Rozmowa z Sebastianem Fydą – właścicielem i Anną Chudzik – menadżerką Leśniczówki Rock & Roll Cafe na temat wyzwań związanych z prowadzeniem kultowego klubu rockowo-blusowego z ponad 40-letnią tradycją. Klub skupia wokół siebie wybitnych muzyków, plastyków, poetów i ludzi sztuki. Znajduje się w samym centrum malowniczego Parku Śląskiego, leżącego na granicy Chorzowa i Katowic i stanowiącego rezerwat bioróżnorodności. Sebastian Fyda właśnie uzyskał tytuł Lider z powołania, a Anna Chudzik została nominowana do tytułu Kobieta Charyzmatyczna.
Sebastian, kiedy zostałeś właścicielem tego magicznego miejsca?
Sebastian Fyda: W czerwcu 2020 r. To jedyny klub na Szlaku Śląskiego Bluesa, który przetrwał i nieprzerwanie przez 40 lat, nie licząc remontów, nigdy nie był zamknięty. Jeszcze przed pandemią klub znalazł się w rozpaczliwej sytuacji, był zadłużony i niedofinansowany. Mimo ogromnego wysiłku Marcina Bąka, który w zarząd otrzymał klub już w trudnej sytuacji, wielu lat zaniedbań czasami nie da się tak po prostu przeskoczyć. Doprowadzenie tego miejsca do pierwszej ligi klubów wymagało gigantycznej pracy i pieniędzy. W trakcie pandemii nie mieliśmy zbyt dużego pola do popisu. Z żadnych tarcz nie otrzymaliśmy nawet złotówki, programy pomocowe były tak skonstruowane, że trzeba było wykazać straty poniesione przez rok, a nowa spółka, założona by odciąć przeszłość, nie miała za sobą jeszcze pełnego roku działalności. Koncerty obwarowano absurdalnymi obostrzeniami: w tym samym lokalu można było organizować imprezy „krzesełkowane”, natomiast „niekrzesełkowane” pozwalały na wpuszczenie do lokalu ledwie kilkunastu osób. Jeden z zespołów muzycznych występował na stadionie w Częstochowie, mogli wpuścić 200 osób, ale dwie godziny po ich koncercie rozgrywano mecz i stadion mógł być wypełniony w połowie, czyli 1500 osób! To samo miejsce, ten sam dzień, a inne kryteria dla wydarzenia. Nikt nie przejął się branżą muzyczną…
Jak sobie poradziliście?
SF: Wykładałem i nadal wykładam pieniądze z własnej kieszeni.
Przejąłeś Leśniczówkę na początku pandemii, organizowaliście wówczas jakieś wydarzenia?
SF: Przejąłem ją tuż przed zamknięciem gastronomii, w okresie od lipca do września udało nam się zrobić kilka koncertów. Działamy od czwartku do niedzieli, tutaj ze względu na położenie w środku terenów leśnych i znacznej odległości od głównych parkowych deptaków, nie da się inaczej prowadzić lokalu jak tylko eventowo. Utrzymujemy klimat rockowy. Zagrać tu może każdy, jednakże disco polo i tym podobne nurty nie są u nas akceptowane.
Jesteś informatykiem i muzykiem, kiedy zainteresowałeś się muzyką?
SF: Na co dzień jestem architektem systemów komputerowych ze specjalizacją w chmurze obliczeniowej. Współpracuję z Microsoftem, globalnym i jego lokalnymi oddziałami. Pochodzę z Wrocławia i tam w latach szkolnych, poznając muzykę punkową, rockową i metalową nauczyłem się grać na gitarze. Najpierw grałem w kapeli punkowej, a potem w metalowej, ale raczej uważam się za grajka niż muzyka. Tak już u mnie jest ze szlifowaniem umiejętności – wśród wszystkich zajęć ciężko mi znaleźć czas i motywację, by osiągnąć wirtuozerię. Jednym z moich hobby jest malowanie figurek bitewnych, robię to przyzwoicie, ale nigdy nie przebiję pewnego pułapu. Tak samo zawodowo – można znaleźć dużo lepszego architekta, programistę, menedżera ode mnie, ale moją mocną stroną jest umiejętność łączenia wielu obszarów na wystarczająco dobrym poziomie, by osiągnąć unikalną pozycję na rynku pracy.
Jako Fundacja możecie pozyskiwać środki na działalność Leśniczówki?
SF: Fundację założyliśmy, by móc realizować działania, których nie może realizować jako spółka. Chcemy, żeby Leśniczówka była nie tylko miejscem, do którego przychodzi się na koncert i piwo, ale też realizowała inne cele. Głównym jest oczywiście działalność kulturalna, ale też promowanie wiedzy i działania na rzecz ekologii, środowiska naturalnego, ochrony zwierząt oraz ochrony dziedzictwa przyrodniczego. Tutaj już sześć razy odbywał się festiwal „Temu Misiu”, podczas którego zbieramy pieniądze na ochronę dzikiej przyrody. Na ostatnim wystąpili: Ellisiv, Agnis, Rosegarden, Anja Orthodox, Moleskin i Dark Side Eons. Realizujemy akcje charytatywne związane z adopcją zwierząt, wsparciem schronisk i łączymy je z muzyką. Mamy wiele pomysłów na społeczne inicjatywy proekologiczne. Natomiast w związku z pozyskiwaniem funduszy, pisaniem wniosków dopiero rozkręcamy się, albowiem nie mamy tyle mocy przerobowych, żeby wszystko naraz pociągnąć.
Jakie masz plany i marzenia?
SF: Wyspać się (śmiech). Mam naprawdę dużo pracy. Kilkanaście miesięcy temu przeprowadziłem się do Siemianowic Śląskich, więc trochę mi łatwiej, bo wcześniej dojeżdżałem kawał drogi z Warszawy praktycznie co weekend.
W jaki sposób ładujesz baterie?
SF: Jestem zapalonym graczem Warhammera i kolekcjonuję wargamingowe modele, więc „relaksujące modelarstwo” jest tym elementem, który i cieszy, i daje satysfakcję, i odrobinę relaksu. Co ciekawe, po całym tygodniu rozmaitych spotkań, przyjście do Leśniczówki na 13 godzin pracy w lokalu czy przy grillu również pozwala mi odpocząć. Szczególnie psychicznie.
Aniu, urodziłaś się kobietą charyzmatyczną?
Anna Chudzik: Nie wiem, na pewno okoliczności mojego porodu były charyzmatyczne. Mama była na wakacjach w Białej koło Płocka i urodziła mnie w tamtejszym zakonie, dzięki pomocy sióstr. Przepowiadano mi, że w związku z tym zostanę zakonnicą albo bizneswoman, to drugie się spełniło. Mieszkam w Chorzowie, natomiast moja rodzina: rodzice, dziadkowie pochodzą z okolic Zakopanego. W domu miałam więc góralskie wychowanie.
Kiedy „poczułaś” muzykę?
AC: Już w przedszkolu zauważono, że mam talent muzyczny. Mama zapisała mnie do szkoły muzycznej, moim marzeniem była gra na skrzypcach, nie udało się, zapisali mnie na fortepian, który niestety w tamtym czasie nie był moją pasją. Wytrwałam rok.
Druga przygoda z muzyką zaczęła się w liceum. W wieku 18 lat założyłam z moim chłopakiem, który chodził do szkoły muzycznej, grał na gitarze elektrycznej i komponował, zespół Calladorn. On stwierdził, że dobrze śpiewam i w ciągu kilku dni przygotował mnie do egzaminu do szkoły muzycznej II stopnia. Dostałam się na wokal. W tym samym czasie śpiewałam rock. Nawet miałam zgrzyt z tego powodu z nauczycielką śpiewu klasycznego, gdzie wymagane było inne podparcie, jasna barwa głosu. Zawsze wiedziała, kiedy byłam na próbie i mówiła, że mam zdarty głos, przyciemnioną barwę. Calladorn istniał 10 lat. Graliśmy głównie na festiwalach folkowych, bo to był folk metal / melodic metal, występowaliśmy nawet w Leśniczówce. Dużo utworów skomponowaliśmy w zasadzie do szuflady, mój chłopak ciągle chciał coś ulepszać i próbować, zamiast nagrywać. Może kiedyś ten materiał wykorzystam, gdyż planuję wrócić do śpiewania.
Po skończeniu szkoły muzycznej poszłam do wokalno-baletowej w Gliwicach. Skończyłam studia w Cieszynie, wychowanie artystyczne w zakresie sztuk plastycznych, grafikę i malarstwo. Teraz więcej maluję, lubię skupiać się na intensywnej kolorystyce, odnajduję się w surrealizmie fantastycznym. Niedawno zaś skończyłam studia na kierunku projektowanie graficzne i projektowanie gier w Górnośląskiej Wyższej Szkole Przedsiębiorczości w Chorzowie.
Jak przebiegała Twoja kariera zawodowa?
AC: Założyłam firmę Passiflorę – Pracownię Artystyczną, w której zajmowałam się renowacją mebli na zamówienie, projektami graficznymi, tworzyłam biżuterię artystyczną. Współpracowałam z firmą ELB Silk, dla której malowałam na jedwabiu chusty, szale, parawany i obrazy. Potem krótko pracowałam jako menedżer w klubie Variete w Katowicach, ale nie dogadywaliśmy się z właścicielem. Następnie jako grafik współpracowałam z klubem muzycznym Straszny Dwór oraz Restauracją i Hotelem Rycerskim, i w końcu trafiłam do Leśniczówki, zaprosił mnie poprzedni właściciel Rafał Fortuna.
Jesteś tutaj menadżerką od 10 lat, co sprawiło Ci największą satysfakcję?
AC: Praca tutaj daje mi ogromną przyjemność, ponieważ niesie wiele wyzwań. Na początku zajmowałam się wszystkim, byłam kierownikiem lokalu, planowałam i realizowałam repertuar artystyczny: koncerty, stand up-y, burleski, imprezy firmowe. Kiedy Sebastian został właścicielem od wielu rzeczy mnie odciążył. Teraz Igor jest kierownikiem lokalu, zajmuje się organizacją wewnętrzną, harmonogramami pracowników zewnętrznych, sprzątaniem. Seba czuwa nad finansami, dokumentami i rzeczami operacyjnymi. Ja układam program artystyczny, tworzę miesięczny repertuar, kontaktuję się z artystami, przygotowuję oferty dla firm. Jesteśmy nastawieni głównie na działalność artystyczną, ale jeśli zgłosi się firma, by zorganizować imprezę, to chętnie się tego podejmujemy. Możemy robić imprezy na 100 osób. Koncerty organizujemy w sali klubowej na 180 osób, w namiocie na 350 osób i na scenie plenerowej na 999 osób. Na tej scenie ostatniego lata organizowaliśmy cykl koncertów w związku z 40-leciem Leśniczówki. Do moich zadań należy również promocja. Reklamujemy się głównie przez social media, afisze, radio internetowe. Na jubileusz klubu wykupiliśmy kilka billboardów i banerów.
Z czego jesteś najbardziej dumna?
AC: Najbardziej dumna jestem z tego, że miałam przyjemność pracować w Leśniczówce z wieloma wspaniałymi artystami i poznałam niesamowitych, pełnych pasji ludzi.
Jakie macie plany?
AC: Wkrótce wystąpią tu formacje rockowe: Andrzej Domżoł i Czupia Tracha, odbędzie się blues-rockowy Koncert Świąteczny Jana Galacha. Po nowym Roku gościć będziemy jeden z koncertów WOŚP czy trzecią już edycję Festiwalu Kultury Słowiańskiej. Prywatnie zaś zostanę mamą.
Leśniczówka
Legendarne miejsce na mapie Śląska
Chorzowski klub Leśniczówka Rock’n’Roll Cafe w 2023 roku świętował swoje 40. urodziny!
Są na świecie miejsca, o których mówi się, że mają duszę. Z całą pewnością możemy zaliczyć do nich Leśniczówkę, której barwna historia nieustannie wybrzmiewa od blisko 40 lat. Czym jednak jest ten duch? Rzecz jasna to nie sam budynek, ukryty w gęstwinie Parku Śląskiego. Prawdziwym duchem Leśniczówki są niezwykli, utalentowani ludzie. Wspaniali artyści, którzy wspólnie przeistoczyli zaniedbane cztery ściany w bezdyskusyjną legendę. Równo 40 lat temu powstał Dom Pracy Twórczej Śląskiego Jazz Clubu i szybko stało się przystanią dla niepokornych sztuk różnych Muz. Cytując Leśniczówka Blues Andrzeja Matysika, swój poligon miał tu przez pewien czas lubelski Teatr Wizji i Ruchu, Jerzy Bińczycki realizował swą etiudę „Gołębiarz”, a wnętrza klubu i okolice wykorzystywali w swych filmach Kazimierz Kutz i Janusz Kidawa oraz autorzy rozmaitych teledysków.
W Leśniczówce po dziesiątkach godzin prób i jam sessions kształtowało się brzmienie i oblicze legendarnej Young Power Orchestra. Przez całe lata 80. klub był swoistym azylem dla niechcianego wówczas pokolenia muzyków związanych z ruchem „Silesian Sound”. Jedynie w Leśniczówce można było posłuchać Romana „Pazura” Wojciechowskiego, Irka Dudka, Leszka Windera, Jana Janowskiego, Andrzeja Urnego, to tutaj szlifował formę legendarny SBB. Tu zarejestrowana została płyta „Modlitwa Bluesmana w pociągu”. To właśnie za sprawą śląskiego środowiska blues-rockowego Leśniczówka ożyła:
Po Rawie Blues zapowiedziano nam wyjazd. Dokąd? Niespodzianka. Jedziemy do Chorzowa. Autobus skręca w wąską uliczkę prowadzącą w głąb znanego w całym kraju parku. Wysiadamy przed rozpadającym się niewielkim budyneczkiem bez drzwi i okien. Za to w środku kupa miejsca i wspaniały kominek. Za rok będzie tu Dom Pracy Twórczej Śląskiego Stowarzyszenia Jazzowego, klub i dużo bluesa. Na razie jest ta niby szopa i dużo chęci do roboty!… Tej nocy zagrało tam niezwykłe trio w składzie: Leszek Winder – gitara, Irek Dudek i Ryszard Skibiński na harmonijkach…
Na Przełaj „Blues na trawie”, maj 1983
Czy w Leśniczówce było miejsce wyłącznie na jeden gatunek muzyczny? Oczywiście, że nie! Pomimo nazwy „Dom Pracy Twórczej Śląskiego Jazz Clubu Leśniczówka”, nie było mowy o ograniczaniu ani zduszaniu swobody. Tak to miejsce wspominali Roman Kostrzewski i Irek Loth:
Ten nasz pierwszy kontakt był wybitny. Graliśmy w różnych miejscach, między innymi w Pałacu Młodzieży. Fajnie było, tylko ograniczony czas na pracę. Przychodziliśmy na próbę na 2 godziny, dwa dni w tygodniu. To jest zbyt mało, żeby się rozwijać. Leśniczówka dawała ten komfort. Przychodźcie codziennie. Kiedy chcecie. Rano, w nocy, obojętnie kiedy.
My – w zasadzie kochając muzykę metalową – przy takich muzykach, jak Winder, Kawalec, Skrzek, Urny itd., dowiadywaliśmy się o pewnych arkanach gry bluesowej. […] W tym środowisku szybko uczyłem się komunikacji. Wspólnoty grania. To jest zupełnie coś innego, niż jak wchodzi gwiazda na scenę i napierdziela. Dało się wyczuć, że śląski blues był wygrany.
Pod wpływem wspólnego grania wychodziły takie momenty… Wszyscy żałowali, że to nie było nagrywane. Wszyscy.
Dziś, mimo wzlotów i upadków, lat dla rock’n’rolla lepszych i tych chudszych, Leśniczówka stara się kontynuować tradycję, będąc jedynym klubem na Szlaku Śląskiego Bluesa, który działa nieprzerwanie (z wyjątkiem drobnych przerw remontowych) od początku swojego istnienia. Prawdopodobnie jest najstarszym klubem rockowym w Polsce. Leśniczówka się zmienia, tak jak zmienia się otaczający świat. Pojawiają się nowe formy artystyczne jak stand-up czy burleska, ale i stare dobre jam sessions mają się świetnie.
Swoje 40-lecie Leśniczówka świętowała z przytupem. Nie zabrakło rocka i tego klasycznego, i tego progresywnego, nie zabrakło bluesa. Było też sporo muzyki metalowej, folkowej, a także kąsek dla miłośników Punk Rocka. Wszystkie te wydarzenia, od 13.05 do 24.06, były wyjątkowe i zapiszą się na długo w pamięci uczestników.
Leśniczówka dziś to przede wszystkim goście. Ci, którzy pamiętają dawne lata, którzy spędzali tu młodość, urywając się ze szkół, ale również ci, którzy dopiero dziś odkrywają legendę Leśniczówki, odkrywają jej klimat i zostaną z Lasem na długie lata. Leśniczówka to też głośne nazwiska, które bywały i bywają w klubie – Piotr Kupicha (Feel) rozpoczynał tu swoją karierę muzyczną, bywali Maleńczuk, Skiba, Durczok, Jakubik, zespoły Vader, Decapitated, Hunter, KSU, Dezerter, Armia, Closterkeller, FlapJack, ACID Drinkers, Turbo, Nocny Kochanek, Percival Schuttenbach, Lipali, KAT & Roman Kostrzewski, VooDoo, TSA, Proletaryat, Breakout, The Analogs, Another Pink Floyd i wielu, wielu innych, których po prostu wymienić się na raz nie da.
Leśniczówka także i dziś daje szanse młodym artystom i mniejszym wykonawcom. Prężnie działa Otwarta Scena Leśniczówki, na której raz na kilka tygodni zupełnie za darmo swoich sił mogą spróbować zespoły reprezentujące różne nurty szeroko pojętego rocka. Oczywiście, jest tu obecna pewna selekcja, ale dzięki temu regularni goście klubu, przychodząc na koncert nieznanego im wykonawcy w ramach Otwartej Sceny, mają gwarancję doskonałej jakości i kunsztu zespołu i świetnie spędzonego czasu.
Leśniczówka dysponuje trzema scenami – sceną klubową na 170 osób, ogrzewaną sceną pod namiotem na 350 osób oraz dużą sceną letnią, rozkładaną przed głównym budynkiem, przed którą pomieścić się może 999 osób. Klub organizuje też przyjęcia weselne, imprezy urodzinowe, okolicznościowe i prywatne.
Niestety mimo olbrzymiego wysiłku włożonego w rewitalizację tego miejsca, mimo przywrócenia mu w dużej mierze dawnej świetności i powrotu do „pierwszej ligi” klubów muzycznych w tej części Polski, możliwości finansowe właścicieli uległy wyczerpaniu. Pandemia i późniejsza inflacja uniemożliwiły realizację wielu zaplanowanych zadań. Budynek nadal wymaga pewnych nakładów pieniężnych – chociażby dach czeka na remont. Powinna też zostać przebudowana kanalizacja. Potrzeb jest bez liku i smutne jest, gdy takiemu miejscu jest trudno uzyskać tak niezbędne środki publiczne, a olbrzymie kwoty są na co dzień marnowane przez polityków czy korporacje. Klub szuka sponsorów oraz partnerów medialnych, którym tak jak właścicielom, zależeć będzie na utrzymaniu tego ogromnego kawałka historii jakim jest Leśniczówka. t
Dorota Kolano, Beata Sekuła