Porady młodej mamy
„Gdyby ktoś tak urodził za mnie… miałabym dziesięcioro dzieci.” Słyszałam to nie raz i rozumiałam, ale jednak nie do końca się zgadzałam. Myślałam: „Przecież macierzyństwo to poświęcenie, które zaczyna się właśnie od ciąży i porodu. Gdyby ten etap opuścić, byłoby to swojego rodzaju oszustwo, ale także okradzenie siebie z pewnego doświadczenia, które jest zapewne niewyobrażalnie trudne i tak samo piękne.” Przyszła moja kolej. Nie zmieniłam zdania. Jedyne pytanie, które mnie trapiło, to: „Jak to zrobić, żeby to się odbyło w ludzkich warunkach?”
Kiedy mój synek przyszedł na świat, rozpoznaliśmy się od razu. Mówię tu o poziomie duchowym, o pewnym stanie umysłu, ale oprócz tego pomyślałam wtedy: „Naprawdę wygląda jak na zdjęciu z badania prenatalnego”. Zrobiłam to badanie w drugim z trzech możliwych momentów – w 21. tygodniu ciąży. To niesamowite, że człowiek nie zmienia się bardzo od tego czasu do narodzin. W jego ciemnych niemal czarnych oczach zobaczyłam, że wie, że to ja. Był też naturalnie przerażony, tak jak ja. Oglądałam go uważnie, nie chciałam, żeby go zabierali, wręcz nieracjonalnie bałam się, że do mnie nie wróci. Podali mi go, żebym mogła go przytulić i ucałować. Płakałam ze szczęścia, był śliczny i zdrowy.
Wiele marzeń blednie w świetle spełnienia, ale to był wodospad endorfin. Chyba lata oczekiwań i miesiące przygotowań sprawiły, że w mgnieniu oka dotarło do mnie, że to już nareszcie tu i teraz – jestem mamą. Oczywiście przyzwyczajenie się do tego faktu, to inna sprawa. Życie płata figle – mimo, że przygotowywałam się solidnie, i tak zaskoczyło mnie tam, gdzie ryzyko było znikome, ale to nic… . Jeśli chodzi o poród, nie bałam się (lub raczej tak mało, jak to możliwe ;)) bólu, ani powikłań i wierzyłam, że jednak i ja i Mały wyjdziemy z tego cało. Mówiąc o ludzkich warunkach, miałam na myśli normalny udany przebieg. Ponieważ sam pobyt w szpitalu nie jest niczym przyjemnym, dobrze by było, żeby przynajmniej personel był kompetentny, w miarę wypoczęty, a jeszcze gdyby miał profesjonalne podejście, byłoby fantastycznie.
Tylko jak to zrobić? O poszukiwaniach ginekologa już pisałam. Można i często pozostaje nam polegać na opiniach znajomych i zamieszczonych na forach internetowych, ale poza tym na koniec dzieje się to metodą prób i błędów. Gdy już trafisz na profesjonalnego przyjaznego ginekologa, aż chciałoby się mieć go przy porodzie. Szkoda, że przebiegu porodu nie można dokładnie zaplanować… Za to dyżur twojego lekarza – już tak! Nie wszędzie, ale w niektórych szpitalach prywatny dyżur ginekologa prowadzącego ciążę podczas porodu pacjentki jest możliwy. Płatny oficjalnie, „nie pod stołem”.
Idąc dalej, w praktyce wygląda to tak, że lekarz porodu jedynie dogląda, a cały przebieg nadzoruje położna. I tu nadal nie wszędzie, ale w wielu szpitalach
W rozmowie z położną z dwudziestoletnim stażem pracy – Grażyną Kłodzińską dowiedziałam się, jak to wygląda na przykładzie Szpitala Wielospecjalistycznego w Gliwicach. Nota bene Pani Grażyna prowadzi również szkołę rodzenia, którą wybrałam (kosztuje 300 zł, ale w tym są też materiały edukacyjne), przy tym samym szpitalu.
– Od kiedy zaczyna obowiązywać pakiet usługi akuszerskiej?
– Właściwie do mnie możesz dzwonić ze wszystkimi pytaniami już od teraz (6. miesiąc – początek zajęć ze szkoły rodzenia) i po porodzie też śmiało pisz, dzwoń, zawsze ci doradzę, ale to trzeba ustalać indywidualnie z każdą położną. Mój numer komórki już masz.
– I czego mogę się spodziewać, gdy zadzwonię, żeby powiedzieć, że już akcja się zaczęła i „Pani Grażynko, co robić” ?
– Ja chciałabym, żebyś poinformowała mnie jak najwcześniej, obojętnie, czy jest to w dzień czy w nocy. Nie gdy już jedziesz do szpitala, tylko właśnie gdy cokolwiek się zacznie. Mogą to być bóle przepowiadające, może być to taka akcja, która oznacza naprawdę początek porodu. Potrzebuję czasu żeby ewentualnie dyżur zamienić, przebrać się, umyć. I potem, w zależności od tego, jak to będzie wyglądało, czy to się zahamuje, czy nie, to się albo zjawisz w szpitalu albo jeszcze poczekamy.
– Dobrze, a od momentu, kiedy już przyjadę?
– Ja będę już na ciebie czekała na izbie przyjęć z wózkiem, jeśli zajdzie taka konieczność. I jedziemy na salę porodową i tam ewentualnie lewatywa, jeśli wyrażasz taką wolę, to już będziesz miała ustalone w planie porodu ze swoją panią ginekolog, jak i inne kwestie. Będzie podłączone KTG, czyli słuchanie serduszka dziecka, opis akcji skurczowej macicy i w zależności, jak będzie poród postępował, do tego się dostosujemy. Wiadomo, im aktywniejszy udział mamy, tym będzie szybciej.
– A jak wygląda płatność?
– U nas usługa akuszerska, czyli wynajęcie położnej, która jest tylko to twojej dyspozycji kosztuje 650 zł. Jest to płatne z dołu na konto szpitala z zaznaczeniem, dla której położnej, bo tym 400 zł netto jest dla owej położnej, więc ta informacja powinna być podana. Ważna jest też konsultacja anestezjologiczna, dzięki której możesz skorzystać ze znieczulenia w trakcie porodu (chodzi o to zewnątrzoponowe). Można ją wykonać w naszym szpitalu w każdej chwili, o ile jest wolny anestezjolog od 36. tygodnia ciąży. Kosztuje to 50zł, wraz z nią jest wykonywany test na nieuczulenie na to znieczulenie za darmo. Można sobie też wynająć salę jednoosobową z łazienką i to jest koszt 350zł – pobyt do 5 dni. Jeśli chcesz, możesz skorzystać z obecności taty dziecka, w „pokoju mamy i taty” – dodatkowo płacisz wtedy ok. 25zł/dobę.
– Co jeszcze poradziłaby Pani od siebie przyszłym mamom?
– Trzeba ufać, otworzyć się i wierzyć we własne siły. Zaufanie do położnej to jest ¾ sukcesu. Każda z Was na pewno urodzi i da sobie radę, trzeba tylko chcieć i nie bać się. Nie jesteście też same, macie zazwyczaj osobę towarzyszącą, na której możecie polegać, czyli tatę. Do tego jeszcze położna, więc jest pełen komfort. Właśnie to ci daje wynajęcie akuszerki – poczucie, że sobie poradzisz, że ona tobą pokieruje, że będzie na każde twoje zawołanie. Masz to poczucie, że i ty i twoje dziecko jesteście bezpieczni. Natomiast nie mówię, że jest to niezbędne. Tu każda z Was jest traktowana tak samo.
– Ja wierzę, że Pani ma to powołanie i naprawdę robi Pani wszystko, co w Pani mocy dla każdej pacjentki, ale tak szczerze, jak Pani zdaniem to może wyglądać, jeśli się położnej nie wynajmie?
– Uczciwie? Może to być bardzo różnie. Dlatego, że my nie zawsze jesteśmy w stanie wszystkie Was zabezpieczyć tak, jakbyście tego chciały. Może być więcej pacjentek, a są tylko dwie położne na sali porodowej. I wtedy nie ma czasu dla niej tyle, ile ja chciałabym jej dać. Bo trzeba zadbać o pełną dokumentację, nie ma jak inaczej tego zrobić.
– Dziękuję bardzo za szczerość.
Mogę osobiście potwierdzić, czeka się lepiej wiedząc, że w razie porodu fizjologicznego ma się zapewnioną opiekę znanej mi i oddanej swojemu powołaniu położnej. Jednak 5 dni po terminie po kilkugodzinnych skurczach, KTG wykazało spowolnione tętno dziecka i zapadła decyzja o cesarskim cięciu. Byłam zdumiona, jak szybko to przebiega. Po około 15 minutach, miałam mojego Pisklaka na świecie. Zmieniłabym tylko jedno, na pewno poprosiłabym o dostawienie go do piersi natychmiast po ocenieniu w skali Apgar. Chociaż bardzo chciałam urodzić naturalnie, jestem zadowolona z „cesarki” ponieważ uratowała moje dziecko.
Od początku byłam zdecydowana karmić piersią. M.in. ze względu na: wspomaganie odporności dziecka; rolę, jaką ten proces odgrywa w dojrzewaniu jego układu pokarmowego i ze względu na cudowną możliwość przygotowania aparatu mowy dziecka oraz całej jego twarzy do późniejszej mowy, mimiki i używania tych kilkuset mięśni, które wykorzystuje do ssania. Poprosiłam o przyniesienie mojego Maleństwa tuż po tym, jak przywieźli mnie z sali pooperacyjnej po ponad dwugodzinnej rozłące z Nim. Był najsłodszym noworodkiem, jakiego widziałam, położyłam go swojej na klatce piersiowej i brzuchu. „Porusza się tak samo, jak wtedy, kiedy był w moim brzuszku” – pomyślałam. Był już nakarmiony „łatwym smoczkiem” (pijąc z niego niemowlę uruchamia jedynie kilka mięśni), o czym jeszcze nie wiedziałam. O tym, jakie to miało znaczenie dowiedziałam się także później… O porodzie cięciem cesarskim czytałam i słuchałam tylko tyle, ile uważałam za niezbędne. Również o tym, o ile inaczej może wyglądać potem opieka nad noworodkiem. A szkoda! Dzisiaj radzę wszystkim mamom, bierzcie pod uwagę wszystko, nastawiajcie się na najlepsze, przygotujcie się na najgorsze.
Pierwszy dzień mojego synka na świecie, nareszcie mogę przystawić go do piersi. I nic, nie ssie. Spodziewałam się, że pokarm pojawi się później, ale sądziłam, że instynkt zrobi swoje. W pierwszej dobie nie musi jeść, może nie być głodny. Przyszła też lekarka, która skrytykowała moje sutki i sposób karmienia. „Niech pani zwija tą brodawkę dalej, on nawet ze smoczka jeść nie chce” – skwitowała na koniec zimnym tonem. Świeżo upieczona matka nie powinna tego usłyszeć, ale najbardziej zmartwiło mnie, że druga część zdania może być prawdziwa…
Nie poddawałam się, wierzyłam, że będę karmić naturalnie i tyle. Co prawda, gdy sprawdzałyśmy z położną, z piersi nic nie leciało, więc Mały trenował „na sucho”, a to oznaczało, że będzie go trzeba dokarmić. Rozmawiałam z koleżankami z oddziału, które też walczyły o karmienie piersią. Jedne dzieci wręcz gryzły, inne chwytały, ale nie ssały, a mój nie umiał nawet dobrze chwycić. To były trudne chwile, mój Pisklak płakał, próbował chwytać, ale coś było nie tak. To był moment, kiedy pożałowałam, że nie mam jeszcze laktatora chociaż zdania położnych były podzielone, raczej radziły, żeby się wstrzymać z kupnem do porodu. Ja też wahałam się co do wyboru rodzaju laktatora. Teraz sądzę, że lepiej kupić go przed pójściem do szpitala, wtedy masz szanse wybrać go osobiście (na pewno najlepsze są te elektryczne, liczy się też moc ssania i możliwość zmiany tejże mocy).
Drugiego dnia pomogła mi położna. Po kilkunastu minutach pracy mój mały człowiek chwycił brodawkę i zaczął ssać. Nie wiem, czy już wtedy poleciały jakieś pierwsze krople siary, mam nadzieję, że tak, chociaż nie umiałam tego stwierdzić. Niestety przy kolejnych próbach nie radziliśmy sobie. Zresztą potem zdarzało się już tak, że nawet z położną nie mogłyśmy nic wskórać. Mały tracił na wadze, na razie do ubytku 10 % jego wagi było daleko.
Na początku trzeciej doby poszłam po sztuczne mleko. Ze łzami w oczach. Wtedy myślałam: „A co, jeśli przez to nie będzie chciał mojego mleka?”. Po chwili to miało już mniejsze znaczenie, bo ze smoczka też nie pił, pokarm spływał mu po policzkach, mnie płynęły łzy. Nie byłam pewna, czy wypił choć 5 ml… „Jeśli nie je, to jest źle, może bardzo źle…” – myślałam – „Już jedz to gorsze mleko, tylko proszę, jedz i żyj.”
Nazajutrz wyniki wykazały, że wysoki wskaźnik bilirubiny Małego, świadczący o silnej żółtaczce, drastycznie się podwyższył. To była główna przyczyna, dla której był zbyt ospały, słaby, by jeść. Zalecono fototerapię. Ucieszyłam się, bo większość noworodków ma łagodniejszą lub ostrzejszą postać żółtaczki. Doszły pozostałe wyniki. Mały miał także infekcję wrodzoną. Przenieśli nas na oddział patologii ciąży. Nikt nie wiedział, jaka to infekcja, jak będzie wyglądać leczenie. Kompletna niepewność.
Czwartego dnia była już obecna konsultantka laktacyjna. Bardzo polecam konsultacje laktacyjne, są bezpłatne i wiele można się w ich trakcie nauczyć. Wtedy też pierwszy raz skorzystałam z laktatora medycznego – po kilku minutach wysysania powietrza, z moich piersi popłynął pokarm. Tak pewnie czuli się starożytni izraelici, gdy ujrzeli mannę z nieba… Chociaż ten pierwszy pokarm był raczej wodnisto-żółtawy, jak to siara. Mając swój pokarm mogłam go podać już z własnego trochę „trudniejszego” smoczka. Dostałam od konsultantki butelkę z anatomicznym smoczkiem.
Ale na oddziale patologii szlochałam cichutko, pocieszając się, że moje dziecko ma wykształcone organy i dobrą masę urodzeniową… Leżałam na tym piętrze już przed porodem, krótko, nie ma o czym pisać. Na szczęście po porodzie poleżeliśmy tylko 10 dni. Maleństwu podano dwa rodzaje antybiotyku. Teraz jest już zdrowy w domu, tak jak wszystkie dzieci i ich mamy, które leżały ze mną na tamtej sali. Nam udało się urodzić godnie i wyjść ze szpitala zwycięsko, czego i Wam życzę.
Agnieszka Franiszyn