Na temat sytuacji pokrzywdzonych zwierząt oraz możliwośi ich wsparcia opowiada Beata Żółkiewska, członkini zarządu Fundacji na Rzecz Ochrony Praw Zwierząt Mondo Cane, wieloletni inspektor do spraw ochrony zwierząt z ogromnym doświadczeniem w interwencjach i ratowaniu zwierząt w stanach zagrożenia życia właścicielka trzech psów i dwóch kotów.
Z jakimi sprawami ludzie najczęściej przychodzą do Państwa?
Przychodzą lub dzwonią z pytaniem co mają zrobić, kiedy znajdą bezdomne zwierzę – to niewątpliwie najczęściej zadawane pytanie. Pytają też, jak zgłosić sprawę na policję oraz jakie gmina ma prawa i obowiązki dotyczące bezdomnych zwierząt lub kogo powiadomić o bezdomnym zwierzęciu. Inne często zadawane pytanie to, co zrobić w przypadku złego traktowania zwierzęcia przez właścicieli. Częste są też zgłoszenia o niewłaściwym traktowaniu zwierzęcia przez sąsiada, o niekarmieniu i niepodawaniu wody. Pracownicy Fundacji Mondo Cane zawsze udzielają w takich kwestiach kompetentnych porad. Przypadki łamania praw zwierząt, które są zgłaszane do Fundacji to zazwyczaj działania z okrucieństwem, niestety nawet z szczególnym okrucieństwem, a w tej kategorii najczęściej spotykane przypadki to porzucenia. Inny przykład okrucieństwa to szczenięta zakopywane żywcem w ziemi – wiele osób uważa, że szczenię nie czuje, tymczasem ma taką samą wrażliwość jak dorosłe zwierzę. Ludzie w różny sposób mordują zwierzęta. Jest to łamanie ustawy o ochronie zwierząt, ponieważ jeżeli ktoś nie chce posiadać zwierzęcia lub wie, że go nie odchowa czy też nie ma możliwości oddania go w dobre ręce, to może pójść do weterynarza i humanitarnie je uśpić za niewielką odpłatnością lub zgłosić ten fakt organizacji praw zwierząt. Mondo Cane bardzo często pomaga w takich sytuacjach.
Jaki jest poziom świadomości społeczeństwa jeśli chodzi o traktowanie zwierząt?
Poziom ten jest, jak dla mnie, ciągle niewystarczający. Opowiem jak wyglądała moja ostatnia niedziela – relacjonuje pani Beata. – Pogotowie dla Zwierząt, z którym również współpracuję, otrzymało zgłoszenie o suczce z poderżniętym gardłem, rzucanej o mur przez mężczyznę. Wysłaliśmy nasz patrol oraz karetkę pogotowia i przetransportowaliśmy suczkę do Warszawy, gdzie ją zoperowano. Suczka żyje. Potem okazało się, że musi przejść kolejną poważną operację, mamy jednak nadzieję, że wszystko się uda i wyleczona suczka szybko znajdzie nowy dom. Następny przypadek – Wieluń. Dostajemy zawiadomienie, że człowiek ciągnie psa za samochodem, przy prędkości 40-50 km/h. To był piękny pies rasy północnej, bardzo potłuczony. Kolejny przypadek w ciągu jednego dnia, w rodzinnym mieście pani Beaty, Lublińcu, ktoś przywiązał do drzewa suczkę, a szczenięta postawił w pewnej odległość dalej od niej, w plastikowym koszyku. Suczka, aby dostać się do szczeniąt przewróciła ten koszyk, dwójce szczeniat udało się dotrzeć do matki. Pozostała czwórka nie miała szczęścia. Ich martwe ciała znaleźli członkowie OTOZ Animals, którą założyłam trzynaście lat temu. Sprawa ta mocno zbulwersowała społeczeństwo. Za wskazanie osoby, która dopuściła się tego bestialskiego czynu inspektorzy OTOZ zebrali wśród facebookowiczów trzy tysiące złotych nagrody. Te wszystkie tragedie rozegrały się jednego niedzielnego popołudnia. To jest tylko jeden dzień z życia. Jeśli więc chodzi o wrażliwość społeczeństwa to jest ona niska. Uważam, że takie złe zachowania generuje niedostatek, bieda i alkohol – podkreśla pani Beata. – Często mówi się, że młodzież jest zła, niewrażliwa i zdeprawowana. Ja mam inne spostrzeżenie. Edukujemy młodych nie tylko w szkołach, zaczynamy od przedszkoli. Organizujemy pogadanki, uświadamiamy, że zwierzęta czują jak ludzie, zachęcamy dzieci i młodzież do podejmowania działań w ramach wolontariatu. Fundacje prozwierzęce starają się pozyskiwać wolontariat od najmłodszych lat, bo chociaż wolontariuszem można zostać dopiero powyżej szesnastego roku życia, to może nim być także młodze dziecko w towarzystwie rodzica. Fundacja uczy wrażliwości w podejściu do zwierząt i to przynosi efekty. Zdaniem pani Beaty nie można stwierdzić, że młodzież jest zła i okrutna, zdarzają się pojedyncze przypadki. Więcej okrucieństw dostrzega w zachowaniu ludzi dorosłych.
Jaka jest możliwość współpracy ze szkołami i instytucjami oświatowymi?
Do Fundacji zgłaszają się szkoły i przedszkola z prośbą o edukację na temat humanitarnego traktowania zwierząt. Inspektorzy Fundacji prowadzą takie zajęcia często z udziałem psów przygotowanych do takiej formy kontaktu z ludźmi. Jednym z celów jest pokazanie pracy wolontariusza. Tłumaczymy dzieciom, że cyrki są złe, i że wykorzystują zwierzęta. Myślę, że dużo zależy od nas samych – od inspektorów, organizacji broniących praw zwierząt, od tego, jakie mamy nastawienie do dzieci, które są bardzo dobrymi psychologami i jeśli czują od nas serdeczność i chęć współpracy, to naprawdę garną się do nas. Mamy takie przytułki dla zwierząt, gdzie jest więcej wolontariuszy niż zwierząt. Czasem psy są po trzy, cztery razy dziennie na spacerze, bo każdy chce wyjść – relacjonuje pani Beata.
Jakie przekonania źle wpływają na zachowania ludzi wobec zwierząt?
„Czarny kot przebiegł mi drogę”. „Kot zawsze spada na cztery łapy”, „zdrowy jak koń”, choć koń jest jednym z najbardziej wrażliwych zwierząt, jakie znam – mówi pani Beata. – Niestety wciąż kierujemy się starymi przesądami, np. że pies z czarnym podniebieniem musi być agresywny, na pewno gryzie i jest ostry, jak mówią starzy ludzie. Kolejne błędne rozumowanie – suczka i kotka musi raz w życiu urodzić. Dlatego mamy tak wiele bezdomnych zwierząt, właśnie one giną w tak okrutny sposób. Uważa się też, że kastracja i sterylizacja to jest okaleczanie, słyszy się „Jak można tak zwierzę okaleczać?!”, to jest akurat zdanie, które doprowadza mnie do szewskiej pasji – stwierdza pani Beata. Czasem spotykamy się z takimi sytuacjami, że uboga rodzina ma dużo zwierząt, przygarnia je, lecz kiedy proponujemy, że ze środków fundacji wysterylizujemy lub wykastrujemy zwierzę, w reakcji słyszymy o okrucieństwie takiego zabiegu. Wykorzystujemy więc akcje, np. „marcowa sterylizacja”. Nasza fundacja się do niej przyłącza, można wtedy wysterylizować swoje zwierzę za 100-150 zł. Czasami jest tak, że ktoś się zgłasza do Fundacji z prośbą o pomoc, o pokrycie połowy kosztów. Fundacja może to zaakceptować, lecz nie we wszystkich przypadkach. Czasem wspieramy starsze osoby, których nie stać na ten zabieg. Pomagamy widząc, że człowiek robi to chętnie i ze świadomością potrzeby dokonania takiego zabiegu, że nie jest to osoba, która przychodzi z nastawieniem „frajerzy, dają kasę na kastrację”, tylko ktoś, kto naprawdę nie ma pieniędzy. Są to też osoby objęte pomocą społeczną, im również pomagamy. Parę lat temu jeden z ministrów powiedział takie zdanie, że „widok psa na łańcuchu jest wpisany w tradycję polskiej wsi”. Bardzo mnie to zabolało – mówi pani Beata. – Te zwierzęta, jak widać na zdjęciach rentgenowskich, doznają bardzo poważnych zwyrodnień kręgosłupa szyjnego, to są okropne zwyrodnienia. Często te łańcuchy wrastają w szyję, bo gospodarz przygarnie szczeniaka, ale nie poluzuje mu łańcucha wraz ze wzrostem zwierzęcia.
Jak najlepiej pokazać ludziom jak czują zwierzęta?
To trudna praca. Można zdobyć wiedzę z książki, ale najważniejsza jest praktyka, obserwowanie zachowań zwierząt. Dla pokazania ludziom, jakie problemy mają zwierzęta bezpańskie, zabieram ich do schroniska. O niczym nie opowiadam, oni sami obserwują ich zachowanie i- spojrzenie, wydawane odgłosy. Są zwierzęta, które szczekają i skaczą na kraty, inne głośno piszczą, merdają ogonami, chcą się przytulić i być głaskane. Ale są też takie, które leżą bez ruchu w budzie i nawet nie patrzą w naszym kierunku. Dzieci najczęściej o takie psy pytają. Tłumaczę, że nic nie robi, bo jest zrezygnowany, nie ma nadziei na wyjście z kojca i na własny dom, którego tak pragnie. Są to zwierzęta, które w pierwszej kolejności wyciągamy ze schronisk, bo one się poddają, powoli umierają. Takie obserwacje uczą nas zachowania psów. Zrozumienie zachowania zwierząt jest też ważne dla dokonania interwencji w złych schroniskach. W Polsce jest wiele takich schronisk, bo ich prowadzenie może być dochodowym biznesem. Fundacja stoi na stanowisku, że schroniska powinny być prowadzone tylko i wyłącznie przez organizacje chroniące prawa zwierząt, a nie przez podmioty gospodarcze. Jest to trudne do wykonania, ale zapewniłoby zwierzętom należyty standard opieki. Są oczywiście dobre schroniska, ale ich jest naprawdę niewiele. Zdaniem pani Beaty schroniska powinny być małe, przy stu psach jest już tłok. Jej marzeniem jest to, aby każda gmina miała swoje małe schronisko, z wysokorozwiniętym, uświadomionym i prężnym wolontariatem.
Czego wymaga prowadzenie przez gminę schroniska dla psów?
W każdej gminie i urzędzie miasta jest osoba wyznaczona i odpowiedzialna za zwierzęta na terenie gminy bądź miasta. Wszystko zależy od człowieka, bo zdarzają się na tym stanowisku osoby bardzo kompetentne, ale też i takie, do których nie trafiają żadne argumenty ze strony Fundacji. Fundusze na tę działaność określane są na podstawie przyjętego budżetu gminnego i środków wyasygnowanych na ochronę bezdomnych zwierząt i zapewnienia im miejsc w schronisku, przytulisku i przechowalniach dla zwierząt. Bardzo często są to bardzo złe miejsca, ale bardzo często są też bardzo dobre, bo wszędzie pojawiają się instytucje prozwierzęce, które biorą pieczę nad takim schroniskiem. Jeśli gmina wykazuje się dobrą wolą i wpuszcza wolontariuszy do takiego miejsca oraz zaczyna z nimi współpracę, wtedy może dojść do korzystnych zmian. Przykładem może być przytulisko w Lublińcu, w którym na pięćdziesiąt przyjętych rocznie psów jest pięćdziesiąt adopcji. Wymaga to wytężonej pracy wielu ludzi, którzy w praktyce pracują całkowicie bezpłatnie. Zawsze powtarzam, gdziekolwiek jestem i nieważne kto jest moim rozmówcą, prezydent, wójt czy ktoś inny, że jeśli mają na swoim terenie instytucję prozwierzęcą powinni ją bardzo wspierać, bo to kolektyw osób pracujących bez wynagrodzenia, który wykonuje pracę z wielkim sercem. Często jest tak, że jesteśmy traktowani jak piąte koło u wozu, jak wróg numer jeden – mówi pani Beata. Decydenci nie zawsze chcą podejmować ten temat, zwierzęta bezdomne są traktowane bardzo marginalnie. Są jednak gminy, które mogą się pochwalić tym, jak traktują takie zwierzęta.
Jak dochodzi do interwencji?
Interwencje najczęściej dotyczą psów, ale gatunki zmieniają się sezonowo. Jesienią zbieramy z dróg pełno jeży. Fundacje wyspecjalizowały się, mamy fundacje typowo kocie, psie, ktoś inny zajmuje się końmi i nawzajem „podrzucamy” sobie te zwierzęta. My udzielamy pierwszej, doraźnej pomocy, a potem kierujemy zwierzę do fundacji, która się zajmuję określonym gatunkiem.
Pierwszym krokiem jest sprawdzenie zasadności zgłoszenia, następny to rozmowa z właścicielem. Posiadamy uprawnienie, by zgłosić się do właściciela zwierzęcia i dokonać inspekcji, jeżeli są problemy, to prosimy o asystę policję lub straż miejską. Później, w przypadkach skrajnych, gdy stwierdzamy znęcanie się nad zwierzęciem, odbieramy je. Musimy powiadomić organ ścigania i gminę, która musi wszcząć postępowanie administracyjnego odbioru.
Jakie zmiany prawne Państwo proponujecie, co postuluje parlamentarny zespół przyjaciół zwierząt?
Jest potrzeba wprowadzenia wielu nowych przepisów. Począwszy od uszczelnienia gminnej opieki nad zwierzętami bezdomnymi, poprzez ustawowe zakazanie powszechnej polskiej patologii, czyli trzymania psów na łańcuchu, a także hodowli rozrodczej w złych warunkach, gdzie szczenięta sprzedaje się po wysokich cenach, natomiast ich matki są traktowane bez należytej dbałości jako masa rozrodcza. Powinniśmy też bezwzględnie oznakować wszystkie psy i poprawić warunki w schroniskach. Bo to zazwyczaj schroniska tylko z nazwy, a tak naprawdę w wielu z nich panują fatalne warunki. Powinno się zakazać hodowli zwierząt na futra, udziału zwierząt w cyrkach i uboju rytualnego. Sam wymiar kary, który jest dopuszczalny za takie czyny jest duży, bo nawet do trzech lat pozbawienia wolności i do 100 tys. zł kary. Niestety nasze sądy nie egzekwują choćby w połowie tych kar. Bardzo rzadkie są wypadki, żeby zapadło orzeczenie o bezwzględnym pozbawieniu wolności. Sądzę, że jeśli zmieni się orzecznictwo i sądownictwo w Polsce, to osób, które tak brutalnie traktują zwierzęta będzie coraz mniej.
Jak radzi sobie Pani z emocjami towarzyszącymi pracy? Zapewne jest frustrująca ze względu na cierpienie zwierząt?
W 2014 roku administrowałam schroniskiem w Tomaszowie Mazowieckim, który leży przy trasie S8, więc mieliśmy bardzo dużo drastycznych przypadków. Natomiast leczenie takich zwierząt, wymagające nieraz użycia tomografu lub prześwietlenia, to są ogromne koszty. Nie jesteśmy dotowani, więc czasem musieliśmy decydować o sposobie leczenia na podstawie dostępnych środków. To jest dla mnie największe obciążenie. Nie poradziłam sobie z tym bagażem emocjonalnym i po ośmiu, dziewięciu miesiącach trafiłam z udarem na OIOM, miałam nie wracać do tej pracy, bo mi lekarze tego bezwzględnie zabraniali. Natomiast mój organizm dość szybko się zregenerował i wróciłam do pracy, bo czuję silną potrzebę jej wykonywania, ponieważ zawsze jest doraźna potrzeba interwencji. Czytam prośby przysłane mailem, ktoś mi wyśle informację na facebooka albo sms, jak nie odpiszę, to zadzwonią, że jakieś zwierzę zostało potrącone, leży w rowie i kona. Było to silniejsze ode mnie. Życie zwierząt jest dla nas nadrzędne i będziemy o nie walczyć do końca. Oczywiście skracamy te cierpienia, jeśli nie ma innego wyjścia, np. lekarz stwierdza, że zwierzę nie rokuje wyleczenia i przy tym bardzo cierpi. W takiej sytuacji w humanitarny sposób skracamy mu życie, by już nie cierpiało. Nie ma sensu robić wszystkiego, by zwierzę tylko wegetowało i cierpiało przy tym. Natomiast zajmujemy się ratowaniem zwierząt z różnych sytuacji, np. ściągamy zwierzęta z Ukrainy, z terenów na których toczą się walki. Najczęściej są to zwierzęta z urwanymi kończynami.
Jak Pani lubi spędzać czas wolny?
Zawsze śmieję się, kiedy moja córka próbuję kupić mi jakiś prezent. Mówię wtedy, że potrzebne mi są gumowce, bo będę na pewno częściej korzystała z nich niż ze szpilek. Moim zainteresowaniem jest fotografia, w wolnej chwili robię zdjęcia, oczywiście psom. Ale takim odstresowaczem i resetem jest moja córka, która jest tancerką i jeżdżę z nią na turnieje tańca towarzyskiego.