Rozmowa z Moniką Wszołek – właścicielką Kancelarii Adwokackiej w Gliwicach, laureatką tytułu Kobieta Charyzmatyczna – to poruszająca opowieść o sile charakteru, pasji do pracy i niezwykłym zaangażowaniu społecznym. Monika dzieli się swoją drogą zawodową, doświadczeniami z pracy z dziećmi i osobami ubezwłasnowolnionymi, a także historiami rodzinnymi. To inspirujący głos kobiety, która łączy prawo z empatią, a sukces zawodowy z głęboką misją pomagania innym.
Moniko, jesteś znana z ogromnej miłości do dzieci.
Działam na wielu polach, angażując się w sprawy związane z ochroną dzieci. Jako prawniczka, często prowadząca sprawy rodzinne, uważam, że aby dziecko mogło się narodzić i prawidłowo rozwijać, potrzebuje zarówno mamy, jak i taty. Zwykle bywa tak, że kobieta po rozwodzie, która nie ogranicza kontaktów dziecka z ojcem, ale ten z różnych powodów nie chce uczestniczyć w jego życiu, potrafi je dobrze wychować. Natomiast matka, która reprezentuje typ „kwoki”, traktując dziecko jak swoją własność i izolując je od innych, nieświadomie wyrządza mu krzywdę.
Obecnie lekarze pracują nad uznaniem alienacji rodzicielskiej za jednostkę chorobową, ponieważ coraz więcej osób popełnia samobójstwo właśnie z jej powodu. To temat, o którym mówi się zdecydowanie zbyt mało. Dziecko w takiej sytuacji popada w konflikt lojalnościowy – opowiada się po stronie rodzica, z którym mieszka, choć z głębi serca pragnie kontaktu z drugim. Po latach ma żal, że ojciec nie walczył o nie wystarczająco mocno, co prowadzi do głębokich tragedii.
Sama jestem mamą trójki biologicznych dzieci, ale w sercu mam ich pięćdziesiąt – jestem opiekunką prawną dzieci z domu dziecka oraz osób całkowicie ubezwłasnowolnionych.
Jak sobie z tym radzisz?
Świetnie! Często się śmieję, że moja najstarsza „córka” ma już 40 lat i mówi do mnie: „mamuśka”. Mój 28-letni „syn” Paweł codziennie dzwoni i pyta: „Co tam nowego, mamusiu? Co u mojej siostry i brata?”. Mam dwie podopieczne, które mieszkają z nami. Gdy zostajesz opiekunką prawną, stajesz się często jedyną bliską osobą dla ubezwłasnowolnionych. Boże Narodzenie obchodzimy bardzo rodzinnie – zapraszam ich do naszego domu. Ci, którzy mieszkają w Domach Pomocy Społecznej mają tam organizowane święta, natomiast osoby mieszkające samotnie zapraszam do siebie.
Współpracujesz z Domami Pomocy Społecznej?
Tak. Osoby ubezwłasnowolnione to najczęściej osoby zmagające się z demencją lub chorobą Alzheimera. Często trafiają tam również seniorzy, którzy z nadzieją w oczach wypatrują kogoś z rodziny – niestety, nierzadko nikt nie odwiedza ich przez wiele miesięcy. Na szczęście DPS-y coraz częściej integrują się z Domami Dziecka – dziadkowie czytają dzieciom bajki, uczestniczą we wspólnych zajęciach. Zawsze, gdy tam idę, zabieram ze sobą torbę pełną czekoladek, żeby sprawić im choć odrobinę radości. Moi biologiczni dziadkowie zginęli w Powstaniu Warszawskim, więc te miejsca są dla mnie też przestrzenią, w której mogę poczuć obecność babci i dziadka.
Skąd w Tobie ta potrzeba niesienia pomocy? Czy już w czasach szkolnych angażowałaś się społecznie?
Miałam kuzynkę Kasię, straszą o rok, która urodziła się w szóstym miesiącu ciąży i była osobą z niepełnosprawnością – nie chodziła. Wszystkie wakacje spędzałam z kuzynkami u babci na Mazurach. Przez całe lato towarzyszyłam Kasi na warsztatach dla osób z niepełnosprawnościami. Już wtedy mówiłam sobie, że jeśli w życiu uda mi się zrealizować swoje marzenia, to odwdzięczę się losowi, pomagając tym, którzy najbardziej tego potrzebują.
Od początku wiedziałaś, że chcesz zostać adwokatką?
Na początku marzyłam o tym, żeby zostać prokuratorem, bo ja wychowałam się w prokuraturze. Mój tata wykonywał ten zawód. Pochodzę z Warszawy, później przeprowadziliśmy się do Krakowa, a gdy tata objął stanowisko szefa prokuratury w Gliwicach, przez pewien czas mieszkaliśmy w budynku prokuratury, ponieważ nasze mieszkanie nie było jeszcze gotowe. Codziennie rano szłam z misiem do gabinetu taty, żeby się z nim przywitać. Po maturze miałam dylemat: czy iść na psychologię, czy na prawo. Tata powiedział wtedy, że mogę być dobrym psychologiem i dobrym prawnikiem, ale jako prawnik będę mieć większe możliwości zawodowe. W tamtych czasach psycholog zarabiał bardzo niewiele. Zdecydowałam się więc na prawo na Uniwersytecie Śląskim, a pracę magisterską poświęciłam kasacji w prawie karnym. Dziś łączę obie dziedziny – studiuję psychologię na Akademii Humanitas w Sosnowcu. W przyszłym roku planuję obronę pracy magisterskiej, którą poświęcę tematowi alienacji rodzicielskiej. To zagadnienie, które szczególnie mnie porusza.
Po studiach prawniczych zdecydowałaś się na aplikację adwokacką?
Nie. Jestem przykładem adwokatki, która zdobyła uprawnienia bez aplikacji. Mam ponad dwudziestoletnią praktykę i zdałam egzamin adwokacki. Przez dwie dekady pracowałam biurko w biurko z tatą, zajmując się głównie prawem gospodarczym. Cztery lata temu tata odszedł. Był dla mnie najważniejszą osobą – zarówno prywatnie, jak i zawodowo. Stanowił dla mnie wzór. Dziś zajmuję się tym, co naprawdę mnie pasjonuje – sprawami rodzinnymi. Choć zdarza mi się również prowadzić sprawy karne, w dużej mierze pełnię funkcję kuratora dla dzieci. Zawsze występuję po stronie obrońcy. Od kilkunastu lat współpracuję z Narodowym Centrum Praw Ojca w Warszawie, ale zawsze podkreślam, że nie bronię praw ojców – bronię praw dzieci. Nie udzielam porad dotyczących obniżenia alimentów, mam swoje zasady. Moja praca jest moją pasją, kocham to, co robię. Do dziś, gdy idę do sądu i trzymam togę w rękach, uśmiecham się do niej. Jestem z niej bardzo dumna.
Z czego jeszcze jesteś szczególnie dumna?
Z tego, że jestem tu, gdzie jestem – że prowadzę własną kancelarię. Zatrudniam dwie wspaniałe pracownice, na które mogę całkowicie liczyć. Cieszy mnie, że mam wielu podopiecznych i że jestem dla nich ważną osobą – to daje mi ogromną satysfakcję. Bardzo lubię swoją pracę. Jestem też dumna z tego, że odzyskałam poczucie własnej wartości, które przez wiele lat było mocno zachwiane. Dwa lata temu poważnie zachorowałam, a rok temu rozstałam się z mężem – to był dla mnie bardzo trudny czas. Jednak w Sylwestra postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce: zabrałam dzieci i wspólnie wyjechaliśmy na ferie. Dziś jestem szczęśliwa. Poznałam kogoś wyjątkowego, z kim dzielę wspólne pasje i mogę liczyć na jego wsparcie. Kiedyś uwielbiałam uczestniczyć w światowych rajdach samochodowych – teraz robimy to razem. Dużo podróżujemy, zwiedzamy, robimy wspólnie zakupy, cieszymy się życiem.
Jakie masz plany na przyszłość?
Pomysłów mam mnóstwo – czasami śmieję się, że mam ADHD, bo trudno mi usiedzieć w miejscu. Na razie nie chcę zdradzać szczegółów, dopóki nie zacznę ich realizować. Ale jedno wiem na pewno: chcę napisać książkę. Mam o czym pisać. Niedawno odkryłam, że mój tata był dzieckiem Holocaustu – po latach został odnaleziony. Pochodził z jednej z największych żydowskich rodzin w Krakowie. Kamienica przy ulicy Józefa 12 na krakowskim Kazimierzu, gdzie znajduje się lista Schindlera, należała do naszej rodziny. Moja ciocia wywodzi się z rodziny Horowitzów, również obecnych na liście Schindlera – to nasi kuzyni. To historia, która zasługuje na opowiedzenie…
Dorota Kolano
