Magazyn WhyStory.pl

Słuch to okno na świat. Słyszeć lepiej, żyć pełniej

prof. dr. n. med. Krzysztof Morawski

Rozmowa z prof. dr. n. med. Krzysztofem Morawskim, uznanym w Polsce i na świecie otolaryngologiem – chirurgiem w zakresie głowy i szyi, audiologiem i foniatrą. W 2000 r. został stypendystą Fulbrigta. Jest wybitnym lekarzem, ale i naukowcem oraz dydaktykiem. Propaguje aparaty słuchowe oraz implanty, które podnoszą jakość życia. Właśnie został nagrodzony tytułem Lidera z powołania.

Czy czuje się Pan liderem?

Nigdy nie dążyłem do bycia liderem. U mnie to wynikało z naturalnych sytuacji, które pojawiały się same jeszcze w szkole i na studiach. Wtedy ludzie gromadzili się wokół mnie, a ja po prostu robiłem swoje, pracowałem, brałem odpowiedzialność, nie odpuszczałem. Myślę, że to kwestia charakteru i wzorca wyniesionego z domu – moja mama była niezwykle pracowita. Tę pracowitość po niej odziedziczyłem. Nie tworzę sztucznych hierarchii, nie potrzebuję „wyznawców”. Wolę, gdy autorytet buduje się przez kompetencje, rzetelność i konsekwencję.

Sport i muzyka przewijają się w Pana historii od początku. Co one w Panu ukształtowały?

Sport kochałem od dziecka. Trenowałem lekkoatletykę. Na studiach zdobyłem mistrzostwo Akademii Medycznej w skoku wzwyż. To uczy pokory, systematyczności i umiejętności znoszenia porażek. Równolegle była muzyka – chodziłem do szkoły muzycznej. Muzyka z kolei rozwija wrażliwość, słuch, dyscyplinę. Te dwa światy bardzo się uzupełniają. Dziś widzę, jak sport i muzyka przełożyły się na mój styl pracy: precyzja, rytm, konsekwencja – a jednocześnie ciekawość i otwartość.

Pochodzi Pan z Częstochowy, studiował Pan w Łodzi. Jak wyglądały Pana początki zawodowe?

W Częstochowie skończyłem liceum, potem były studia medyczne w Łodzi. Pierwszą pracę podjąłem w szpitalu wojewódzkim w Piotrkowie Trybunalskim – to rodzinne miasto mojej żony, która jest okulistką. Ten etap dał mi solidny fundament kliniczny. Kiedy przeniosłem się na Śląsk, zaczęła się poważna przygoda z nauką i specjalizacjami. To był czas intensywnej pracy i uczenia się, czym jest odpowiedzialność za decyzje, zespół i pacjenta.

Na drodze pojawiła się prof. n. med. Mariola Śliwińska-Kowalska, uznany otolaryngolog. Co z tej relacji mistrz-uczeń Pan wyniósł?

Bardzo dużo. Pani Profesor powiedziała mi kiedyś zdanie, które stało się moją zasadą: „Nie bij głową w mur. Mur trzeba ominąć”. To też powtarzam młodym ludziom: „Jeśli coś nie wychodzi – omiń przeszkodę, poszukaj alternatywy, odczekaj. Tracisz czas i motywację, kiedy uderzasz w ścianę”. Ten sposób myślenia zmienił moje podejście do kariery i nauki. Zamiast frustrować się trudnościami, szukałem nowych dróg. Kiedy pojawiły się komplikacje z kontynuacją specjalizacji, zrobiłem doktorat i poszedłem w kierunku, w którym mogłem realnie coś odkryć i wnieść.

Doktorat poświęcił Pan audiologii i badaniu muzyków – w tym słuchu absolutnego. Skąd ten wybór?

W latach 90. wchodziły nowe techniki – m.in. obiektywne badania receptorowej odpowiedzi ślimaka. Współpracowałem w tym zakresie z prof. Rakowskim z Warszawy, którego artykuły były cytowane na całym świecie, szczególnie w Japonii. Dzięki niemu miałem dostęp do zaawansowanych, obiektywnych testów. Przebadaliśmy 50 muzyków. Wyniki były fascynujące: część osób przekonanych, że ma słuch absolutny, nie miała go w testach; inni – przeciwnie, mieli predyspozycje, choć ich sobie nie przypisywali. To ważna lekcja: „dobre ucho” to wrodzona zdolność rozpoznawania wysokości dźwięku i jej powtarzania. Zmysł muzyczny obejmuje też barwę, harmonię, relacje między częstotliwościami – talent trzeba później konsekwentnie kształcić. Z tych badań powstała publikacja, do której wciąż bywam odsyłany.

Po doktoracie – Zabrze i Śląska Akademia Medyczna u prof. Namysłowskiego. Co dał Panu ten etap?

To był czas mocnej szkoły klinicznej i zespołowej. 11 lat pracy na Śląsku ugruntowało moje kompetencje i przygotowało do kolejnego kroku – stypendium w Stanach. W Zabrzu nauczyłem się, jak łączyć pracę w klinice, dydaktykę i badania tak, by jedno wzmacniało drugie.

Chciałbym, by aparaty słuchowe były traktowane tak naturalnie jak okulary – mówi prof. Krzysztof Morawski

Rok 2000 i wyjazd na stypendium Fulbrighta do Miami. Jak duża to była różnica?

Ogromna – technologicznie i organizacyjnie dzieliła nas wtedy przepaść. W Klinice Otolaryngologii University of Miami spędziłem 13 miesięcy. Zajmowałem się audiologią śródoperacyjną, w tym modelami zwierzęcymi – to był „przeskok” w stronę nowoczesnych metod oceny narządu słuchu w czasie rzeczywistym. Później wracałem jeszcze na trzymiesięczne granty do 2005 roku. Współtworzyliśmy badania z zespołami z USA i Polski, powstawały publikacje, patenty, nowe rozwiązania. To doświadczenie otworzyło mi wiele drzwi, ale przede wszystkim poszerzyło horyzonty.

Po powrocie – Warszawa, habilitacja i profesura. Dlaczego właśnie stolica?

Warszawa dawała większe możliwości: klinika na ul. Banacha u prof. Niemczyka, dostęp do projektów, współpracy międzynarodowej, zaplecze do wdrażania nowych technologii. W 2009 roku zrobiłem habilitację, a w 2015 roku została podpisana moja nominacja profesorska. Był też krótki epizod pracy we Wrocławiu. Co istotne – nawet będąc w Warszawie, nie rozstałem się z południowym regionem. Regularnie jeździłem do Częstochowy na zabiegi i konsultacje. To dla mnie ważne, by nie tracić kontaktu z pacjentami w miejscach, z którymi jestem związany.

Dziś kieruje Pan Kliniką Otolaryngologii w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym w Opolu. Co tam zbudowaliście?

Od 2021 roku rozwijamy w Opolu nowoczesną klinikę z oddziałem dziecięcym oraz pełnym programem implantów ślimakowych, który współtworzyłem. Mamy pacjentów w pełnym przekroju wiekowym – od niemowląt po seniorów. U dziecka z wrodzoną głuchotą wszczepienie implantu jest możliwe już około 6. miesiąca życia. To niesamowite, jak szybko mózg uczy się bodźców słuchowych, jeśli zadziała się wcześnie i dobrze zaplanuje diagnostykę oraz rehabilitację. Z drugiej strony – nie wahamy się operować także osób w wieku 70–80 lat, bo to realnie podnosi jakość życia, aktywizuje, zmniejsza izolację i wspiera funkcje poznawcze.

W medycynie celem nie jest wyścig, lecz stały rozwój kompetencji i odpowiedzialne decyzje – prof. Krzysztof Morawski

Jak wygląda współczesna technologia implantów słuchowych?

Dzisiejsze implanty to urządzenia wysokiej klasy. Programowane komputerowo, monitorowane z poziomu telefonu, z rozbudowaną pamięcią ustawień, przygotowywane do współpracy ze sztuczną inteligencją. Średnia trwałość systemu to około 20 lat, oczywiście przy prawidłowym użytkowaniu i kontrolach. Kluczem jest jednak cały proces, czyli właściwa kwalifikacja, rozbudowana diagnostyka, perfekcyjnie zaplanowany zabieg i, co równie ważne, rehabilitacja słuchowa po implantacji.

Ma Pan też mocną, społeczną misję – „odczarować” aparat i implant. Skąd pomysł na… pokaz mody?

Chciałbym, by aparaty słuchowe były traktowane tak naturalnie jak okulary. Marzy mi się pokaz mody, w którym dzieci i dorośli z aparatami czy procesorami dźwięku idą po wybiegu z dumą. To byłby piękny sygnał: „słyszę lepiej, żyję pełniej – to jest moja siła, nie powód do wstydu”. Taki gest przełamuje bariery, zmienia narrację – i może pomóc zrobić pierwszy krok po pomoc.

Jak dbać o słuch – od życia płodowego po późną dorosłość?

Zaczynamy od mamy. Unikanie hałasu, zdrowy tryb życia. Po porodzie badania przesiewowe słuchu u noworodka, a gdy wynik budzi wątpliwości, pełna diagnostyka obiektywna, najlepiej w naturalnym śnie dziecka. Potem troska codzienna: ograniczanie infekcji i właściwe ich leczenie, nienarażanie na dym, ostrożność z lekami ototoksycznymi. U młodych największym wrogiem jest hałas. Głośne dyskoteki, słuchawki „na full”, chroniczne bodźcowanie. U dorosłych i seniorów kluczowe jest niezwlekanie z dopasowaniem aparatów słuchowych, jeśli pojawia się niedosłuch. Muszą być dobrej klasy, ponieważ mózg musi być stymulowany dźwiękami. A jeśli aparaty nie wystarczają, ocena kwalifikacji do implantu. Dzisiejsza świadomość zdrowotna rośnie i to cieszy, bo słuch to nie „dodatek”, to jakość relacji, pracy, bezpieczeństwa.

Dojrzałość polega na tym, by działać mądrze, a nie uparcie; liczy się efekt dla pacjenta, zespołu i nauki – mówi prof. Krzysztof Morawski

Jakim szefem jest Pan dla zespołu i młodych lekarzy?

Takim, który najpierw uważnie słucha, a dopiero potem stawia wymagania – sobie i innym. W medycynie celem nie jest wyścig, lecz stały rozwój kompetencji i odpowiedzialne decyzje. Uczę studentów i rezydentów elastycznego myślenia: jeśli dana ścieżka nie prowadzi do efektu, analizujemy przyczyny, zmieniamy plan i szukamy skuteczniejszego rozwiązania. Dojrzałość polega na tym, by działać mądrze, a nie uparcie; liczy się efekt dla pacjenta, zespołu i nauki.

Jak ładuje Pan akumulatory?

Cenię spokój, ciszę, długie spacery – nad morzem i w górach. Z żoną często uciekamy nad Bałtyk. Lubię też spotkania z przyjaciółmi, ale równie ważne są dla mnie chwile samotności. Mam dwóch synów. Starszy został laryngologiem. To wielka radość, kiedy dzieci wybierają ścieżkę, którą znają z domu, ale na własnych zasadach.

Jakie ma Pan plany?

Rozwijamy klinikę w Opolu, uczę, prowadzę warsztaty, dużo jeżdżę po Polsce. Media i dziennikarze robią tu ogromną robotę, bo dzięki nim coraz więcej osób dowiaduje się, że skuteczne rozwiązania problemów ze słuchem istnieją: aparaty, implanty, rehabilitacja. Chciałbym, by jeszcze więcej pacjentów usłyszało dosłownie i w przenośni: „nie musisz żyć w ciszy”. To jest moja osobista misja. ■

Katarzyna Raszka

Exit mobile version