Ekologia i ekonomia
Kasia wybudowała setki domów dla klientów, trzy dla siebie i rodziny. Gdzie mieszka obecnie? W domu ukochanego… Najpierw zobaczyła jego piękny dom przy drodze, którą jechała do pracy, potem zdobyła się na odwagę, żeby powiedzieć mu, co myśli o jego guście, aż w końcu wyszła za niego za mąż i wprowadziła się do budynku, którego nie zbudowała…
Katarzyna, szykowna pięćdziesięciokilkulatka, inżynier budownictwa. Po ukończeniu studiów na Politechnice Krakowskiej, pracuje przez kilka lat jako nauczycielka przedmiotów zawodowych w technikum budowlanym. Wychodzi za mąż, rodzi córkę, Magdę, i w 1989 roku wyjeżdża z rodziną do Niemiec. – Chcieliśmy polepszyć sobie warunki życiowe, było to kilka miesięcy przed zburzeniem muru berlińskiego – wspomina. – Gdyby zdarzyło się to wcześniej, może byśmy zostali w Polsce. W Niemczech mieszkają przez dziewięć lat. Początki są trudne, jak to bywa w sytuacji imigrantów. Większość czasu spędzają na kursie języka niemieckiego. Wynajmują niewielkie mieszkanie, mąż Kasi znajduje pracę w biurze projektów, a ona po dwóch latach, będąc w ciąży z drugą córką – Agatką, zakłada własną działalność gospodarczą. Jako podwykonawca przygotowuje projekty dla firmy, która buduje domy pod klucz, na bazie budownictwo szkieletowego.
– Budowanie domów metodą szkieletową było 20 kila lat temu zupełnie nową technologią w Polsce, w ogóle nie uczyliśmy się tego na studiach – przyznaje Kasia. – Znałam ją tylko ze słyszenia. Metoda ta oparta jest na tzw. technologii szkieletu drewnianego ciężkiego, który jest popularny szczególnie na rynku niemieckim, szwajcarskim czy austriackim. Konstrukcję budynku stanowi drewno, słupy drewniane, podwalina, która jest z drewna, oczep, który spina na górze ściany. Od tzw. tradycyjnych domów, budowanych z materiałów ceramicznych z cegły, pustaka, czy ytongu różni się tym, że tu cała konstrukcja jest drewniana. Wypełnieniem między słupami, czyli elementami konstrukcyjnymi, jest wełna mineralna. Są to domy ekologiczne, ekonomiczne i bardzo szybko się je buduje.
Od swojego zleceniodawcy Kasia otrzymuje gruby segregator z dokumentacją zawierającą wszystkie szczegóły: rozrysowane przykładowe ściany, połączenia okien, parapetu. Musi sama się tego wszystkiego uczyć, przeanalizować rysunki, dopytać się o trudniejsze kwestie, aż w końcu stwierdza, że już wie tyle, że może samodzielnie zająć się projektowaniem. Jest skrupulatna, nie popełnia błędów, więc otrzymuje coraz więcej zleceń. Miesięcznie wykonuje od 10 do 12 projektów, a rocznie od 100 do 120, więc łatwo obliczyć ile ich przygotowuje w ciągu sześciu lat pracy dla tej firmy. – Moje pierwsze projektyzweryfikowały moją przydatność, a praca ta stanowiła dla mnie ważne źródło dochodów.
Pierwszy własny dom: przewaga funkcjonalności nad formą oraz konsekwencja planowania
Kiedy Agatka skończyła trzy lata, rodzina Zosi wprowadza się do domu całkowicie przez nią zaprojektowanego. Mieszkają tu ponad cztery lata. Decyzję o jego zbudowaniu podejmują po dwóch latach pobytu w Niemczech. – Zaprojektowałam go zupełnie sama, bo kto miał wiedzieć lepiej niż ja, jaki dom będzie odpowiedni dla mojej rodziny! – mówi z rozbrajającą szczerością. Kiedyś chciała studiować architekturę, to było niespełnione marzenie, które później stało się jej hobby. Mieszkając wcześniej w M3 czy M4, Kasia dowiaduje się czego potrzebuję jako żona i matka dwójki dzieci oraz jako kobieta prowadząca własną działalność gospodarczą.
Tak projektuje swój pierwszy 140-metrowy dom (podpiwniczony, z pojedynczym wolnostojącym garażem), żeby był przede wszystkim funkcjonalny, a nie tylko piękny.- Wreszcie oprócz balkonu mogłam mieć swój ogródek i taras. Od razu wiedziałam, że dojście do niego ma być jak najprostsze, bez zbędnego pokonywania meandrów między fotelami i innymi meblami. Miał być więc blisko kuchni, ewentualnie aneksu, żebym niosąc tacę z napojami nie musiała się o nic potykać – mówi z przekonaniem. Zosia woli mieć o wiele mniejszą kuchnię, ale ważna jest dla niej spiżarka, w której umieszcza słoiki i wszystkie inne produkty spożywcze wymagające niższych temperatur. Kuchnia jej zdaniem ma być takim miejscem, żeby obracając się wokół własnej osi, miała dostęp do zlewu, lodówki i pieca.
Ponadto ktoś, kto mieszka w bloku z całą rodziną wie, co go denerwuje i czego mu brakuje, np. miejsc, w które można odstawić odkurzacz, deskę do prasowania, wiaderko z mopem, buty, buciki, itp. Dlatego projektuje garderobę od razu przy wejściu do domu, a nie małą wnękę, gdzie ciągle tworzyłby się bałagan ze względu na natłok ubrań, gdzie „winogrona” czapek, szalików ciągle spadałyby z wieszaków. Powstaje zamykana garderoba, z okienkiem, żeby była możliwość wietrzenia, aby pozbyć się niepożądanych zapachów, żeby wysuszyć buty, np. po powrocie dziewczynek z sanek.
Łazienka stanowi kolejne wyzwanie, bo w bloku bez względu na to, jak ją zagospodarowała i posprzątała, zawsze panował bałagan. Brakowało zamykanego miejsca na schowanie środków piorących, czyszczących, zmywaków, gąbeczek, szczoteczek, stert brudnych ubrań dzieci. Teraz może zaprojektować sobie taką, z której jest niewyobrażalnie dumna, która spełnia wszystkie jej wymagania. Bezpośrednio z łazienki jest wejście do pomieszczenia gospodarczego – domowej pralni z blaszanym zlewozmywakiem, pralką i suszarką rozłożoną na stałe. Miejsce to jest odpowiednio wentylowane dzięki oknu dachowemu. – Z praniem szło się do tego „brudownika”, gdzie pomimo nazwy jaką mu nadaliśmy, było czysto i miło, i miałam nareszcie taką łazienkę, jaką zawsze chciałam mieć – schludną i estetyczną.
Ostatnim, jednak bardzo ważnym, pomieszczeniem, które Zosia projektuje w tym domu jest jej duże biuro w piwnicy z osobnym wejściem, tak żeby klient nie musiał wchodzić na teren domu, tylko bezpośrednio do jej pracowni. Tam umieszcza biurka, stoły z komputerami i tam pracuje najczęściej nocami. – Chciałam mieć własną firmę, a nie szukać u kogoś zatrudnienia ze względu na małe dzieci. To była jedyna możliwość, żeby być przede wszystkim matką, a później przy okazji jeszcze pracować zawodowoi zarabiać własne pieniądze – wspomina, odgarniając energicznie jasne włosy z delikatnej twarzy. – Natkę zawoziłam rano do przedszkola, a potem albo gotowałam, albo sprzątałam, albo projektowałam. Najczęściej pracuje jednak nocą, kiedy wszyscy śpią, jest wtedy cicho, ma wreszcie spokój i może się skupić na planie domu, który aktualnie wykonuje. Teraz już by tak nie potrafiła, nie lubi się skarżyć, ale pamięta ten czas jako okres nieustannego zmęczenia i niedospania. Jej praca polega na planowaniu, nie od strony architektonicznej, bo dostaje od architekta mniej więcej gotową koncepcję, sama jednak musi to przełożyć pod kątem inżyniersko-budowlanym. Ustala, jaki ma być rozkład pomieszczeń często jedynie na bazie szkiców, które otrzymuje, wielokrotnie przygotowanych odręcznie z naszkicowanym zaledwie obrysem domu z podaną jego szerokością i wysokością kalenicy (najwyższą częścią dachu utworzoną na przecięciu połaci dachowych), a Zosia musi dopracować ten projekt tak, żeby ten dom funkcjonował, zaplanować wszystkie szczegóły techniczne: elektrykę, kanalizację, ogrzewanie.
Swój dom projektuje od samego początku, osobiście załatwia pozwolenie na budowę, ale do prac technicznych zatrudnia firmę, której pracę nadzoruje. Zauważa, że przewaga jakości usług firm niemieckich nad polskimi jest wówczas ogromna, obecnie nie ma już takich różnic. Natomiast ma większe trudności z zorganizowaniem w Niemczech takiego miniprzetargu dla kilku firm na wykonanie domu na podstawie własnego projektu.
Sama wybiera kafelki, materiały na podłogi, blaty i fronty mebli kuchennych. – Pierwszym problemem była rozbieżność finansowa pomiędzy tym, co mi się podobało, a tym, na co mogłam sobie pozwolić. Wchodziłam do studia z kafelkami, natychmiast wpadały mi w oko te, które chciałam mieć u siebie, a one były oczywiście najdroższe i nie stać mnie byłona nie– opowiada. – Ponadto, praktycznie po raz pierwszy mierzyłam się z problemem wyboru, w tamtym czasach nie miałam takich dylematów, w Polsce nie było takiej sytuacji, bo u nas trudność stanowiło znalezienie jakichkolwiek materiałów remontowo-budowlanych. Trzeba iść na kompromis, zabiera dwuletnią córeczkę i udaje się na poszukiwanie końcówek serii, z których robi później piękną toaletę. W ten sam sposób znajduje też porcelanowe kafle na kominek.
– Od wbicia łopaty w grunt do momentu wprowadzenia się upłynęło dokładnie dziewięć miesięcy, trwało to tyle, co ciąża – śmieje się. Zaważa też, że dom powinien być skrojony pod jego właściciela czy użytkownika – taki na własną miarę. Dlatego każdy jej dom był inaczej zaprojektowany.
Powrót do Polski i budowanie nowego domu
Do Polski wraca wraz z rodziną w 2000 roku. Już wcześniej kupują działkę budowlaną oraz składa wniosek o pozwolenie na budowę, przygotowując sobie powrót do ojczyzny. Kolejny dom ma być skrojony na ich nowe potrzeby. Dzieci są już nieco starsze, młodsza córka ma rozpocząć naukę w szkole, a starsza pójść do 8 klasy. – Ja też, zawodowo, chciałam iść do ludzi, mieć z nimi częstsze kontakt, więc nie planowałam biura w domu. W tych okolicznościach stwierdziłam, że piwnica nie będzie nam potrzebna – zauważa. Nie chce też ozdobnych balkonów, bo to zawsze stwarza ryzyko dla bezpieczeństwa dzieci, a stanowi niepotrzebny wydatek oraz przysparza dodatkowego wysiłku podczas mycia kafelków, utrzymywania go w porządku. Stwierdza natomiast, że można wprowadzić więcej światła do sypialni dzięki balkonom francuskim. Projektuje tym razem dwa tarasy, jeden przy samej kuchni i drugi z dużego pokoju dziennego. Częściej jednak korzystają z tego pierwszego, który jest częściowo zadaszony, więc daje schronienie przed wiatrem, słońcem i niewielkimi opadami. – To było nasze ukochane miejsce, tam się jadło śniadanie w weekendy, obiady w ciągu tygodnia, tam dzieci odrabiały zadania. Tam też przyjmowaliśmy gości. Żałuje tylko, że dom nie jest zbudowany metodą szkieletową, bo byłby cieplejszy i bardziej ekonomiczny w użytkowaniu, ale nie zna wtedy takiej firmy, która mogłaby im go wybudować Polsce. – Pierwszy dom też nie był szkieletowy, bo nie miałam ugruntowanej wiedzy na ten temat – przyznaje. -Tkwiłam jeszcze w przekonaniu, że co murowany, to murowany.
Kiedy planuje drugi dom, rozważa już takie rozwiązanie, ale wtedy jeszcze Internet nie działał tak, że można było jednym kliknięciem zdobyć wszystkie informacje czy poszukać opinii na forum. W budowie domu pomaga jej ojciec, który jest inspektorem budowlanym. Powstaje on w pobliżu rodzinnego Bielska, kilkaset kilometrów od domu rodziców. Fundamenty i mury stawia jej polecona trzyosobowa firma. Wówczas nie ma już w Polsce problemów z zakupem materiałów budowlanych, trzeba tylko poświęcić więcej czasu, ale to też nie stanowi problemu, ponieważ Kasia świadomie nie podejmuje przez jakiś czas pracy zarobkowej. Poświęca go na wybudowanie domu i pomaganie dzieciom w asymilacji w nowym kraju ich zamieszkania oraz w nauce. Starsza córka po przejściu ze szkoły niemieckiej do polskiej ma problemy ze zrozumieniem lektur pianych w języku staropolskim. Kasia czyta je z nią i tłumaczy na język współczesny. Uczy ją też matematyki, fizyki, chemii, bo jednak w Polsce jest wyższy poziom nauczania z tych przedmiotów, tak długo aż dziewczyna wyrównuje różnice programowe .
W Niemczech firma budowlana sama organizowała materiały, a Kasia zajmowała się tylko wykończeniówką: okładzinami, malowaniem, tapetowaniem czy kafelkowaniem i nie musiała interesować się etapem wylewania stropu, który jest bardzo ważny. W Polsce to ona jest odpowiedzialna za zakup desek w tartaku, żeby móc zaszalować strop. Nie jest to dla niej jako dla inżyniera budownictwa trudne, ale jednak bardzo czasochłonne i wyczerpujące. Sama zamawia i wylicza ilość belek stropowych, pustaków, betonu jaka jest potrzebna. Wielokrotnie ma dosyć. – Zrobili mi zły drenaż i po dwu tygodniach ciągłych opadów już widziałam, że coś jest nie tak, że ściana jest ciągle wilgotna, a powinna podsychać. Odkopywaliśmy całą opaskę, zakładaliśmy na nowo izolacje pionową, bo się okazało, że mi folie kubełkową źle położyli, nie tak jak powinni, a ja tego wcześniej nie zauważyłam – wspomina już teraz z dystansem.
Dopiero po kilku wpadkach, zdaje sobie sprawę, że choć asortyment materiałów na ówczesne czasy w Polsce jest już bardzo dobry, wystarczający, żeby wybudować dom wysokiej jakości, to w parze z tym nie idzie wiedza robotników. – Wiadomo, że skuteczną izolacją pionową jest folia kubełkowa, kiedyś to robiono w ten sposób, że masą bitumiczną smarowało się fundamenty, natomiast są to ściany fundamentowe i to była izolacja pionowa, którą stosowano przez dziesiątki lat – tłumaczy. – Ja kupiłam folię kubełkową, ale nie przyszło mi do głowy, ze muszę jeszcze tłumaczyć tym moim budowlańcom, że należy tymi kubełkami oprzeć ją o ściany fundamentowe. Idea tej izolacji polega na tym, żeby pozostawić wolną przestrzeń między ścianą fundamentową a folią – jest to przestrzeń powietrzna, która jest wentylowana i która powoduje, że jeśli pojawia się jakieś zawilgocenie, to jest możliwość odeschnięcia. – Była przekonana, że moi fachowcy o tym wiedzą, i wtedy po raz pierwszy pomyślałam sobie, że z jednej strony sprowadzamy lub produkujemy innowacyjne materiały, o których jeszcze kilkanaście lat temu nam się nawet nie śniło, ale z drugiej – budowlańcy na poziomie murarzy po prostu nie mają jeszcze dostatecznej wiedzy, jak z nich korzystać. Po niecałym roku udaje się im wprowadzić.
Znajduje pracę w firmie budowlanej pod Bielskiem, która produkuje domy szachulcowe oparte na konstrukcji drewnianej. Wysyła je, składa i wykańcza pod klucz w Niemczech, głównie w okolicach Berlina. Niestety firma plajtuje, ale już po tygodniu dzwoni do niej ich strategiczny kontrahent z propozycją współpracy. Zosia, po chwili zastanowienia, przyjmuje propozycję. Zatrudnia pracowników i zakłada spółkę wraz z bratem. Prowadzi ją nadal, czyli od piętnastu lat. Jest dumna ze swoich domów, bo wyglądaj atrakcyjnie, można je szybko zbudować i są energooszczędne. Można też szybko się do nich wprowadzić, gdyż w domach budowanych metodą tradycyjną, w których stosuje się tzw. techniki mokre należy odczekać kilka miesięcy, aż wszystko wyschnie i woda wyparuje. – Taki budynek powinien przeżyć zimę w stanie niezamkniętym. W pierwszych naszych domach czuliśmy wilgoć już w nim mieszkając – przyznaje. – Starzy budowlańcy tak mówią: na wiosnę stawiasz mury, więźbę dachowa, przykrywasz dachówką, zabezpieczasz ten dom, ma już kapelusz – nie będzie się na niego lało – i nawet nie montujesz okien, tylko zabijasz deskami, i tak ten dom przezimuje, co ma z niego odeschnąć, co ma przehulać wiatr. Kasia twierdzi, że są takie agregatory na rynku, które są w stanie wyciągnąć wilgoć, tylko pośpiech nie jest wskazany w przypadku domów tradycyjnych. Twierdzi natomiast, że w przypadku domu szkieletowego, można się do niego wprowadzić po trzech miesiącach.
Kolejne domy
Po rozstaniu z mężem w 2007 roku sprzedaje dom. Kasia wynajmuje mieszkanie i kupuje po długich poszukiwaniach kolejną działkę. – Nie jestem ogrodniczką, lubię mieć ogród, ale nie mam chęci „wokół niego chodzić”, lubię mieć roślinki, ale nie jestem z tych, którzy do nich mówią i każdą sobotę będą spędzać na ich plewieniu – mówi. – Chciałam więc, żeby to było coś, co mi daje wokół zieleń, odpoczynek i to, co przy domach zwykle bywa, ale nie żeby mnie obciążyło. W tej sytuacji kupuje większa działkę, dzieli ją na dwie części i buduje dom bliźniak metodą szkieletową. Zgodnie z obowiązującym przepisami, które pozwalają na dokonanie podziału domu w stanie surowym zamkniętym, dokonuje podziału budynku i działki. Drugą część sprzedaje.
Zachowuje dla siebie dom o powierzchnię 100 m2. Składa się on także z pomieszczenia zewnętrznego gospodarczego i wiaty garażowej. Jedynej rzeczy, której nie była w stanie zmieścić to dodatkowa garderoba przy wejściu, ale nie było to już potrzebne jej dużym córkom. Ustawiła solidną szafę na okrycia oraz komodę na buty i to im wystarczyło.
Paradoksalnie, chociaż Kasia jest inżynierem budownictwa i wybudowała tyle domów, życie tak się jej układa, że obecnie nie mieszka w żadnym z nich – serce wybrało inaczej. – Jeżdżąc do pracy, codziennie byłam świadkiem powstawania pewnego domu, tylko nie wiedziałam, kto jest inwestorem. Każdego dnia zauważałam postępy w pracach i coraz bardziej mi się podobało – opowiada swoją historię. – Większość kobiet pewnie zwraca uwagę na inne rzeczy, ja patrzę na domy, np. kiedy jadę autem, to myślę: ten budynek jest naprawdę ładny, a tamten ma brzydką dachówkę, każdy wyróżnia się jakąś szczególną cechą. Zawsze chciała mieć taki bungalow w kształcie litery L, doceniła też dachówkę, ale wtedy nie miała pojęcia, że kiedyś tu zamieszka…
Beata Sekuła