WHY STORY2-Czas na zmiany-Rozdz II – O Miłości, macierzyństwie i finansach

0
3689

 

Czas na zmiany!

 

Nie należy bać się niczego, co nie grozi śmiercią. Życie jest zbyt cenne, żeby mieć za dużo lęków

Mariusz Szczygieł

 

Kobieta 1

 

Przełamała się, zaryzykowała i podjęła decyzję o porzuceniu pracy nauczycielki, która, pomimo zarobków niewystarczających na pełne utrzymanie rodziny, dawała pewną stabilizację. Osiągnęła już najwyższy stopień awansu zawodowego – tytuł nauczyciela dyplomowanego, była zatrudniona na czas nieokreślony, miała długi płatny urlop, ale co z tego! W jej sytuacji pensja wystarczała tylko na zakupy w pobliskim supermarkecie; wyżywienie dla dorastających nastolatków i środki chemiczne. Długie wakacje stanowiły atut, kiedy dzieci były małe i wyjeżdżała z nimi nad morze czy w góry w poszukiwaniu „świeżego” powietrza.

 

Teraz, kiedy Karolina mieszkała sama z synami, przez kilka lat zupełnie bez alimentów, których nie potrafiła wyegzekwować od ich nieporadnego ojca, spłacając kredyt za samochód, a na początku jeszcze pewne długi eks-męża, była zmuszona „dorabiać”, pisząc artykuły PR-owe dla pewnego rentownego miesięcznika. Chłopcy zaczęli już sami wyjeżdżać na swoje obozy sportowe, a Karolinę było stać tylko na przedłużone wyprawy weekendowe z synami. Z czasem, na szczęście, uregulowała wszystkie swoje zobowiązania, a szczególnie jej eksa, które także ją obciążały przez jakichś czas. Zdecydowała wówczas, że zaryzykuje i porzuci obie prace na rzecz tego, o czym zawsze marzyła – podróżowania i utrzymywania się z pisania książek i reportaży. Tak, klamka zapadła – czas na zmiany!

 

W takim razie skąd pomysł na DZIECKO? Kolejne dziecko?! Kobiety rozwiedzionej, która nie wyszła ponownie za mąż, nie mieszka ze swoim partnerem i o zgrozo, skończyła czterdziestkę! Ta uparta myśl i pragnienie ponownego zostania mamą pojawiła się, banalnie rzecz ujmując, zaraz po świętach Bożego Narodzenia. Czyżby dlatego, że zachwyciła ją rodzinna atmosfera przy stole? Bynajmniej! Karolina czuła się w tym okresie w ostatnich latach jak sierota. Sześć lat wcześniej jej zaledwie sześćdziesięcioletni ojciec zmarł nagle, siedząc przy stole i jedząc z żoną kolację. Tylu rzeczy nie zdążyła powiedzieć tacie – ciągły wir życia, praca, dzieci. Później zmarł Michael Jackson, a jej ówczesny „partner” , jednocześnie ojciec ich dzieci i jej były mąż, z którym zamieszkała na nowo kilka miesięcy po rozwodzie, żeby jak twierdził „zacząć wszystko od nowa”, oznajmił jej, że go to wszystko przerosło, więc musi odejść tym razem na dobre. Kiedy po kilku miesiącach znowu chciał wrócić, gdy Karolina zaczynała stawać na nogi, jeszcze w trakcie żałoby po ojcu, przy rozpaczającej matce i nieustannych kłopotach finansowych, odmówiła stanowczo: Na dobre, to na dobre!

 

Adam próbował manipulować dziećmi, które prosiły, żeby pozwoliła wprowadzić się tacie na nowo. Młodszy zapytał:

Pozwólisz tacie wstawić łóżko do mojego pokoju, jeśli nie chcesz, żeby mieszkał z Tobą.

Karolina była jednak nieugięta, nie zniosłaby już kolejnego rozstania, szczególnie w obliczu faktu, że ostatnio wyprowadził się, kiedy znalazła się w chorobie i żałobie. Miała pękniętą chrząstkę w kolanie, rehabilitacja trwała długo, a ona nie była nawet w stanie wnieść dzieciom zakupów na drugie piętro.

 

Znalazła pomoc u psycholożki szkolnej, którą znała od lat. Tłumaczyła ona dzieciom, że takie huśtawki nie są dla nich dobre, a ze swoim tatą będą mieć kontakt zawsze, chociaż inny niż kiedyś, ale tak już musi być. Karolina nigdy im tego nie utrudniała, mógł zabierać synów do siebie, kiedy tylko chcieli i pozwalał im na to czas, bo przecież mieli też wiele zajęć pozaszkolnych. Co drugi weekend i połowę świąt spędzali ze swoim ojcem. Początkowo w takie dni zapraszała do siebie przyjaciółki, a później spędzała ten czas z Konradem i jego rodziną. Uznała, że z matką dosyć apodyktyczną, nieznoszącą sprzeciwu, będzie się spotykać tylko w towarzystwie dzieci lub koleżanek, żeby nie narażać się na jej kolejne krytyczne uwagi pod swoim adresem. Ciągle od niej słyszała: – Wiele musiałam poświęcić i znosić od Twojego ojca, żeby utrzymać małżeństwo. Teraz kobiety są zbyt wyzwolone, feministki jedne!

 

Ostatnią Wigilię spędziła u matki z Konradem, dziećmi i ciocią. Więcej bliskiej rodziny nie miała, odeszli. Jedynie jej młodszy brat jeszcze żył, ale nie było wiadomo dokładnie gdzie. Wybrał życie globtrotera, wędrował po świecie, imał się różnych dorywczych prac, nie przywiązywał się do nikogo ani do niczego. Jego życzenia świąteczne i urodzinowe, o których wysłaniu zawsze pamiętał, docierały kilka tygodni po fakcie. Potem pojechali w czwórkę do domu Konrada, gdzie spędzili kolejny dzień tylko w towarzystwie dzieci, nie nudząc się, bo tyle czasu zajmowało im przygotowywanie świątecznych potraw dla ciągle nienajedzonych prawie dwumetrowych nastolatków, którzy wieczorem wyjechali do swojego ojca. Następnego dnia Konrad przywiózł swoją mamę, starszą bardzo miłą panią, z którą Karolina lubiła rozmawiać na tematy z jej przeszłości: trudnych czasów wojennych, ale też jej młodości w okresie komunizmu. Rozmawiały także o jej mężu, ówczesnym prominencie w strukturach samorządowych, społeczniku, ale także o nowinkach dotyczących zdrowia oraz przepisów kulinarnych. To ona nauczyła Karolinę, jak robić najlepszą na świecie zupę z suszek, którą już po raz trzeci przygotowywała z Konradem kilka dni przed świętami, żeby wszystkie bakalie „się przegryzły”. Szymon, młodszy syn, uwielbiał tę kwaśno-słodką potrawę, a nawet jej zachowawcza mama i jej siostra z czasem wprowadziły to danie do wigilijnego menu.

Podczas uczty świątecznej, przeplatanej potrawami mięsnymi, jak pieczony indyk czy królik z hodowli przyjaciół oraz makowymi deserami i ulubionym sernikiem Konrada na spodzie drożdżowym, który zawsze konsekwentnie odkrajał, doszło do rozmowy na temat przyjaciół:

 

A co słychać u Marka? – starsza pani zapytała syna o jego najbliższego przyjaciela od czasów piaskownicy

 

W pracy sporo się u niego dzieje, nadal pracuje w klinice, na uczelni, ma prywatną praktykę i ciągle wyjeżdża na sympozja – odpowiedział Konrad, nalewając paniom czerwonego półwytrawnego wina

 

A to pewnie nie ma za dużo czasu dla rodziny? – zauważyła starsza pani.

 

Domem zajmuje się Klaudia i chyba nieprędko wróci do pracy, bo Marek zgodził się na kolejne dziecko, ale pod warunkiem, że to ona przejmie na siebie tego typu obowiązki.

 

A to Marek ma kolejne dziecko z nową żoną? – zdziwiła się pani Łucja.

 

No, teraz to jest ojcem czwórki – podsumowała Karolina.

 

– O mój Boże! – powiedziała ze współczuciem w głosie mama Konrada.

 

– Jakoś dają radę, Marek sporo zarabia, a Klaudia jest bardzo zaradna w sprawach organizacyjnych i sprawia wrażenie, że pogodziła się już ze swoją rolą, przynajmniej na razie – skomentował Konrad.

 

Chociaż, ja to mu się dziwię. O narodzinach jego córki dowiedzieliśmy się, jak byliśmy na weekendzie majowym w Budapeszcie. Gdybyśmy mieli małe dziecko, nie pojechalibyśmy z Karoliną np. do Chin. Nie mam już głowy do robienia z dzieckiem szlaczków – prowadził swój długi wywód. – No, ale gdyby się przytrafiło, to musiałbym je jakoś wychować.

 

No, naturalnie, że tak – krótko ucięła jego mama.

 

Kiedy starsza pani pojechała do domu, rozmowa Karoliny z Konradem zeszła na temat ich dzieci:

 

Szkoda, że Adam spędza większość czasu z chłopakami w domu, przed telewizorem albo nad pizzą. Jako były sportowiec i trener, mógłby nauczyć ich lepiej pływać czy zachęcić do jazdy na nartach. A tak skupiają się tylko na jednym sporcie i za mało się rozwijają – martwiła się Karolina.

Z Manfredem zawsze miałem dobre relacje, chociaż czasem się buntował, jak chciałem go wyciągnąć na jakieś zajęcia. Wkurzał się, jak poprawiałem jego styl pływania, chociaż jak odpoczywaliśmy w Egipcie, to chętnie ze mną snorkował. Nauczył się jeździć na nartach dopiero jako nastolatek, a jak byliśmy ostatnio w Alpach z jego dziewczyną, to udzielał jej tych samych rad, co ja jemu przed kilku laty.

To miłe, że są takie efekty – skomentowała.

Tak, ale przez moje podróże służbowe, no i rozwód, kiedy Manfred miał 11 lat, nie miałem zbyt dużego wpływu na jego codzienne wychowanie – powiedział zamyślony.

Hmm – westchnęła.

Następnego dnia Karolina poszła do lekarza po skierowanie na morfologię. Po drodze myślała, że chyba zwariowała. Nie zamieszkała z Konradem, bo jej synowie nie chcieli przeprowadzić się do nowego, wygodnego domu zlokalizowanego kilkadziesiąt kilometrów od ich ukochanych klubów sportowych. Teraz, kiedy dorastają i mogłaby powoli myśleć o swoim własnym życiu i rozwoju zawodowym, to zachciało jej się dziecka! Z jej potencjałem, kilkoma dyplomami uczelni wyższych, znajomością języków obcych, doświadczeniem zawodowym. Kilka lat pracowała w jednej z pierwszych korporacji międzynarodowych, jakie powstały w Polsce, w czasach studenckich pilotowała wycieczki zagraniczne, pracowała też w Stanach. Pisała reportaże dla ogólnopolskich i zagranicznych pism, naszkicowała powieść (której jednak nie odważyła się do tej pory wydać z pewnych powodów osobistych), miała teraz szansę rozwinąć skrzydła na polu zawodowym.

 

Zdążę – pomyślała. – Za rok, za dwa jeszcze będę miała swoje wydawnictwo, a na dziecko będzie już za późno. Wszystko po kolei.

Z rozmowy z Konradem pamiętała tylko, że żałował, że nie poświęcił wystarczająco dużo czasu swojemu synowi, kiedy był nastolatkiem i że wychowałby kolejne dziecko, gdyby się urodziło.

Ach, a gdyby to jeszcze była dziewczynka…

 

Dobrze, przepiszę pani badania cytologiczne – zgodził się uprzejmie, nieco zdziwiony jej lekarz rodzinny.

Dobrze znał dzieci Karoliny, które często badał kontrolnie czy podczas chorób. Widział, jak dorastały, domyślał się, że nie było jej łatwo wychowywać samotnie tak ruchliwych chłopców.

 

Jak pan ocenia mój pomysł. Czy w moim wieku nie jest za późno na taką decyzję? – zapytała cichutko.

 

– Różnie bywa, znam wiele kobiet, które podjęły taką decyzję po czterdziestce. Wielu z nich się udało i cieszą się z dojrzałego macierzyństwa, ale nie wszystkie… Musi Pani udać się też do ginekologa – poradził.

 

Tak wiem, dzisiaj mam wizytę.

 

No i chyba badania genetyczne też byłyby wskazane. Ile lat ma pani partner?

 

Skończył pięćdziesiąt.

 

No, z mężczyznami jest tak, że mogą planować dziecko w znacznie późniejszym wieku niż kobiety, ale proszę próbować, jeśli Pani na tym zależy – powiedział z uśmiechem.

Wręczył kobiecie skierowanie i życzył powodzenia.

Jej wieloletni ginekolog powiedział po badaniu:

Jest pani jeszcze młodą dziewczyną, można próbować, ale proszę pytać o to, co panią interesuje.

 

Jakie jest prawdopodobieństwo, że dziecko nie urodzi się zdrowe? – zapytała z trudem.

 

Cóż, w pani wieku jest to stosunek 1 do 100, 1 do 80, że dziecko może mieć zespół Downa.

 

To chyba nie aż tak źle? – zapytała zmieszana.

 

W przypadku bardzo młodych matek prawdopodobieństwo wynosi 1 do 1000.

 

Rany, to duża różnica – powiedziała podniesionym głosem.

 

Tak, ale dla dziewczyn po 35 roku życia przeprowadza się darmowe badania prenatalne.

Na tym zakończyli rozmowę.

Wyniki morfologiczne wyszły idealnie, od lat nie miała tak wysokiej hemoglobiny – 14. Kilka lat wcześniej wyszło jej nieco poniżej 10. Była wtedy bardzo szczupła, niemalże chuda, nie ograniczała kalorii, ale po prostu nie miała czasu na jedzenie. Nie dosypiała, żeby  zarobić na utrzymanie dzieci i wyrównać rachunki za poprzedni związek – 20 tys. złotych zaległości za szkołę prywatną dzieci z odsetkami, co obiecał uiścić ich tatuś, składając nawet takie pismo w sekretariacie szkolnym, a co miało być rekompensatą za niepłacone alimenty. Cóż, kiedy dostała od komornika pismo z terminem siedmiodniowym, od razu uregulowała należność, wykorzystując środki ze sprzedaży mieszkania, które chciała przeznaczyć na umeblowanie nowego M4, a musiała to potem zrobić na raty. Bała się, że dług obciąży jej nowe mieszkanie, w którym chciała stworzyć nowy dom swoim synom. Spłacała też przyjaciół, którym Adam był winny pieniądze, a chciała pozostać z nimi w dobrych relacjach, bo on całkowicie odciął się od swoich zobowiązań. Kiedy do niego dzwoniła, prosząc, żeby dokonał jakiegoś przelewu dla dzieci, to albo nie odbierał telefonu, albo mówił z pogardą i pełnym mściwości głosem, kiedy ona już związała się z Konradem, a on z nową partnerką:

Po co do mnie dzwonisz, nie narzucaj mi się już więcej, nie widzisz, że nie chcę z Tobą rozmawiać!

Po rozstaniu płacił alimenty przez dwa miesiące, nawet z nawiązką, bo stwierdził:

Wyjeżdżam, będziesz sama musiała zajmować się chłopakami, no i zostawiam też pieniądze na kredyt.

 

Spłacała za niego także kredyt mieszkaniowy, który wzięła pod hipotekę swojego mieszkania, żeby pomóc mu wyrównać jego długi wynikłe z prowadzenia poprzedniej firmy. Pod koniec ich związku rozkręcił chyba już czwartą działalność, która naprawdę od dwóch lat dobrze się rozwijała i przynosiła mu wysokie dochody. Pomyślała wówczas, że może warto mu zaufać i spełnić jego prośbę, żeby ograniczyć własną pracę na rzecz większej opieki nad dziećmi, a on miał przejąć rolę głowy rodziny. Tak też się stało, dzieci były szczęśliwsze, dowoziła je na liczne zajęcia dodatkowe, miały ciekawe życie towarzyskie. Jej zarobki zmniejszyły się o ponad połowę, ale na szczęście nie zrezygnowała z pracy w szkole i pisywała jeszcze dla zagranicznego kwartalnika. Trwało to wszystko jednak tylko dwa lata.

Zaczęła brać kwas foliowy. Dała sobie krótki czas na zajście w ciążę. Pomyślała nawet o miesiącu, ale koleżanki, znając jej sytuację, sugerowały przynajmniej trzy miesiące.

Na zajście w ciążę z Karolcią czekałam sześć miesięcy, ale z Bartkiem zaszłam chyba za pierwszą próbą – wspominała Kasia, najlepsza przyjaciółka Karoliny.

Czekała też na decyzję w sprawie dofinansowania z funduszy europejskich w związku z otwarciem swojej firmy, więc wiedziała, że nie ma dużo czasu.

Bardzo chciała dziecka z Konradem. Liczyła, że będzie to dziewczynka, ale płeć była tu drugorzędna. Przede wszystkim pragnęła zdrowego dziecka, najpierw jednak musiała w ogóle zajść w ciążę. Seks mieli jak zwykle namiętny. Zastanawiała się nawet czy to wypada począć dziecko w tak wymyślnych pozycjach, czerpiąc z tego tyle przyjemności. Przypomniało się jej nawet, jak 20 lat wcześniej jedna z jej koleżanek, która jako pierwsza z ich paczki zaszła w ciążę opowiadała o swoim pierwszym orgazmie:

Dziewczyny, ja czułam, że zaszłam, było mi tak ciepło i przyjemnie, a te dreszcze, które ogarnęły całe moje ciało, a szczególnie cale moje wnętrze…

 

Po latach zastanawiały się czy rzeczywiście wtedy „zaciążyła” i ile byłoby dzieci na świecie, gdyby każdy orgazm wiązał się z poczęciem.

Prawdą jest też, że Konrad to jedyny mężczyzna, z którym Karolina przeżywała orgazmy i to regularne. Jej były mąż był jej pierwszym i jedynym facetem, wtedy jeszcze chłopcem, z którym uprawiała seks, aż do ich rozstania. Później poznała wielu, a z kilkoma romansowała, dopóki nie poznała Jego. Konrad miał w sobie coś niewytłumaczalnego, co pociągało ją, jak u nikogo innego i chociaż zdawała sobie sprawę, że nie jest ideałem (chociaż chciałby, żeby go traktować…), to kochała go takim, jakim był. Wkurzały ją jego odruchy macho w dzień, ale w nocy już nie… Z każdym rokiem ich znajomości coraz bardziej się o nią troszczył. Konrad był jej jedyną miłością po rozwodzie, a on poznał ją mniej więcej dziesięć lat po zakończeniu swojego małżeństwa. Mieszkał wcześniej z inną kobietą, ale nie miał z nią dziecka. Nigdy nie pomagał Karolinie finansowo, kiedy było jej naprawdę bardzo ciężko w pierwszych latach samodzielnego macierzyństwa, ale też o to nie prosiła. Nie chciała się już uzależniać od nikogo, nawet na chwilę, a już szczególnie pod względem materialnym. Wiedziała czym to pachnie. Raz tylko, na krótko, pożyczył jej drobną sumę potrzebną na ratowanie brata z opresji, kiedy musiał zapłacić za leczenie w jakimś odległym kraju. Wszyscy jego znajomi zrzucili się na ten cel.

Konrad był wyjątkowo zadbanym mężczyzną, nie wyglądał na swój wiek. Jednak Karolina wolała nie rozpływać się nad walorami jego ciała, ponieważ bywał próżny i imponowało mu zainteresowanie jego osobą innych kobiet, a to ją „nieco” denerwowało. Bywał też zazdrosny o nią, kiedy widział, że podoba się innym mężczyznom. Nie czuła nadmiernego niepokoju o jego wierność, chociaż często wyjeżdżał w delegacje, bo zawsze dzwonił i wyrobiła w nim nawyk przywożenia drobnych upominków, choćby gadżetów firmowych, jako dowodu pamięci. Ona też lubiła mu robić drobne prezenty, jak stroik świąteczny przywieziony z rynku w Krakowie, gdzie pojechała na wycieczkę z synami, czy nazbierać punkty za zakupy w pobliskim markecie, żeby wymienić je potem na profesjonalny nóż kuchenny Okrasy – właśnie dla niego. Konrad tylko raz zaprosił ją na swój koszt na wyjazd narciarski do Włoch, a tak wyjeżdżał tam z synem, ale zawsze obdarowywał ją później flakonikiem perfum, którym zachwycali się obydwoje, kiedy skrapiała nim swoje ciało… Chociaż myślał jak umysł ścisły, typowy inżynier, praktyczny w każdym calu, szczególnie podczas budowania i wykańczania swojego domu, to miał też prawdziwy polot, gust i interesował się sztuką, więc miło spędzali wolny czas. Chodzili do galerii sztuki, kina, na koncerty, do teatru albo wybierali się wyprawy rowerowe.

Konrad nie chciał jednak podjąć się trudu wychowywania jej synów, twierdząc, że chłopcy mają swojego ojca i to zadanie należy do niego. Z drugiej strony była bardzo samodzielną kobietą, niezależną, w końcu też starszą siostrą, byłą przewodniczącą klasy, szkoły, jakichś tam w przeszłości organizacji społecznych i nawet jej to specjalnie nie przeszkadzało. Cieszyła się, że mogli w czwórkę, co drugi weekend spędzać wspólnie gotując, oglądając mecze piłki nożnej w telewizji lub występy chłopców na boisku, grali bowiem w lidze młodzieżowej. Czasami strofował ich, jeśli nieodpowiednio odezwali się do matki, a co zapewne wynikało z siedmiokrotnie zwiększonej ilości testosteronu w porównaniu do czasów, kiedy byli słodkimi aniołkami, kłaniającymi się przed publicznością zebraną w szkole muzycznej po swoich popisach muzycznych na fortepianie. Wspomnienia tych czasów, kiedy jeszcze godzili się na zakładanie garniturków i muszek czy na lekcje tańca towarzyskiego, należały do czasów archaicznych i nikt nie chciał o nich już pamiętać, oprócz sentymentalnej matki i babci, która z zapałem zaprowadzała ich na lekcję muzyki i sama ćwiczyła z nimi grę na domowych organach. Konrad opowiadał im też o swojej pracy, a był w tej dziedzinie świetnym przykładem dla dorastających chłopców konsekwencji w osiąganiu celów. Sam wiele stracił po rozwodzie z Niemką, kiedy wrócił do Polski. Wszystko musiał zacząć od nowa, i w kwestii pracy i życia prywatnego. Mieszkał w domu, który wybudował trzy miesiące przed ich poznaniem; spłacał go ratalnie, ale też wykańczał w trakcie trwania ich związku. W pierwszych latach częściej mieszkał u Karoliny, a jego oszczędność nauczyła kobietę lepiej zarządzać budżetem domowym. W pierwszych dwóch latach żyła bardzo oszczędnie, ale potem wyszła na prostą i było ją stać na wspólne wczasy w Chorwacji czy romantyczny wyjazd do Egiptu albo Chin. W przypadku tego drugiego pokrył większość kosztów przelotu, ale ona, żeby nie czuć się dłużna, kupiła mu impresjonistyczny obraz martwej natury, bo wszystkie inne w jego kolekcji też były wykonane tym stylem malarskim, ale pokazywały wyłącznie nagie kobiety. Z czasem, nad schodami umieścił kolaż z jej zdjęciami w ponętnych strojach wakacyjnych na pustyni czy na plaży.

Karolina wiedziała, że nie jest to mężczyzna, który obsypie ją złotem, natomiast potrafił okazywać jej uczucie, spędzając z nią wszystkie ważne dni, podczas których mogła czuć się szczególnie samotna; w tym Dzień Wszystkich Świętych czy Wigilię. Potrafił ją mobilizować do pracy, dostarczał tematów do publikacji, na czym potrafiła zarobić niemałe pieniądze, wystarczające na pokrycie wszystkich kosztów utrzymania jej rodziny, a przede wszystkim wspierał ją w jej dążeniu do otwarcia firmy redakcyjno-wydawniczej i napisania książki. Sam miał przyjaciół, którzy osiągnęli sukcesy na tym polu. Spotkania z nimi upewniały Karolinę w przekonaniu, że ona też da radę! Przewagą przyjaciół Konrada było często to, że obowiązki domowe cedowali jednak na młodsze drugie czy trzecie żony, które się z tym godziły. Karolina nie miała żony… Jednak teraz, kiedy mogła zacząć wreszcie naprawdę dobrze zarabiać i rozwinąć swoje talenty nagle odbiło jej z tym dzieckiem. Postanowiła jednak przynajmniej spróbować, żeby potem nie żałować, bo to jest w życiu najgorsze. Trochę ogarnął ją lęk, jak sobie z wszystkim poradzi, ale stwierdziła, że da radę.

Chłopcom trochę samodzielności też się przyda, nabiorą umiejętności, jak się opiekować dzieckiem i radzić sobie z przygotowaniem posiłków czy praniem, co docenią kiedyś ich przyszłe żonytłumaczyła zdziwionym koleżankom. – Po drugie, dostanę jeszcze przez kolejny rok pieniądze w ramach urlopu macierzyńskiego. W tym czasie napiszę książkę i wydam poprzednią, więc z tego też powinny być jakieś dochody. Przygotuję się też lepiej do założenia swojej gazety, bo przecież życie pisze najlepsze scenariusze i reportaże…

Kinga Piekarska

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj