… a tak naprawdę, to który z was ma na imię Pink? czyli … krótko o twórczości Pink Floyd – kącik muzyczny prof. dr hab. Piotra Ostaszewskiego

0
3744

 

Nie spotkałem jeszcze osoby, która nie starałaby się dociec, co oznacza nazwa Pink Floyd? Pink to oczywiście różowy, ale Floyd? Jak to przetłumaczyć? Różowy Floyd – zupełnie bez sensu. Pytanie …a, tak naprawdę, to który z was ma na imię Pink? pojawiało się wielokrotnie podczas podpisywania kontraktów z przedstawicielami firm fonograficznych. Wreszcie znalazło się nawet w tekście utworu Have a Cigar (Zapal cygaro) na płycie Wish You Were Here, który zresztą wykonywał nie Roger Waters a Roy Harper. Pink Floyd śmiali się z tego, ale nie skrywali, że nazwa wzięła się z zestawienia imion i nazwisk dwóch muzyków bluesowych: Pinkney Anderson i Floyd Council. Oto tajemnica nazwy grupy, której utwory Money, Time, Wish You Were Here czy Another Brick in the Wall na trwałe zapisały się nie tylko w historii muzyki, ale cywilizacyjnego dorobku ery powojennej.

Reanimacja Pink Floyd w 2014 roku to dość kontrowersyjne przedsięwzięcie. Wszak niedawno ukazała się płyta Endless River, którą Lesław Dutkowski określił mianem pośmiertnego wydawnictwa wielkiego zespołu. Ocenę pozostawmy każdemu słuchaczowi. Tymczasem przenieśmy się do roku 1963, kiedy trzech studentów wydziału architektury Regent Street Polytechnic w Londynie o imieniu Roger Waters, Nick Mason i Richard Wright postanowiło założyć grupę Sigma 6. Cała trójka traktująca muzykę na poły jako rozrywkę, na poły jako inspirację do eksperymentowania z instrumentami otrzymała propozycję od jednego z przyjaciół, będącego również na pierwszym roku studiów, by spróbować zagrać skomponowane przez niego utwory. Lokalny wydawca stwierdził krótko: może to i dobre, ale zespół zupełnie do niczego, co Mason po latach podsumował: jakbyśmy się jego posłuchali, to chyba zwinęlibyśmy żagle i nigdy więcej nie myśleli o występach artystycznych. Siła woli? Bynajmniej, mocne przekonanie, że trzeba mieć własne zdanie i nie naginać się do opinii tzw. ekspertów. To przecież oni po latach zmieniają zdanie, bo kiedy twórca wspina się na szczyty próbują zawłaszczyć jego karierę z dumą stwierdzając: gdyby nie ja to, by w ogóle ich nie było.

Sigma 6 postanowiła powiększyć skład o Vernona Thompsona (gitara), Clive’a Metcalfa (gitara basowa), Keitha i Sheilę Noble (śpiew). Pod koniec roku swoje wokalne talenty zaprezentowała również Juliette Gale przyszła małżonka grającego na instrumentach klawiszowych Richarda Wrighta. Rychło też Sigma 6 przekształca się w the Abdabs, a następnie The Screaming Abdabs, której największym wyczynem artystycznym był zupełnie niezauważony występ w londyńskim klubie Marquee. Jeśli w latach 50. triumfy święcił Bill Haley i His Comets swoim RockAround the Clock, tworząc zarazem typ nowego nastoletniego rock’n’rollowego odbiorcy, to w latach 60. łatwy i modny staje się rythm’n’blues. Screaming Abdabs zmieni jeszcze raz swą nazwę na Tea Set grające w tym właśnie guście. Nic to nowego, ale i nic nieprzyjemnego.

W 1964 roku pojawia się nagle postać-legenda, artysta z prawdziwego zdarzenia i przyjaciel Rogera Watersa z rodzinnego Cambridge. Na imię miał Roger Keith (Syd) Barrett. Syd Barrett i jego kolega Bob Klose dołączyli do grupy, co dla Watersa miało kapitalne znaczenie. Syd był dlań artystą, który z pewnością osiągnie szczyty i w malarstwie, i w muzyce. Warto zatem było zjednoczyć siły. Właśnie wtedy w umyśle Syda Barretta powstanie koncepcja nowej nazwy, najpierw The Pink Floyd Blues Band, szybko przemianowane na The Pink Floyd Sound, a niebawem wersja skrócona – Pink Floyd z ostatecznie ukształtowanym składem: Syd Barrett – gitara i śpiew, Roger Waters – gitara basowa i śpiew, Nick Mason – instrumenty perkusyjne, Richard Wrigth – instrumenty klawiszowe.

Zapamiętany przez kolegów i menadżera zespołu Petera Jennera Barrett jawił się jako młody, pełen pomysłów i entuzjazmu muzyk, malarz i poeta. Eksperymentując Pink Floyd nie byli nastawieni na szybkie pieniądze. Gdyby tak miało być, pewnie graliby w pubach muzykę łatwo wpadającą w ucho. Ale ucho dla dobrego kompozytora to instrument jedynie do wyłapywania dźwięków, które interpretować ma umysł. Powstaje nowy rodzaj muzyki – rock psychodeliczny. Co się za tym kryje? Przede wszystkim środki psychoaktywne wprowadzające umysł w odmienny stan świadomości. Nazwijmy rzecz po imieniu – to nic innego jak narkotyki, których powszechne użycie przez młodzież lat 60. była tłumaczona chęcią zgłębienia własnej świadomości, dotarcia do pokładów własnego ja. Barrett wpłynął na pozostałych członków, by zacząć tą drogą poszukiwać nowej muzyki odzwierciedlającej stan umysłu i ducha. Paradoksalnie sam wpadł we własne sidła. Wewnętrzne poszukiwania doprowadziły go do schizofrenii i stanów apatycznych, co musiało zakończyć się tragedią. Waters mówił, że ciągłe branie kwasu powodowało u Barretta stany przygnębienia i negatywnego odbioru wszelkich bodźców zewnętrznych.

Muzyce Pink Floyd Barrett nadał kierunek, ale nie on pierwszy użył tej nazwy. Nikomu nieznana amerykańska grupa The Charlatans zasłynęła z bardzo nietypowych dźwięków wpływających na publiczność. Później w 1966 roku nazwy rock psychodeliczny użyje grupa 13th Floor Elevators. Pink Floyd nie było zatem prekursorem tego typu muzyki, a jednak to dzięki nim rock psychodeliczny nie tylko stał się nieodłączną częścią nowoczesnej muzyki, ale położył podwaliny pod rock progresywny, hard rock, a nawet heavy metal. Jakże odległe to nurty od Pink Floyd.

Koncerty dla młodzieży studenckiej odbywały się w zaciemnionych klubach i pubach, gdzie spokojnie sączącym się tonom towarzyszyły rzucane na ścianę refleksy tworzone przez kolorową krople wody rozmazywanej na płycie projektora transmitującego przedziwne obrazy zlewających się kolorów. Takie były okładki niektórych płyt Pink Floyd jak Meddle, Saurceful of Secrets czy Obscured by Clouds. Idealnie odzwierciedlały stan umysłu Syda Barretta. Na razie jednak nic nie zapowiadało osobistej tragedii muzyka. W 1967 roku dochodzi do nagrania pierwszego znaczącego utworu o tytule Interstellar Overdive. Jest to fantastyczna, ciągnąca się kilkanaście minut improwizacja gitarowa, charakteryzująca się krótkimi rwanymi dźwiękami. Właściwie poprawniej byłoby powiedzieć dwie improwizacje zmiksowane i nałożone na siebie o niezwykłym rytmie pulsującym dającym poczucie harmonii i dysharmonii zarazem. Już w tym momencie Pink Floyd pokazywał swe profesjonalne oblicze.

W tym samym roku ukazuje się pierwsza długogrająca płyta zespołu, która de facto jest dziełem Syda Barretta. The Piper at the Gates of Dawn to zbiór niezwykłych kompozycji muzycznych i liryki jakże bardzo odróżniających Pink Floyd od wszystkich innych grup na rynku. Inspiracją dla Barretta były jego książki z lat dziecięcych. Przyjrzyjmy się nieco bliżej jednej z najbardziej znanych piosenek z tej płyty – Bike (rower). Jest ona dedykowana narzeczonej Barretta, której chce on podarować swój rower, ale nie może, gdyż pożyczył go komu innemu, jedyne co ma to mysz o imieniu Gerald, figurki z piernika i zegar. Z pozoru infantylna pioseneczka nawiązuje do lat dziecinnych, kiedy otaczają nas rzeczy drogie naszemu serce, które później tracą wszelkie znaczenie.

Już w trakcie nagrywania płyty Barrett zaczął zdradzać symptomy pogłębiającej się choroby psychicznej. Roger Waters wspominał po latach, że miał nie lada problem. Próby czy koncerty z Barrettem stały się istną męczarnią. Stał nieruchomo przy mikrofonie, dawał znać, że jest gotów do wykonania utworu, po czym zapadał w milczenie. Oferty koncertowe, jakie aranżował dla zespołu Peter Jenner stawiały młodych muzyków w dwuznacznej pozycji. Odwoływać koncerty? A może spróbować bez Barretta?

I tak sięgnięto po jednego z jego bliskich przyjaciół z Cambridge – Davida Gilmoura, który niegdyś udzielał Barrettowi lekcji gry na gitarze. Ten syn wykładowcy z Uniwersytetu w Cambridge odebrał nie tylko bardzo dobre wychowanie, ale i miał już na swoim koncie występy artystyczne, chociażby z własnym zespołem Joker’s Wild, który co prawda powielał znane przeboje, ale zdołał uzyskać lokalną popularność. Grupa Gilmoura zaprzestała działalności w 1967 roku (właśnie wtedy Pink Floyd nagrywa Interstellar Overdrive) po nieudanej wyprawie artystycznej do Francji. Przypadek chciał, że zbiegło się to niemal w czasie z odejściem Barretta z zespołu. Gilmour jako jedyny ze wszystkich mógł poszczycić się dość zamożnymi rodzicami. Mieszkając na stałe w Stanach Zjednoczonych, byli w stanie finansowo pomóc synowi, który dodajmy przynosił im wiele satysfakcji. Na przełomie 1967 i 1968 roku Gilmour dołącza do Pink Floyd, który przez jakieś dwa tygodnie liczy pięciu muzyków. Wreszcie ostatecznie pozbywa się Barretta. Czy była to szansa dla nowego gitarzysty? Chyba tak, choć bezsprzecznie wiodącą osobowością jest Roger Waters. Ma zacięcie kompozytorskie i chce pójść głębiej w eksperymentowanie. Jakiś czas później Waters wyjawi swoją koncepcję nagrania nowej płyty, na której byłyby jedynie dźwięki naszego życia codziennego. Czy można połączyć to w jakąś melodię? Nie, ale można spróbować. Skończyło się na teoretyzowaniu, choć co ważne utwory Pink Floyd pełne będą dźwięków, które często nieświadomie odbieramy z otaczającego nas świata.

David Gilmour raz tylko ujrzał jeszcze Barretta, a było to w studio nagrań w Londynie w 1975 roku w trakcie pracy nad Wish You Were Here. Jak mówił: Do studia wszedł jakiś facet ogolony na łyso, miał nawet ogolone brwi. Rozglądał się po pokoju, usiadł na krześle, po czym poderwał się i wyszedł. Dopiero później skojarzyłem, że to był Syd. Nie poznałem go. W każdym razie muzyka Pink Floyd nabiera barw i swoistego wyrazu. Na Sourceful of Secrets możemy podziwiać wspaniały utwór Set the Controls for the Heart of the Sun (Nastawcie przyrządy kontrolne na serce Słońca). Półszeptowi Rogera Watersa towarzyszy charakterystyczny riff gitary basowej i coraz mocniej przebijające się bębny. To prawdziwe Pink Floyd! To doskonałe Pink Floyd! Czy zawsze byliście zafascynowani przestrzenią kosmiczną – pytają dziennikarze. Nie, ale głębia kosmosu jest inspirująca, stawia pytania bez odpowiedzi i dlatego jest niesamowita. I taki jest klimat tego utworu. Jest w nim też wątek samobójczy; ku sercu Słońca zmierza pilot statku kosmicznego pragnący dopełnić żywota. Nieważne, że później Waters przyznał się do przepisania słów z tomiku poezji chińskiej z czasów dynastii Tang. Muzyki poeta chiński nie pisał, a o muzykę tu głównie chodzi.

Jeśli Ummagumma zapisała się w pamięci zbiorowej jako zbiór eksperymentów dźwiękowych, to Atom Heart Mother (Atomowe serce matki) utrzymane w patetycznej a czasem i westernowej tonacji (czego nie chciał Gimlour) wzbudziło zainteresowanie nie tylko muzyką, ale również okładką i tytułem. Ten wziął się z gazetowego artykułu na temat rozrusznika serca, jaki operacyjnie wmontowano pacjentce, gdzie mowa była o nowych technologiach stosowanych w kardiologii. Okładka to łaciata krowa z pyskiem zwróconym do widza, a właściwie chcąca powiedzieć: co się gapisz głupku, to ja jestem teraz znana. Atom Heart Mother to niezwykle udane przedsięwzięcie nagrane z orkiestrą symfoniczną, której menadżerem był Ron Gessin. To jego uwieczniono w jednym z nagrań, w którym pada komenda Silence in the studio! (Cisza w studiu!). To komenda wydana do wszystkich przez rozpoczęciem nagrania, ale uznano ją za dobry element, który da się z powodzeniem wkomponować w całość utworu. I tak Gessin wszedł do historii Pink Floyd nie tylko z muzyką, ale i słowami. Dla samych muzyków płyta jest jednym z najgorszych przedsięwzięć wartych wyrzucenia do kosza. Gilmour nie krył, że jej nagranie było jedną wielka pomyłką. Każdy może mieć własne zdanie. Płyta sprzedawała się całkiem nieźle.

Wreszcie przyszła kolej na objawienie roku 1971 roku, czyli płytę Meddle, gdzie znajduje się utwór, który z pewnością można zaliczyć do panteonu muzyki rocka progresywnego – Echoes (Echa). Zmiany tempa i przewijające się motywy czynią z Echoes coś na wskroś nowoczesnego i innowacyjnego, a zarazem zrozumiałego niczym klasyka. Tak jakby przygotowywano odbiorców do wejścia Pink Floyd na sam szczyt artyzmu no i… popularności. Motyw albatrosa (Overhead the albatros, hangs motionless upon the air) to symbol frustracji i winy mającej kontrastować z sielską wizją świata. Jakże wyraziste to u Watersa zawsze negatywnie nastawionego do otaczającej rzeczywistości. Idąc zatłoczoną ulicą, muskamy się wzrokiem; przypadkowo dwa spojrzenia się spotykają i ja wiem, że staję się tobą, a to co widzę to właśnie ja. Echoes ma również swoją niesamowitą wymowę w nakręconym w 1972 roku filmie Pink Floyd w Pompejach. Wydłużona wersja utworu ilustrowana światem rzymskiej sztuki, by następnie przejść do kończącej partii na gitarze basowej ze swym charakterystycznym rytmem predestynowała Pink Floyd do miana mega grupy. Poza wieloma znanymi utworami Pink Floyd w Pompejach to wywiady z członkami zespołu z jakże wymownym ujęciem całej grupy spożywającej kolację, podczas której Nick Mason zamawia: Czy mogę prosić o jajka, fasolę, frytki i szklankę mleka, by z kolei zmienić kadr i najechać kamerą na Rogera Watersa, który testując syntezator (wówczas nowość) stwierdza jednoznacznie: tak mamy nowoczesny sprzęt, ale to my komponujemy i gramy, on za nas nic nie robi, to my go obsługujemy.

Najlepsze miało dopiero nadejść. Po Obscured by Clouds (1972) świat otrzymał do ręki prawdziwe arcydzieło The Dark Side of the Moon (Ciemna strona Księżyca). Po zakończeniu prac nad albumem cały zespół usiadł zmęczony za stołem, ale zarazem jednogłośnie przyznał: zrobiliśmy coś naprawdę dobrego. Nie było w tym żadnej przesady. Już sama okładka albumu, czarne tło i rozszczepione światło przechodzące przez pryzmat stała się wizytówką po wsze czasy. Od początku do końca płyta jest dopracowana niczym dzieło Michała Anioła. Z nasilającego się bicia serca, z którym miesza się dźwięk tykającego budzika i sypiącej pieniędzmi hazardowej maszyny popularnie zwanej jednorękim bandytą oraz ludzki śmiech wyłania się wspaniały utwór Breath (Oddychaj), mówiący swobodnie oddychaj i nie przejmuj się; Odejdź i przy mnie bądź, rozejrzyj się i znajdź swój kąt; Mierz wysoko i długo żyj (…). Wreszcie On the Run (W biegu) wykorzystująca w wirtuozerski sposób syntezator, w którego tle słychać głęboki oddech spieszącego się człowieka i sączącą się zapowiedź chyba z lotniska albo z dworca kolejowego. Wszystko dzieje się tu w pośpiechu, by spokojnie ukoić słuchacza w dźwiękach tykających zegarów, których zadaniem jest zilustrować nam czas. Zegarowa symfonia to popis niczym w sklepie zegarmistrza, po którym następuje znowu spokojny rytm pojedynczo odmierzanych sekund i wreszcie pełna melodia wsparta tekstem utworu Time (Czas). To nie symbol to prawda, prawda o nieubłaganie uciekającym i jednocześnie jednak marnowanym w życiu czasie, ale chyba również coś więcej: Każdy rok tak szybko mija, czasu wciąż za mało jest; Zero wyszło z wielkich planów, byle świstek mieści je, Trwanie w cichej beznadziei – to angielski życia styl (przekł. Tomasz Szmajter). Przecież to nic innego tylko zapowiedź tego, co widzimy dzisiaj z perspektywy 2014 roku – upadku Brytanii. Jakże to smutne, kiedy z wielkiego imperium i kreatywnego społeczeństwa Anglia stała się symbolem beznadziei i „trwania na bani”.

Na The Dark Side on the Moon znajduje się utwór, który chyba powinien stać się hymnem dla każdego młodego człowieka – by nie powiedzieć hymnem naszej cywilizacji. Chodzi oczywiście o Money (Forsa). Kwintesencja życia – dostać dobrze płatną pracę i jest ok. Kawior, własny samolot i może drużyna piłkarska – czyż można wyobrazić sobie lepsze życie? Ilustracją tych słów jest nakręcony w latach 70. teledysk pokazujący z jednej strony pracujące na bogaczy mrówki (robotników) i wielki świat złotych monet, futer, luksusowych limuzyn i diamentów. Obraz oparty na kontraście, podbudowany fenomenalną muzyką z wciąż powtarzanym jakże charakterystycznym basowym riffem z jednej strony nakręca słuchacza, by z drugiej pokazać mu hipokryzję świata. Znowu do głosu w pełnej krasie doszły negatywne odczucia Rogera Watersa.

Pink Floyd wiedzieli, że stali się wielcy. Teraz dopiero odczuli wspaniały smak sukcesu. Nie stali się komercyjni, ale powszechnie rozpoznawalni, przy czym hitem numer jeden był tym razem cały album. Dobrze zgrana czwórka właściwie godziła się z osobliwym stanem dwóch frontmenów (Waters, Gilmour) i dwóch muzyków w tle (Wright, Mason). Publiczność czekała na kolejny hit. Tu już do głosu dochodził zwykły biznes. Ale Pink Floyd za wszelką cenę chcieli pójść inną drogą. Nie zamierzali produkować płyt na zamówienie mas, nie mieli najmniejszego zamiaru się od nich uzależniać. Podczas jednego z koncertów w Stanach Zjednoczonych Roger Waters nie mógł znieść atmosfery szału publiczności. Stojący w odległości kilku metrów od niego wielbiciel Pink Floyd krzyczy – zagrajcie Money! zagrajcie Money! Waters zmierzył go wzrokiem i splunął prostu w twarz – masz swoje Money!

W tych okolicznościach powstaje zupełnie niezamierzenie kolejny o światowej sławie album Wish You Were Here (Tak mi tu ciebie brak) dedykowany Sydowi Barrettowi. Grupa nie ma wyraźnej koncepcji, przychodzi na sesje do studia, ale właściwie improwizuje. Rozbite na dwie części Shine On You Crazy Diamond (Lśnij zwariowany diamencie) to życzenie – Syd nie ma cię z nami i nigdy nie będzie, ale jesteś niedościgniony, lśnij, lśnij dalej, jesteś diamentem. Dwa inne utwory są druzgocące dla muzycznego biznesu. Potężnej machiny żerującej na siłach twórczych artystów i traktującej ich jak materiał do zarabiania pieniędzy. Welcome to the Machine (Witaj w maszynie) to nic innego jak podsumowanie myśli Watersa: granie rocka to nic innego jak pieprzona dobrze płatana robota, rzemiosło, a przecież nie o to mu chodzi. Najgorsze jednak to Have Cigar (Zapal cygaro). Zjadliwy tekst śpiewany przez Roya Harpera brzmi jeszcze bardziej ponuro niż w ustach Rogera Watersa. Wejdź kochany chłopcze, poczęstuj się cygarem, zobaczysz jak wzlecisz wysoko, my ci w tym pomożemy, nie możesz zawieść publiczności, coś im się przecież od ciebie należy, itd… itd… Ponoć pierwotnie utwór miał wykonywać David Gilmour, ale sprzeciwił się, gdyż jak twierdził nie miał aż tak złego zdania o biznesie fonograficznym. Może to i prawda, ale chyba Harper zinterpretował to w autorskim duchu Watersa.

Atmosfera w zespole zaczęła się psuć. Waters nie umiał już tłumić w sobie uczucia znudzenia i zniechęcenia do pozostałej trójki, a i oni również twierdzili, że jego dekadentyzm właściwie niewiele wnosi. Antykapitalistyczne poglądy podszyte wciąż pamięcią o zmarłym w czasie wojny (operacji pod Anzio w 1943 r.) ojcu nie budują dobrego klimatu. Tematy te prześladują Watersa. No i jak to zwykle bywa zaczęły się problemy z autorstwem tekstów. Niezależnie od tego znana już na całym świecie czwórka wydała kolejną płytę bazującą na koncepcji Watersa. Mowa o Animals (Zwierzęta), w której Waters dzieli ludzi na trzy kategorie: świnie, psy i owce. Zastanawiam się do której mógłbym siebie zaliczyć? A ty drogi czytelniku (jeśli jesteś modnym dziś miłośnikiem zwierząt), gdzie umieścił byś siebie? Rozgoryczenie w stosunku do polityków, którzy chcą wszystkich pouczać o wysokich standardach i o moralności znajduje ujście w adresowanych do znanej w latach 60. i 70. działaczki pani Whitehouse słowach, których pointa sprowadza się do prostego pytania – a kim ty jesteś pani Whitehouse, żeby wszystkich pouczać?

Płyta nie odniosła już tak oszałamiającego sukcesu, ale nie to chodziło. Pink Floyd finansowo mieli się całkiem nieźle, ale relacje między członkami zespołu szły w zdecydowanie złym kierunku. Waters twierdził od dawna, że ma dosyć, tym bardziej, że zawsze występując na scenie ma wrażenie, jakby od publiczności oddzielał go gruby mur. O ironio losu! Przecież to nic innego jak the Wall! Pink Floyd zaufało ponoć swojemu przyjacielowi, który polecił im ulokowanie pieniędzy w którymś z niemieckich banków, gdzie w wyniku roszad na kontach każdy z członków zespołu mógł zanotować ogromne straty. Zapaść finansowa szła w parze w rosnącymi rachunkami za domy i niezapłaconymi podatkami. Trzeba było szybko wpaść na jakiś pomysł. I tak powstała koncepcja – skoro twierdzisz, że od ludzi oddziela cię mur zróbmy album o tym tytule. Dwupłytowy album okazał się prawdziwym hitem, a utwór Another Brick in the Wall (Kolejna cegła w murze) stał się sztandarowym hymnem młodzieży z początku lat 80.: Precz z głupią edukacją, precz z kontrolą myśli !!! co nabiera jeszcze głębszego wyrazu, gdy śpiewane jest przez grupę nastolatków. Te same dzieci, wówczas zachwycone możliwością śpiewania z Pink Floyd jako już dorosłe osoby toczyły spory z członkami zespołu o należne tantiemy z nagranego w 1979 roku utworu. Nieco później powstanie cała produkcja filmowa The Wall bijąca rekordy popularności.

Waters nie mógł przypuszczać, opuszczając grupę w grudniu 1985 roku,że za niespełna cztery lata będzie wykonywał cały spektakl zatytułowany The Wall i to właśnie w chwili obalania muru berlińskiego. Biorąc do ręki wielki młot, rozwala mur. Jest w tym i symbolika, i rzeczywistość. Obalono coś co dzieliło dwa światy – ten zły i ten dobry. Problem w tym, że żyjący po tej „właściwej” stronie autor przedstawienia Roger Waters bynajmniej nie był przekonany, co do jego wyjątkowych wartości. Czy zatem rozwalenie muru zawierało w sobie symbolikę obalenia barier moralnych między dobrem i złem, między wolnością i zniewoleniem? To już temat na inną dyskusję.

Późniejsze płyty Pink Floyd różnią się od klasyki, która faktycznie kończy się w 1980 roku po wydaniu The Wall. Czy rzeczywiście zespół stracił siłę przebicia, jak argumentował Roger Waters? Pink Floyd współtworzył obok genialnych grup takich jak Deep Purple, Jethro Tull, Black Sabbath czy Led Zeppelin atmosferę lat 70. – muzycznej dekady, która już nigdy się nie powtórzy. Utrata siły przebicia to nic innego jak nadejście nowych czasów, w których do dziś muzycy egzystują z lepszym lub gorszym skutkiem, ot chociażby Waters tworzący operę (Ca Ira) wystawianą nawet w Polsce. Nie jest to czas eksperymentów i innowacyjności. Dziś rzeczywiście niewiele trzeba umieć, gdyż instrument gra za muzyka, a kompozytor nie musi znać nut.

Sukces Pink Floyd to artyzm i sztuka, dzięki której istnieją do dziś jako grupa grająca muzykę psychodeliczną. Odszedł Syd Barrett (2006), odszedł Richard Writght (2008), a pamiętne spory pozostałych członków o prawa autorskie do utworów wskazywały tylko na upływ czasu i… zmęczenie materiału.

Piotr Ostaszewski

Moja lista przebojów wszechczasów

Największy hit Pink Floyd: Money

Album: Dark Side of the Moon, 1973

Adres internetowy: https://www.youtube.com/watch?v=-0kcet4aPpQ

Fakt, że pieniądz rządzi światem nie jest stwierdzeniem odkrywczym. Jednak przedstawienie motywu pieniędzy w życiu człowieka to już artyzm. Pink Floyd stworzył utwór ponadczasowy, rozpoznawalny, a zarazem przejmujący swym niebanalnym tekstem, który w połączeniu z iście wirtuozerską muzyką stał się prawdziwym arcydziełem.

Utwór oparty jest na charakterystycznym riffie z wyjątkowo nietypowym metrum 7/4. To nadaje mu owo przejmujące brzmienie. W tle brzęk sypiących się monet podkreślony dzwonkiem kasy sklepowej podkreślającej miłą dla ucha tonację. Muzycy zastosowali w nim bardzo dobrą technikę przechodzenia motywów instrumentalnych. Gitarowe solo to nie tylko popis muzyczny, ale wprowadzenie do kolejnej fazy, w której ton nadaje saksofon. Muzycy rozważali czy partie saksofonową powinien zagrać profesjonalny muzyk sesyjny. Po długich chwilach namysłu doszli do wniosku, że najlepiej wykona to bynajmniej nie profesjonalny, ale równie dobry Dick Parry – przyjaciel Davida Gilmoure’a jeszcze z występów w amatorskim zespole w Cambridge. Chodziło, jak to określili, o kanciaste wykonanie partii saksofonowej. Krzykiem miała przemawiać do słuchacza, wdzierać się do wszystkich komórek mózgu tak, by stać się właściwie symbolem utworu – i poniekąd tak się stało, choć uważam, że riffowy motyw gitarowy ma zdecydowane pierwszeństwo.

Skrócona wersja Money ukazała się na singlu w Stanach Zjednoczonych, podbijając serca publiczności i wspinając się na same szczyty. Zresztą Money to do dzisiaj wizytówka zespołu Pink Floyd. Sceptyczny Roger Waters w jednym z wywiadów wspominał, że kiedy podczas pewnego koncertu oszołomiona publiczność po pierwszym zagraniu utworu skandowała: Money, Money, Money co było zachętą do bisu, Waters podszedł do jednego z fanów siedzących tuz przy deskach scenicznych i splunął mu w twarz. Miał dość, Money to nie jedyny utwór Pink Floyd a poza tym on wcale nie jest optymistyczny – zresztą, jak i sam Waters. Po latach żałował tego, ale jak sam mówił był po prostu wkurzony i była to reakcja spontaniczna.

Jeśli ktokolwiek chce rzeczywiście przenieść się w świat pieniędzy kreślony instrumentami i wokalem grupy Pink Floyd powinien obejrzeć teledysk z tamtych lat – tyleż doskonały, co ilustrujący ponadczasowe ludzkie hobby – pieniądze, które dają bogactwo i nienasycenie luksusem, na który pracują ludzkie mrówki mogące tylko popatrzeć się na utracjuszy tego świata. Może lepiej pójdzie im w drugim życiu…? Kto wie?

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj