobrą sprawę zwiedziłem kawał świata.

Coś jeszcze zostało Ci w takim razie do zwiedzenia? Jesteś podróżnikiem, pasjonatem. Ponad sześć miesięcy spędzasz w podróżach…

Dokładnie. Do zwiedzenia została mi jeszcze Australia – lecę za dwa tygodnie, co też było moim dużym marzeniem. Bardzo lubię Azję, dobrze się tam czuję. Nie do końca odkryta jest dla mnie nadal Ameryka Południowa. Oprócz więc wyjazdu do Brazylii, do Rio De Janeiro, co wiąże się z Olimpiadą, chętnie bym odwiedził Urugwaj, Gwatemalę, Salvador, takie miejsca, gdzie, jeśli można tak powiedzieć, nadal odczuwalna jest energia starożytnych Majów, Inków. Myślę, że to też byłoby inspirujące.

Co najbardziej cenisz w podróżach? A co w ludziach?

W podróżach bardzo sobie cenię poszerzanie horyzontów. Każda podróż jest nabywaniem nowych nawyków mentalnych, poznawaniem innych pomysłów na życie. To jest fantastyczne. A w ludziach cenię sobie niezwykły potencjał, to że nadal nie możemy powiedzieć, jaki jest kres ludzkich możliwości. Zarówno sport, jak i biznes pokazują, że człowiek dysponuje olbrzymim talentem, tylko nie każdy potrafi go odkryć. Dzisiaj rzeczywistością są rzeczy, które sto lat temu były jeszcze dziedziną science fiction, po ulicach jeżdżą samochody, które dziesięć lat temu były niewyobrażalne i to wszystko powstaje w głowie jakiegoś człowieka. W przyszłym roku mają się już odbywać komercyjne loty w kosmos. Ludzie, którzy zapłacą trzydzieści tysięcy dolarów po prostu polecą sobie na wycieczkę nad Ziemię. I to także powstało w głowie człowieka. To jeden z miliona dowodów na to, że w każdym z nas drzemie ogromny potencjał. Polacy często nie mają odwagi, żeby go dostrzec i rozwijać. A tak naprawdę najwybitniejsi przedsiębiorcy świata tacy, jak: Steve Jobs, Bill Gates czy Richard Branson wcale nie byli za młodu jacyś wybitni. Czy oni byli skazani na sukces? Nie! Krok po kroku odkrywali to w sobie. Zaryzykowałbym taką tezę, że każdy w Polsce ma niezwykły talent. Tylko moim zdaniem 99% ludzi nigdy tego talentu nie odkryje. A moją misją jest to, żeby poszerzać ten 1%.

Jeśli mowa o naszym narodzieCo sądzisz o mentalność Polaków? Pozwolę sobie powiedzieć, że jesteś największym z optymistów żyjących w tym kraju i dzięki Tobie jest szansa, żeby było lepiej. Powiedz, jak jest nasza kondycja mentalna?

 

Poza pewnymi generalizacjami trzeba pamiętać, że każdy jest wielowymiarowy, inny i tak naprawdę nie można nic powiedzieć o kondycji mentalnej wszystkich Polaków, bo trzeba by było zbadać 38 milionów istnień ludzkich. Natomiast, jeślibyśmy mieli upraszczać, to powiedziałbym, że Polacy dużo narzekają, są narodem dość zazdrosnym, zawistnym, i myślę, że są takimi osobami, które źle tolerują odmienność. Jeśli np. ktoś ma inne poglądy, to potrafią zerwać relacje prywatne, bywają sytuacje, nawet w rodzinie, że jeśli ktoś sympatyzuje z jedną partią, a drugi – z inną, to przestają się spotykać, choć łączą ich więzy krwi. Myślę, że jest to silniejsze w Polsce niż w innych krajach. Z drugiej strony czuję, że Polacy są bardzo pracowici, kreatywni, innowacyjni i wydaje mi się, że są narodem, który zawsze sobie poradzi. Widać to po Polakach migrujących na Wyspy Brytyjskie. Poznałem pewną Polkę w Dubaju, która miała ciężką sytuację życiową, ale właśnie to, że jest Polką pozwoliło jej na znalezienie jakieś rozwiązania, na, jak to się mówi w języku polskim, „załatwienie czegoś”co ciekawe określenie takie nie funkcjonuje w innych językach, tylko po polsku można „coś załatwić”. Gdzieś tam trochę kombinujemy, ale ogólnie powiedziałbym, że jesteśmy pragmatyczni, czyli jeśli coś trzeba osiągnąć, dajcie to Polakowi, on znajdzie sposób. Polak potrafi.

Są więc dwie strony medalu. Z jednej – mamy oczywiście pewne obciążenia po okresie zaborów, okupacji, a potem komuny. Spoczywa na nas pewne międzypokoleniowe brzemię. Z drugiej strony te obciążenia mogły u nas wykreować taką reakcję walki o swoje. To mamy. Kiedy w Spodku graliśmy o mistrzostwo i zdobyliśmy je, wygrywając z Brazylijczykami, to bez względu na to czy ktoś był sympatykiem PIS-u, Petru czy PO, wszyscy się cieszyli, przytulali, wszyscy mieli biało-czerwone emblematy. Myślę, że przez około dwa tygodnie byliśmy jednym narodem. Teraz, kiedy się włączy telewizję czy radio, to widać, że jesteśmy narodem bardzopodzielonym. Obawiam się, że nasi politycy zamiast pomóc, sprawiają, że te podziały się pogłębiają i wzmacniają. Dla mnie jest to na dłuższą metę bardzo szkodliwe, zwłaszcza z perspektywy przyszłych pokoleń, bo uczymy je nienawiści do inności. A to nigdy nie jest dobry pomysł i historia wielokrotnie potwierdziła, że to zawsze prowadzi do zła. Myślę, że musimy zdobyć te medale na olimpiadzie nie tylko dla siebie, ale po to, by pokazać, że znowu możemy być razem. To też jest moja misja, żeby pokazywać Polakom, że zawiść i złość naprawdę do niczego dobrego nie prowadzą w ich własnym życiu. Sami sobie psują energię.

Wspomniałeś o czasach PRL-u, obciążeniu komuną. Twoi rodzice wychowywali Cię w czasach, kiedy biegało się z chłopakami po podwórku i wspinało na drzewa, czyli radosna strona dzieciństwa. Ale też ustrój ograniczał nasze społeczeństwo mentalnie. Jak udało Ci się rozwinąć skrzydła, bo zacząłeś bardzo wcześnie, mimo tych obciążeń?

Tak się właśnie wychowywałem, z jedną różnicą. Trening mentalny. Nie wiedziałem wtedy, że to się tak nazywa. Bardzo wcześnie zacząłem pracować nad swoim potencjałem, nad pewnością siebie, nad odwagą życiową i starałem się odważne decyzję podejmować tam, gdzie inni się bali i uciekali. Wiele moich firm powstało tworząc dopiero branże, tworząc rynki, bo inni może nawet czuli, że to mogłyby być dobre pieniądze, ale po prostu nie mieli odwagi budować tego jako pierwsi. A ja tę odwagę miałem i wydaje mi się, że przez to, że pracowałem ze sobą mentalnie, dałem sobie szansę, żeby nie przespać swojego życia tylko, żeby wziąć je w swoje ręce. A tym bardziej je brałem, gdy widziałem, że ten trening mentalny działa. Tym większe sukcesy odnosiłem. To było koło zamachowe.

Mamy teraz dostęp do książek czy Internetu. Mówi się coraz więcej, także dzięki Tobie, o treningu mentalnym. Powiedz jak przebiegał Twój trening i skąd brałeś w sobie odwagę. Bo są ludzi, którzy chcieliby spróbować, ale właśnie brakuje im odwagi i dlatego zostali gdzieś w tyle za Tobą.

Tutaj pojawia się problem, który został ładnie opisany w książce Najbogatszy człowiek Babilonu. Jej autor twierdzi, że ludzie posiadają wiedzę na temat tego, jak żyć szczęśliwie, ale największym nieszczęściem jest to, że nie stosują tej wiedzy. Każdy z nas wie, że warto się cieszyć z małych rzeczy, że warto stawać sobie cele, nie warto palić papierosów ani pić alkoholu, każdy z nas wie, że warto odżywiać się zdrowo. My to wszystko wszyscy wiemy, to nie jest coś co ja odkryłem, to jest wiedza, którą każdy człowiek na ulicy ma. Tyle tylko, że ludzie tej wiedzy nie stosują, a ja byłem tą osobą, która ją zastosowała. Wiedziałem, że chcę zrealizować marzenia, nie tylko gadałem „jakby było fajnie gdybym miał firmę i był milionerem”. Nie chciałem o tym gadać, tylko to zrobiłem. To nie jest żadna tajemnica. Stosuję tylko wiedzę, o której się mówi od paru tysięcy lat. Naprawdę ją stosuję i mam motywację, żeby ją stosować, bo nie trzeba być filozofem, żeby wiedzieć, jak prowadzić szczęśliwe życie, ale trzeba być osobą zaradną, żeby to życie prowadzić.

Mówisz, że warto się cieszyć małymi rzeczami. To wynika  z filozofii buddyzmu i taoizmu, którymi się interesujesz. Podobnie jak sformułowanie „być tu i teraz”, które jest mi bliskie. Ale nie ukrywam, że nie jest to dla mnie łatwe. Jak Ty sobie z tym radzisz?

Filozofie wschodu, jak właśnie taoizm czy buddyzm, jakby zwalniają czas. Z kolei dzisiejszy świat Zachodu – Europa i Ameryka szczególnie – to są bardzo pośpieszne cywilizacje, takie, które pędzą, przekraczają dozwoloną prędkość na jezdni, naciskają guzik w widzie i kiedy się pali on na czerwono to naciskają go jeszcze dziesięć razy, żeby winda przyjechała szybciej. Ludzie, którzy szybko kończą rozmowy, nie chcą spędzać czasu z rodziną, bo gdzieś tam pędzą. To jest według mnie bardzo niezdrowe i sprawia, że tak naprawdę życie nam umyka, przecieka przez palce i z czasem jesteśmy coraz bardziej sfrustrowani, że czas upływa, a my właściwie nic nie osiągnęliśmy. A dla mnie zatrzymanie się „tu i teraz” jest istotne z wielu względów. Choćby dlatego, że kiedy się skupiam na jednym projekcie, na najważniejszym priorytecie, a nie na wszystkim naraz to mogę w to włożyć 100% swojego umysłu i nie rozpraszać się na nieistotne kwestie. Wtedy można osiągać więcej. A druga sprawa jest taka, że kiedy żyje się „tu i teraz”, człowiek jest bardziej szczęśliwy, bo jest wstanie dostrzegać małe, przyjemne rzeczy. Nie pędzi, nie porównuje się, nie zazdrości, tylko cieszy się, że jest zieleń, rośliny kwitną o tej porze roku, budzi się życie.

Myślę, że dzięki temu, że doceniasz te małe rzeczy osiągasz wielkie sukcesy. Od trenera do milionera – Twoja droga do wolności finansowej. Twoje kamienie milowe…

Łatwo o tym mówić z perspektywy czasu. Oczywiście, są takie kamienie milowe, natomiast ja się bym nimi aż tak nie sugerował. Na dobrą sprawę życie jest zagadką, nigdy się nie wie, co się zdarzy, trzeba korzystać z szans. U mnie jednym z takich najważniejszych kamieni milowych było zaproszenie przez UEFA do współorganizacji Euro 2012 firmy Stageman. Byliśmy wtedy jeszcze malutką firmą z Bielska-Białej, to był rok 2010. Prowadziłem ją prawie samodzielnie, już paru pracowników miałem, ale to nie było więcej niż dziesięć osób. UEFA zaprosiła nas, żebyśmy przygotowali wszystkie te maskotki, Slavko i Slavek, wszystkie animacje. Od tego momentu moja firma poszła w górę jeśli chodzi o przychody, motywację oraz o zasięg terytorialny. Teraz działamy prawie w całej Europie. Wtedy – tylko w Bielsku-Białej. To nie było jednak tylko „fuks”, zapracowaliśmy na to, żeby UEFA do nas napisała i wybrała nas jako dostawcę, bo naprawdę wkładaliśmy całe serce w to, co robimy. Tak naprawdę stworzyliśmy tę branżę w Polsce, tzn. animację. Dzisiaj każde biuro podróży ma animację, nawet reklamują to w telewizji, a dziesięć lat temu, kiedy tłumaczyłem biurom podróży, co to jest animacja, to pukali się w czoło. Dzisiaj wszyscy to mają.

Pomysł na animację czasu wolnego przywiozłeś z Hiszpanii?

Tak, z Majorki. Tam właśnie zostałem zatrudniony jako animator rozrywki, szybko awansowałem, tam też ktoś dostrzegł we mnie potencjał i to pewnie też był krok milowy. Wróciłem do Polski, wpisałem w polskim Google „animacja czasu wolnego”, enter i nic. Więc napisałem książkę Animacja czasu wolnego. To była bodajże druga moja książka. Sprzedało jej się 25 tysięcy egzemplarzy, chyba już ósme wydanie jest w każdym empiku w Polsce, jest przetłumaczona na pięć języków. W pewnym sensie stałem się pionierem tego rynku.

Jesteś tak naprawdę pionierem biznesów niszowych.

Tak to jest –  iść pod prąd. Nie robię tego co inni, bo to jest bez sensu. Po co zakładać w Chorzowie kolejną firmę, która robi strony www, skoro ich już jest 200. To jest głupie, to strata pieniędzy, życia, czasu i potencjału. Szukaj tam, gdzie jest bardzo mało miejsca. Mam taką filozofię – nie kopiuj, tylko twórz.

Jaka jest dla Ciebie różnica między kopiowaniem a wzorowaniem się? Mówisz, że stawiasz na autentyczność. Autentyczność jest w cenie, Ty jesteś sobą. Ile to kosztuje?

Właśnie to w ogóle nie kosztuje, moim zdaniem dużo kosztuje udawanie kogoś, bo to jest takie bycie w teatrze. Wielu ludzi kupuje rzeczy, których nie potrzebuje, za pieniądze, których nie mają, żeby zaimponować ludziom, których nawet nie lubią. To kosztuje, to jest bez sensu. Kiedy człowiek patrzy do lustra, musi widzieć prawdziwy obraz, a nie jakiegoś aktora. Znam osobiście parę osób, które koloryzują przed kimś swoje życie, które np. nie lubią jazzu, a kiedy są w towarzystwie, które jazz lubi, mówią – tak, tak słuchałem, lubię, znam. A to jest bezsensu. To udawanie, które na dłuższą metę pokazuje, że tak naprawdę okłamujesz tych ludzi. A co najgorsze, okłamujesz samą siebie. Zachęcam ludzi, żeby byli sobą, jeśli klną, to niech klną, tacy są, jeśli są niecierpliwi, ok, w porządku. Czyli krótko mówiąc, dążyłbym do tego i uczę tego innych, żeby dobrze się czuli z samym sobą. Ja się dobrze czuje ze sobą i nie muszę dbać o poklask innych ludzi. Jak ktoś się do tego dołącza i chce mnie słuchać, to super. Ale jeśli ktoś uważa, że mówię głupoty, to też jest ok. Mi ten człowiek nie jest potrzebny w życiu. Nie chcę się naginać pod to, żeby on mnie polubił.

Myślę, że trudno jest odgrodzić się od tego, co „inni o nas myślą”. Mam świadomość, że najważniejsze jest to, co ja myślę o sobie. Ale nie każdy tak ma… Najprostsze ćwiczenie mentalne, które mógłbyś przekazać, żeby zmierzyć się z tym „A co pomyślą…”

Polecam wziąć sobie kartkę papieru, wypisać liczby od 1 do 50 i w ciągu maksymalnie pięciu minut wypisać 50 przymiotników, które w pozytywny sposób opisują ciebie samą. Jak się okaże, że tych rzeczy jest aż tak dużo, że tyle mam w sobie rzeczy wartościowych, to po co dbać o to, żeby inni cię lubili? Skoro sama siebie możesz polubić za to wszystko co wypisałaś na kartce. Proste, ale skuteczne ćwiczenie. Takich ćwiczeń są tysiące, a najlepsza jest rozmowa. Natomiast każdy czytelnik może sobie takie ćwiczenie wykonać.

Praktyczne ćwiczenie, dziękuje za nie. Nasuwa mi się jeszcze jedno pytanie. Młodzi przedsiębiorcy często myślą, że poszło Ci tak łatwo, bez żadnych przeszkód, że szybko stałeś się niezależny finansowo. A jak było naprawdę?

W mojej książce  Zarobić milion idąc pod prąd jest temu poświęcony cały rozdział. Piszę o tym, że też poniosłem wiele porażek, że często musiałem wstawać o piątej rano, pracować do 24, że wielokrotnie pracowałem w weekendy, że pierwszy urlop miałem chyba po trzech latach od rozpoczęcia prowadzenia swojej firmy. To wszystko kosztowało, to nigdy nie jest łatwa droga. Jeśli ktoś chce odnosić naprawdę duże sukcesy, takie o których usłyszą na całym świecie i które pomogą wielu ludziom, to musi się nastawić na ciężką pracę i porażki. Nie ma innej drogi.

Wracając do książki, debiutowałeś w wieku 23 lat. Piłka siatkowa kobiet. Skąd u Ciebie zacięcie dziennikarskie? Studia – Uniwersytet Śląski w Katowicach, był AWF, była pedagogika, a skąd chęć pisania?

Myślę, że wielokrotnie było tak, że to była droga na skróty i lenistwo. Ludzie często pytają mnie o moją wiedzę i kiedy to samo pytanie pojawia się po raz dziesiąty, to mi się już nie chce na nie odpowiadać. Więc po prostu piszę książkę. Kiedy ktoś mnie pyta o wolność finansową po raz milionowy, to myślę sobie – no to trzeba coś tam naskrobać, wtedy dacie mi spokój. Piszę książkę, średnio jedną, dwie na rok, która jest odpowiedzią na najczęściej zadawane mi na Facebooku pytania, a dzięki temu zamiast 200 maili dostaję 30.

Jesteś najmłodszym emerytem w kraju. Właścicielem kilku firm, coachem, mówcą, trenerem mentalnym – dużo dobrego robisz. Jesteś popularny. Gdzie woda sodowa Jakuba B.?

Jest też. Jak mi się czasem zdarzy dawać autografy na ulicy, to mam taką śmieszną przypadłość, i też będę nad tym pracował, że później po prostu patrzę na innych ludzi i patrzę czy oni też mnie rozpoznają. Więc gdzieś ta woda sodowa jest. Wielu dziennikarzy interesuje się mną, nawet miał powstać o mnie film, ale w końcu nie udało się zdobyć budżetu. Czasem jest tak, że trzeba się obudzić i powiedzieć – dobra, ale dalej jesteś normalnym Kubą, zwykłym facetem z Bielska-Białej, kolegą wielu ludzi i sympatycznym człowiekiem. Nie trzeba sobie „pompować ego”. Ostatnio kupiłem sobie lepszy samochód, bo wcześniej jeździłem samochodem średniej klasy. Było mnie stać na lepszy, ale myślałem, że to będzie „szpanowanie”. Wreszcie kupiłem sobie nowy, co pewnie też jest drobnym uderzeniem wody sodowej. Ale z drugiej strony, jeśli mnie na niego stać, to co będę się przejmował co kto powie? Ja się w nim komfortowo czuję. To też jest pewnego rodzaju praca, ludzie którzy występują na scenie, muszą pracować nad swoim ego, żeby mieć głowę w chmurach, ale nogi na ziemi.

Skoro mowa o scenie, jak sobie radzisz ze stresem przed wystąpieniem? Jest taki moment, kiedy na stadionie podczas wydarzenia „Życie bez ograniczeń” w 2015 roku zapowiada Cię Piotr Szwedes…

Tam było 30 tysięcy ludzi. I to było jedno z pierwszych moich wystąpień publicznych. Stres był dość duży. Teraz już się tak nie stresuję. Pamiętam tych 30 tysięcy istnień ludzkich, pamiętam szum jaki robili, pamiętam, jak Piotr „się produkował”, żeby mnie zapowiedzieć jak najlepiej, pochwalić i było mi trochę głupio. Wiedziałem, że za chwilę wyjdę i ci ludzie skupią się tylko na moich słowach, i te słowa będą miały ogromną wagę. Jeśli obiecam im coś, co się nie spełni, to ich skrzywdzę. Więc to była ogromna odpowiedzialność, dobrać tak słowa, żeby dodać siły, nadziei i motywacji. To jest olbrzymia presja. Bo jak popełnisz jakiś błąd, to widzi to na raz 30 tysięcy ludzi. Oczywiście byłem zestresowany. Zastosowałem auto-medytację, techniki oddechowe, zastosowałem swój gest, który mi pomaga. Pamiętam, że musiałem wtedy sam z sobą wykonać pracę mentalną, którą polecam teraz sportowcom, kiedy walczą na olimpiadzie czy mistrzostwach świat i to działa.

A jak działa wstyd przed niedoskonałością i nadmierny perfekcjonizm. Bo to przeszkadza. Jak z tym żyć Panie Trenerze J?

Bardzo przeszkadza. Perfekcjonizm to najlepszy pomysł na nieszczęśliwe życie, bo każdy z nas jest siłą rzeczy, niedoskonały Choćby tą niedoskonałością jest to, że każdy z nas umrze. Nie ma takiej możliwości, żebyśmy zostali tu na Ziemi dłużej niż 90, 100, 110 lat. Wiedząc, że się starzejemy, że nie jesteśmy wieczni, zgódźmy się też, że nie jesteśmy idealni charakterologicznie i nie ma wśród nas osób, które mają tylko dobre cechy. To jest fikcja. Tylko w amerykańskich serialach aktor jest pokazany przez półtorej godziny dziennie, a nie przez 45 lat, w czasie których też inne rzeczy się dzieją. Każdy z nas ma w sobie coś z chciwości, narzekactwa, zazdrości, zawiści, każdy z nas to ma. Wydaje mi się, że nie ma co się wstydzić niedoskonałości, bo to jest ludzkie. Ludzie się porównują do gwiazd z telewizji, ale to też jest pewnego rodzaju fikcja, teatr, bo te gwiazdy mówią tylko o swoich sukcesach.

Na swój sukces nie zapracowałeś sam. Budując swoje firmy, tworzyłeś zespoły. Dzięki temu usamodzielniłeś te struktury.

Dziś współpracujesz z sportowcami, z całymi drużynami. Co jest dla Ciebie kluczowe, kiedy przyjmujesz człowieka do pracy? Czytasz CV?

Nie czytam CV w ogóle. Ludzie w nich kłamią. Więc nie czytam ich. Teraz do firm rekrutują raczej moi pracownicy .Natomiast kiedy ja sam bym szukał jakiegoś pracownika, to raczej wśród osób, które znam. Mam taką zasadę, nazywam ją zdrowym nepotyzmem, zanim kogoś obcego poproszę, żeby wykonał jakąś pracę, zastanawiam się kto z osób, które już znam, które już mi udowodniły, że są uczciwe i pracowite mogłyby to wykonać. Najczęściej szukam na Facebooku, bo tam widzę, co się dzieję u danej osoby. Mogę się domyślić czy ta osoba się sprawdzi w jakimś zadaniu biznesowym. Ufam moim współpracownikom, inaczej nie zbudowałbym swoich firm. Barbara Ligocka jest moim Menadżerem, szefem Stageman, ma dostęp do moich kont bankowych, współpracuję z nią od ponad dziewięciu lat. Jest pracownikiem, ale bardziej już członkiem rodziny.

A jak budować zaufanie?

Przede wszystkim trzeba ufać sobie. Nie zaczynałbym od innych tylko od siebie. Trudno wymagać od pracownika, kiedy go nieustannie sprawdzamy, tłamsimy, krytykujemy, obrażamy, nie ma możliwości, żeby taki pracownik nam zaufał. Trzeba być zwykłym, normalnym człowiekiem – uczciwym, pokornym i skromnym – wtedy ludzie widzą, że krzywda im się nie stanie. Stopniowo okazuje się, że w nich właśnie kiełkuje potencjał, talent. Często jest problem z przedsiębiorcami i widzę to też tu, na Śląsku, że przedsiębiorcy są naprawdę utalentowani, ale niszczą swoje zespoły. Myślą, że oni sami znają się na czymś lepiej, że wszystko zrobią lepiej, że pracownika trzeba „trzymać za pysk”, że trzeba go kontrolować, że pracownik jest głupi. Może tak nie mówią, ale tak robią i to jest moim zdaniem fatalne. Nigdy nie rozwiną swojego biznesu do międzynarodowej skali, bo doba ma 24 godziny, a oni są jedną osobą. Nie mają szans, żeby zarządzać kilkoma projektami naraz.

Ufasz sobie, masz dystans do siebie i dużo pokory. Jesteś jednocześnie świadomy swoich mocnych stron i osiągniętych sukcesów. Z czego jesteś najbardziej dumny?

Oczywiście najbardziej ze złotego medalu mistrzostw świata, to było coś niebywałego. To w pewnym sensie przejście do historii tego narodu, bo w sportach drużynowych my nie jesteśmy dobrzy. Piłka nożna, siatkówka, koszykówka to nie są sporty, w których byśmy często wygrywali. Gdzieś się tam zdarzało, ale to były rzadkie sytuacje. Ostatni złoty medal na mistrzostwach świata, przypomnę, zdobyliśmy 40 lat temu, więc mam ogromną frajdę, że maczałem teraz w tym palce. To są takie rzeczy, które nawet kiedy umrzemy zostaną w historii i te nazwiska będą pamiętane przez pokolenia – to jest niesamowite. Zrobiliśmy coś niebywałego na skale globalną. To niezwykle inspirujące. Cały świat pokazywał Polskę i nasze zwycięstwo! Kiedy jadę do Malezji i ktoś mnie na ulicy rozpoznaje to coś niesamowitego.

Kuba, masz za sobą kilka etapów w życiu, które zamknąłeś – sportowy, naukowy, biznesowy. Teraz jest czas na „wolność finansową”, korzystasz z uroków zasłużonej zresztą emerytury. Gdzie będziesz za dziesięć lat?

Trudno powiedzieć. W tej chwili jestem w trakcie szukania dla siebie nieruchomości w Tajlandii przy plaży, prawdopodobnie w Pattaya. Może kupię ziemie, dom lub mieszkanie i tam będę czytał książki, odpoczywał, łowił ryby, imprezował z przyjaciółmi. Ale pewnie też będę coś robił, bo to nie jest tak, że się wzbraniam od pracy. Już raz sześć miesięcy byłem na wakacjach i się nudziłem. Lubię wakacje przez miesiąc. Wtedy nie robię nic. Jestem takim trochę ADHD, jeśli chodzi o projekty. Na co dzień nie, ale jeśli chodzi o biznes to tak, lubię kiedy jest dużo ludzi, kiedy jest stres, który mnie motywuje, jest jakieś zadanie do wykonania. Więc myślę, że nawet jakbym miał miliard na koncie, nadal będę pracował. Żeby utrzymać też umysł w sprawności. To tak jak z kulturystą, jeśli przez dziesięć lat nie pójdzie na siłownię, to jego mięśnie zanikną. A ja bym nie chciał, żeby mój umysł był roślinką, dlatego że jestem cały czas na wakacjach. Nawet gdybym był najbogatszym człowiekiem w Polsce, nadal będę pracował. Dlatego w mojej książce Jak zdobyć milion uknułem taką teorię – wolność finansowa 50/50. Ponieważ uważam, że człowiek powinien przez pół roku podróżować czy realizować inne hobby, żeby być szczęśliwym, a przez drugą – robić jakieś rzeczy, które mu sprawiają frajdę. Ja tak żyję.

To jest Twój idealny świat?

Tak, to jest mój idealny świat i okazuje się, że już wiele osób zaczyna tę metodę stosować. Mam fanów, którzy przeczytali moją książkę, wprowadzili tę zasadę w swoje życie i teraz mają wolność finansową na swoich zasadach.

Na zakończenie z innej beczki, co śpiewasz pod prysznicem?

(śmiech) Nie mam prysznica. Mam wannę z jacuzzi. Natomiast kiedy jestem w hotelach i są prysznice, to śpiewam i często są to piosenki  Dżemu. Ostatnio leciałem samolotem i tak się złożyło, że siedziałem obok gitarzysty Dżemu – Jurka Styczyńskiego. Lubię śpiewać Wehikuł czasu, Whisky moja żono i ulubioną piosenkę, która jest mniejpopularna – Jesiony.

Magdalena Saganowska

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj